Kołobrzeg i okolice

13-15.02.2009 r. 

13.02.2009 r.

Trzebiatów – Wyruszyliśmy wcześnie rano, gdyż czekała nas dość długa droga do pierwszej miejscowości. Całe szczęście, że tak wcześnie, bo ostatnie 70 km jechaliśmy w ciężkich, a nawet bardzo ciężkich warunkach. Chwilami droga była niczym lodowisko, a czasem na kostce brukowej znajdował się zbity śnieg. Cieszyliśmy się z widoku błota pośniegowego, gdyż po takiej drodze od razu bezpieczniej się jechało.

Rynek w Trzebiatowie
Rynek w Trzebiatowie

Do Trzebiatowa dojechaliśmy bezpiecznie i zaparkowaliśmy koło Bazyliki Macierzyństwa NMP. Jest to okazała świątynia z wysoką wieżą. Wewnątrz zaciekawiły nas balkony okalające nawę główną z trzech stron. Widać, że dawniej była to świątynia protestancka. Niestety wyposażenie jest całkiem nowe. Następnie udaliśmy się na Rynek, gdzie podziwialiśmy ładnie wyremontowany Ratusz oraz kamieniczki. Większość z nich była zabytkowa, nowsze zaś były tak wkomponowane, że nie psuły wrażenia. Z zadbanego Rynku poszliśmy w kierunku murów miejskich, których zachowała się znaczna część, a następnie w stronę kaplicy Świętego Ducha obecnie pełniącej rolę cerkwi prawosławnej. Stąd udaliśmy się do baszty o nazwie Kaszana, spod której rozpościerał się widok na rzekę Regę.

Sgraffito na budynku w Trzebiatowie
Sgraffito na budynku w Trzebiatowie

Wróciliśmy na Rynek oglądając po drodze sgrafitto, czyli obraz wyryty w kolorowym tynku. Widok na Rynek od strony sgrafitto prezentował się wyjątkowo atrakcyjnie. Pozostał nam do zobaczenia tylko pałac oddalony o kilkaset metrów od Rynku. Jest to ładnie wyremontowana budowla pełniąca funkcję Biblioteki Miejskiej i Domu Kultury.

Kościół w Cerkwicy
Kościół w Cerkwicy

 

Cerkwica – Kościół w Cerkwicy widoczny był już z daleka, ale najpierw udaliśmy się do studzienki chrzcielnej Świętego Ottona, która znajdowała się nieopodal w kępie drzew. Musieliśmy się przedrzeć przez ośnieżone pole, gdyż nie mogliśmy dojrzeć zasypanej ścieżki. Studzienka jest sucha, za to postawiono przy niej obelisk poświęcony patronowi tego miejsca. Kościół natomiast jest murowany, z nietypową drewnianą czworoboczną wieżą, zakończoną ośmiobocznym bardzo szpiczastym hełmem. Do wnętrza nie dostaliśmy się, a jedynie obeszliśmy kościół dookoła podziwiając ładną bryłę świątyni w świetle słonecznym.

Ruiny kościoła w Trzęsaczu
Ruiny kościoła w Trzęsaczu

Trzęsacz – Bez trudu znaleźliśmy ostatnią ścianę kościoła gotyckiego. Jest to doskonały przykład niszczycielskiej działalności morza. Podczas naszego pobytu nie było dostępu do ruin, gdyż trwały prace zabezpieczające ścianę przed ostatecznym osunięciem z wysokiego klifu do morza. Tym samym nie było możliwości zejścia na plażę, gdyż tuż przy zabytku budowany był specjalny taras widokowy połączony ze schodami na plażę. Przeszliśmy kawałek klifem w poszukiwaniu innego zejścia, jednak bezskutecznie. Natknęliśmy się jedynie na niemieckich paralotniarzy.

 

Latarnia morska w Niechorzu
Latarnia morska w Niechorzu

Niechorze – Już z daleka dostrzegliśmy latarnię morską, która była naszym kolejnym celem. Latarnia była czynna, więc postanowiliśmy wdrapać się na jej szczyt, żeby obejrzeć panoramę. Warto było, gdyż dzięki słonecznej pogodzie widok był rozległy i piękny. Z góry zobaczyliśmy, że spod latarni jest zejście prosto nad morze. Nie mogliśmy sobie odmówić spaceru po plaży. Szliśmy podziwiając krajobraz, a w szczególności leżący na plaży śnieg. Po raz pierwszy w życiu widzieliśmy śnieg w tak nietypowym miejscu. Doszliśmy aż do przystani rybackiej. Dwa kutry były wciągnięte na plażę. Pogoda była bardzo ładna, więc spacer był niezwykle przyjemny. Tą samą drogą wróciliśmy pod latarnię i do samochodu.

Kołobrzeg – Dojechaliśmy na ulicę Zdrojową, gdzie znajdował się nasz Hotel „Chalkozyn”. Zakwaterowaliśmy się i zaraz poszliśmy na kolację. Przydzielono nam stolik, a następnie podeszliśmy do tzw. „szwedzkiego stołu”, żeby nabrać różnych potraw. Zjedliśmy kaszankę na ciepło z cebulką, racuszki z jabłkami, pączki oraz wędliny i sery.  Najedzeni wyruszyliśmy nad morze, do którego mieliśmy zaledwie około 200 metrów.

Plaża w Kołobrzegu
Plaża w Kołobrzegu

W międzyczasie ściemniło się zupełnie, więc plaża i morze wyglądały zupełnie inaczej niż wcześniej. Wyszyliśmy wprost na oświetlone molo i mogliśmy obserwować zarówno światło latarni morskiej, jak i światła miasta. Morze było dość wzburzone co potęgowało wrażenie. Przeszliśmy molo do samego końca, a następnie zeszliśmy na plażę i ruszyliśmy w kierunku latarni morskiej. Doszliśmy aż do portu, gdzie były zacumowane statki wojenne oraz wycieczkowe.

14.02.2009 r.

Kołobrzeg – Nie chcieliśmy tracić czasu, więc  do aquaparku pojechaliśmy samochodem. Na basenie było niewiele osób, więc mogliśmy swobodnie korzystać ze wszystkich atrakcji. Zaczęliśmy od pływania w dużym basenie, potem zaliczyliśmy jacuzzi i pozjeżdżaliśmy rurami. Było świetnie. Hasłem do wyjścia było pojawienie się pięćdziesięcioosobowej grupy. Jak dla nas zrobiło się za ciasno. Bardzo zadowoleni mogliśmy wyruszyć nad morze.

Mewa
Mewa

Powtórzyliśmy w dzień trasę, którą pokonaliśmy poprzedniego wieczoru. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej, zwłaszcza, że pogoda była raczej sztormowa. Musieliśmy wracać do hotelu, bo obiad wyznaczono nam równo o 13-tej. Na obiad dostaliśmy krupnik, potem schabowy po cygańsku z ziemniakami puree oraz surówką. Był również deser, który z okazji Walentynek miał postać piernikowego serca. Popołudniowy spacer postanowiliśmy odbyć na plaży. Najpierw poszliśmy na starówkę, która okazała się całkiem nowa i niezbyt ładna. Zabytkowy był jedynie kościół, a i ten znacznie zeszpecony poprzez sąsiadujące z nim szare wieżowce. Kościół ma interesującą wieżę, gdyż jest ona u góry tak szeroka jak cała nawa. Wewnątrz zaś budzą zdziwienie kolumny znacznie odchylone od pionu, wyglądające tak jakby cała konstrukcja miała za chwilę przewrócić się na jedna stronę.

Kołobrzeg
Kołobrzeg

Poszliśmy nad Parsętę i wzdłuż niej doszliśmy aż do portu. Z portu plażą poszliśmy w kierunku mola i dalej w przeciwną stronę niż latarnia morska. Morze było bardzo wzburzone. Obserwowaliśmy jak fale wdzierają się na molo i zalewają turystów. My szliśmy po plaży patrząc na bałwany morskie i mnóstwo ptaków. Musieliśmy uciekać przed falami, które w niektórych miejscach dobijały, aż do końca plaży. Było bardzo wietrznie i zimno, ale widoki były niepowtarzalne. Niebo zaczęło się przejaśniać co spowodowało, że było jeszcze piękniej. Wspaniale wyglądały falochrony, o które rozbijały się z impetem fale, wyrzucając w powietrze fontanny wody.

Wróciliśmy na kolację, na którą prócz standardowych serów i wędlin składały się tym razem pierogi z mięsem, knedle z truskawkami oraz fasolka po bretońsku. Najedzeni wróciliśmy do pokoju, aby świętować Walentynki.

15.02.2009 r.

Kołobrzeg – W zanadrzu mieliśmy jeszcze jedną atrakcję, a mianowicie jazdę na łyżwach. Tuż obok aquaparku znajduje się odkryte lodowisko. Byliśmy przed godziną 10-tą, musieliśmy więc chwilę poczekać na otwarcie. Wypożyczyliśmy figurówki i niepewnym krokiem wkroczyliśmy na taflę. Po chwili okazało się, że jazda na łyżwach jest umiejętnością, której się nie zapomina. Po kilu minutach jeździliśmy prawie jak dawniej, czyli 15-20 lat temu. Bardzo mocno sypał śnieg. W ciągu godziny przykrył on taflę lodowiska kilkucentymetrową warstwą. Nie obyło się bez upadków. Po godzinie spędzonej na lodzie, zgodnie uznaliśmy, że jazda na łyżwach podoba nam się i mamy zamiar nie raz jeszcze z niej skorzystać.

Kołobrzeg
Kołobrzeg

Zadowoleni wróciliśmy nad morze. Ponownie weszliśmy na molo, które tym razem było już mocno pokryte śniegiem. Od rana spadło łącznie chyba z kilkanaście centymetrów. Plaża pokryta była w całości śniegiem, a jedynie fale obmywające brzeg odsłaniały piasek. Mieliśmy okazję obserwować poławiaczy bursztynu, którzy z podbierakami wchodzili w lodowatą wodę i wybierali z dna resztki glonów, kamienie i różne inne morskie śmieci, wśród których poszukiwali bryłek. Ludzie lepili na plaży bałwany, a czarny pies gonił białe łabędzie i mewy.

Na koniec postanowiliśmy pójść na obiad do restauracji z widokiem na morze. Ulokowaliśmy się na pięterku, przy stoliku przy samym oknie. Zamówiliśmy dorsza
z frytkami i surówką. Dostaliśmy danie dość wykwintne, gdyż dorsz okazał się nie być po prostu usmażony, lecz upieczony w foli aluminiowej z oryginalnymi przyprawami. Miał rewelacyjny smak. Surówka też nie była zwyczajna. Do kapusty pekińskiej dodano cząstki granatu, połówki winogron oraz pomidorki koktajlowe, a wszystko polane aromatyczną oliwą. Wyszliśmy z restauracji zadowoleni z bardzo  oryginalnego, a przy tym smacznego obiadu.

Baliśmy się, że czeka nas droga do domu przez zaspy śnieżne. Okazało się, że bardzo zaśnieżona droga była tylko przez jakieś 20 kilometrów, a dokładnie do Ustronia Morskiego. Potem było już znacznie łatwiej i po czterech godzinach dojechaliśmy do domu.

PODSUMOWANIE

Coraz bardziej lubimy takie weekendowe wyjazdy, gdyż w krótkim czasie pozwalają na wypoczynek i parę szaleństw. Ten weekend był bardzo urozmaicony, bo oferował różną pogodę oraz różne rozrywki.