30.04.2003 – 17.05.2003
OPIS PODRÓŻY
30.04.2003 r.
Bratysława – Wyjechaliśmy wcześnie rano i bez problemów dotarliśmy do Bratysławy. Na miejscu okazało się, że Camping Zlate Pieski znany nam z poprzednich wyjazdów, jest nieczynny, musieliśmy więc szukać innego taniego noclegu z posiadanych przez nas informacji z Internetu. Najpierw udaliśmy się do jednej z dzielnic miasta blisko granicy z Austrią, do „American House”. Zostaliśmy przywitani po angielsku i miły pan wyjaśnił nam, że schronisko już nie istnieje. Podał natomiast inny adres do Hotelu Hydronika, ale tu okazało się, że nie przyjmą nas, gdyż jest to hotel, w którym nocuje się przynajmniej miesiąc. Podano nam za to inny adres – Hotel Zvarač. Zanim tam jednak pojechaliśmy, próbowaliśmy znaleźć jeszcze jedno schronisko z naszej internetowej listy, gdyż było w pobliżu, a Zvarač znacznie dalej. Nie mogliśmy go jednak znaleźć, a okolica nie budziła naszego zaufania. Pojechaliśmy więc do wskazanego nam miejsca przez samo centrum Bratysławy, a po drodze złamaliśmy kilka przepisów ruchu drogowego tuż za plecami policjantów :-) Na miejscu okazało się, że pokój jest przytulny, a parking monitorowany. Wypiliśmy słowackie piwo i poszliśmy spać.
Sistiana – Rano podziwiając z okna zamek w Bratysławie spakowaliśmy się i pojechaliśmy dalej. Jechaliśmy znaną nam już drogą przez Wiedeń, Graz, Villach, Tarvisio, Udine aż do Sistiany, zatrzymując się po drodze tylko na tankowanie, a po drodze podziwialiśmy piękne Alpy. Camping Mare Pineta w Sistianie okazał się bardzo ładny. Po rozpakowaniu poszliśmy na spacer ścieżką prowadzącą wysokim klifem podziwiając zatokę, port, plażę, latarnię morską i piękną przyrodę. Od miłych pań w recepcji otrzymaliśmy darmową mapę Triestu i to w dodatku, ku naszemu zdziwieniu, po polsku.
02.05.2003 r.
Triest – Wenecja – O godzinie 13:00 miał odpłynąć nasz prom z Triestu do Iguomenitsa. Mimo błądzenia po Trieście, na terminalu promowym byliśmy tuż po godzinie 9:00. Tu czekała nas niemiła niespodzianka, gdyż w okienku „check-in”, gdzie powinniśmy wymienić posiadany voucher na bilety, Grek z beztroską w głosie poinformował nas, że prom się zepsuł, nie wypłynął z Patras i musimy jechać do Wenecji, żeby wsiąść na prom linii Minoan Lines, z którymi umowę mają nasze linie Anek Lines. Wyjaśnił nam również, że do Wenecji jest jedynie 170 km autostradą, a prom wypływa o godzinie 15:00, więc mamy jeszcze dużo czasu, a gdy wrócimy do kraju możemy ubiegać się o zadośćuczynienie z tego tytułu. Zapłaciliśmy 5,40 € za autostradę i pędziliśmy do Wenecji. Na miejscu błądziliśmy pokonując most do Wenecji dwukrotnie, a pewne rondo trzykrotnie, ale wreszcie dotarliśmy. Pobiegliśmy szybko do check-in, a tu kolejna przykra niespodzianka. Okazało się, że nie chcą nas zabrać, bo nie mają miejsc, gdyż Anek Lines przysłał im aż 80 samochodów. Wpisano nas na listę rezerwową, a na wszelkie pytania „czy warto czekać”, „czy będą miejsca”, „czy następnego dnia będzie można popłynąć” odpowiadano – „nie wiem”. Powiedziano nam, że o 13:00 powinno się wszystko wyjaśnić. Dzwoniliśmy do Anek Lines w Trieście i powiedziano nam, że muszą nas przyjąć. Otrzymaliśmy nawet telefon zwrotny potwierdzający ten fakt, ale w okienku pani kazała czekać. Wreszcie o godzinie 13:00 wyczytano nasze nazwisko, otrzymaliśmy bilety i tabliczkę z napisem Iguomenitsa do włożenia za przednią szybę. Ostatecznie popłynęliśmy do Grecji promem Pasiphae Palace linii Minoan Lines. Obserwowaliśmy oddalającą się Wenecję, a potem znaleźliśmy nasze fotele lotnicze. Niestety w nocy musieliśmy się wynieść, gdyż koło nas usiadł okrutnie śmierdzący gość. Naprawdę nie dało się wytrzymać… Do tego wszystkiego prom był bardzo głośny, cały trząsł się, no i płynęły nim przeróżne indywidua…
03.05.2003 r.
Igoumenitsa (Ηγουμενίτσα) – Do portu w Iguomenitsa dopłynęliśmy o 13:00 polskiego czasu, czyli o 14:00 czasu greckiego. Szybko przejechaliśmy przez port, a drogowskazy prowadziły nas wprost na Joanninę. Zatankowaliśmy i górskimi serpentynami pojechaliśmy na nasz pierwszy nocleg w Grecji.
Joannina (Iōánnina / Ιωάννινα) – W przewodniku znaleźliśmy Camping Limnopoula zlokalizowany malowniczo na przedmieściach Joanniny w klubie kajakarskim nad Jeziorem Pamvotis. Po rozbiciu namiotu poszliśmy zwiedzać turecką twierdzę stanowiącą starówkę Joanniny, czyli kastro. Idąc do kastro od razu rzuciła nam się w oczy odmienna zabudowa i ośnieżone góry w tle. Przeszliśmy przez bramę znajdująca się w wysokich i grubych murach twierdzy, chronioną przez potężną wieżę. Szliśmy uliczkami w kierunku meczetu Aslan Paszy, na którego terenie jest jego mauzoleum oraz muzeum. Spod meczetu rozciągał się malowniczy widok na jezioro oraz cytadelę z drugim meczetem. Poszliśmy, więc w kierunku cytadeli, z której najlepiej zachował się meczet. Na jej terenie znajduje się także Muzeum Bizantyjskie oraz tawerna. Na campingu rozmawialiśmy z Austriakiem poznanym na promie o różnych rzeczach: przygodzie z promem, podróżach i członkostwie Polski w UE (za rok Polska miała wejść do Unii). Było bardzo sympatycznie, a wieczorem podziwialiśmy przeciwległy brzeg z migocącymi światłami miejscowości rozlokowanych w górach.
04.05.2003 r.
Dodona (Δωδώνη) – Następnego dnia udaliśmy się do starożytnych ruin wyroczni Zeusa w Dodonie. Panował tam spokój, gdyż było niewielu turystów. Zaczęliśmy od dość zarośniętego stadionu z III w. p.n.e., z którego zachował się obrys i trochę trybun. Zachwycił nas pięknie zachowany teatr również z III w. p.n.e z bajecznym widokiem na góry – w końcu był to pierwszy taki obiekt, jaki widzieliśmy w Grecji. Potem przeszliśmy przez znacznie gorzej zachowane ruiny buleuterionu, w którym w starożytnej Grecji odbywały się zebrania rady oraz prytanejonu, czyli budynku najwyższych władz, aż doszliśmy do nikłych pozostałości bazyliki wczesnochrześcijańskiej. Na ruinach po raz pierwszy zobaczyliśmy piękne zielone jaszczurki, które są dość pospolite w Grecji. Ogólnie, choć ruiny w Dodonie nie są zbyt okazałe, to robią spore wrażenie ze względu na swoje malownicze położenie.
Dalej pojechaliśmy w kierunku Kalambaki, żeby obejrzeć słynne Meteory, czyli zespół klasztorów położonych na wysokich skałach. W drodze odczuliśmy co to znaczy jeździć po górach, a przy okazji podziwialiśmy przepiękne widoki i ośnieżone szczyty oraz stoki gór. Droga składała się prawie z samych zakrętów, w większości z tzw. agrafek. Dodać musimy, że drogę o długości trochę ponad 100 km przebyliśmy w więcej niż 3 godziny…
Kastraki (Καστράκι) – Camping Meteora Garden znaleźliśmy bez problemów. Na powitanie dostaliśmy lokalne słodycze oraz mapę Meteorów. Camping był bardzo ładnie położony z widokiem na robiące niesamowite wrażenie skały oraz klasztory położone na ich szczytach.
Meteory (Μετέωρα) – Po rozbiciu namiotu postanowiliśmy pojechać na rekonesans i zwiedzić pierwszy z Meteorów, czyli Agiou Stefanou (Μονή Αγίου Στεφάνου), klasztor Świętego Stefana, który jest klasztorem żeńskim, a zbudowany został w XV w. W drodze do klasztoru nie mogliśmy się opanować, żeby nie zatrzymywać się co chwilę i podziwiać to niewyobrażalnie piękne miejsce. Zwiedzany przez nas klasztor był dość duży, bardzo ładny i z dużą ilością zieleni. Zwiedziliśmy klasztorny kościół i muzeum, a potem chodziliśmy po dziedzińcu podziwiając architekturę, ogród i otoczenie.
05.05.2003 r.
Meteory – Następnego dnia pojechaliśmy zwiedzić inne klasztory. Zaczęliśmy od największego, czyli Wielkiego Meteoru (Μεγάλο Μετέωρο – Megalo Meteoro) zwanego Metamorfosis, czyli Przemienienia Pańskiego, pochodzącego z XIV w. Obecnie dostać się do niego można długimi schodami, prowadzącymi najpierw w dół, a potem w górę do wejścia. Jeszcze nie tak dawno, przed zbudowaniem schodów, jedyną drogą transportu, zarówno ludzi, jak i towarów do klasztoru był kołowrót, czyli rodzaj dźwigu ręcznego, którego linę wymieniano dopiero, gdy się urwała… Ryzykowny środek transportu… W klasztorze można było zobaczyć bardzo ciekawe pomieszczenia takie jak piękny, surowy refektarz z oryginalną zastawą cynową, warsztat cieśli, salę ze sprzętami gospodarskimi, czy też regał z czaszkami… We wszystkich klasztorach, także i w tym, znajdował się kościół z freskami przedstawiającymi wszystkie możliwe męczarnie jakim byli poddawani święci męczennicy. Z Metamorfosis pojechaliśmy do monastyru Warlaam (Μονή Βαρλαάμ), czyli klasztoru Św. Warłama, nieco mniejszego, ale usadowionego na samym szczycie skalnej iglicy. Prócz ładnego klasztoru obejrzeliśmy oryginalny kołowrót do wciągania towarów i ludzi. Następne dwa Meteory postanowiliśmy obejrzeć z zewnątrz, wdrapując się pod samą bramę, lecz z oszczędności nie wchodząc do środka. Były to klasztor Nikolau Anapafsa (Μονή Αγίου Νικολάου Αναπαυσά), czyli Św. Mikołaja Odpoczywającego oraz Roussanou (Μονή Ρουσάνο), czyli Świętej Barbary. Wizytę w klasztorach dopełniał zapach kadzidła i rozbrzmiewająca wszędzie muzyka greckokatolicka. Po powrocie na camping mieliśmy dużo czasu, żeby odpocząć, więc opalaliśmy się i kąpaliśmy w basenie.
06.05.2003 r.
Wyjeżdżając z campingu Meteora Garden otrzymaliśmy książeczkę rabatową Sunshine Camping Club Greece 2003 i dzięki temu już na tym campingu dostaliśmy 10% rabatu.
Wergina (Βεργίνα) – W Werginie poszliśmy zwiedzić grobowce królewskie, czyli kompleks czterech grobowców królów Macedonii znajdujących się we wnętrzu olbrzymiego kurhanu o wysokości 13 m i średnicy 110 m (zakaz filmowania i fotografowania). Wewnątrz zebrano liczne dary grobowe oraz zabytki pochodzące z grobowców oraz pobliskich wykopalisk. W kurhanie panował półmrok nadający nastrój tajemniczości.
Następnie podjechaliśmy samochodem do grobowca macedońskiego o kształcie świątyni jońskiej, który był odkryty i można było dzięki temu zrobić zdjęcia i zajrzeć do środka. Potem obejrzeliśmy pałac Palatisia, czyli fundamenty dawnej rezydencji ostatniego króla Macedonii z III w p.n.e oraz słabo zachowane ruiny teatru.
Olimp (Όλυμπος) – Następnie udaliśmy się w dalszą drogę w okolice góry Olimp, na którą oczywiście nie weszliśmy, ale mogliśmy przynajmniej z daleka popatrzeć na górujący nad okolicą ośnieżony jej masyw. Bardzo imponujący widok.
Litochoro (Λιτόχωρο) – Dojechaliśmy do Campingu Olympos Beach w Litochoro, który był położony tuż nad Morzem Egejskim. Camping był ładny, ale zielony od pyłków sosen. Za to mogliśmy obserwować niezwykle licznie żyjące tu wiewiórki i przejść się kamienistą i niezbyt ciekawą plażą wzdłuż morza o przepięknej turkusowej barwie.
07.05.2003 r.
Termopile (Θερμοπύλαι) – Następnie udaliśmy się w kierunku Delf. Najpierw jednak dojechaliśmy do Przesmyku Termopile, gdzie znajduje się pomnik wodza Spartan Leonidasa ze scenami przedstawiającymi słynną bitwę z 480 r. p.n.e. Trudno uwierzyć, że kiedyś było to najwęższe miejsce pomiędzy morzem a górami, gdyż obecnie odległość do morza wynosi 4 km. Po drugiej stronie drogi wznosi się kopiec poległych 300 Spartan wraz z ich wodzem Leonidasem. Wdrapaliśmy się na kopiec, na szczycie którego znajduje się obelisk, z którego dobrze widać pomnik.
Delfy (Δελφοί ) – Dotarliśmy do najładniejszego campingu na całym naszym szlaku po Grecji. Ciekawostką były tablice informujące o odległości do campingu, które podawały, że jest bliżej niż w rzeczywistości było. Przykładowo 5 km przed campingiem stała tablica informująca, że zostało 1,5 km… Pewnie po to, żeby turysta się nie zniechęcił ;-) Za to Delphi Camping był wspaniały, położony na urwisku skalnym z przepięknym widokiem oraz basenem. W dali widać było morze, po bokach góry, w dole wieś i gaje oliwne. Po prostu widok jak z bajki. Co prawda był problem z rozbiciem namiotu, bo podłoże stanowiła niemal lita skała, a do tego nocowaliśmy pod sosną, więc dodatkowo we wbiciu szpilek przeszkadzały nam korzenie. W nagrodę wykąpaliśmy się w basenie i siedzieliśmy do późna podziwiając panoramę okolicy.
08.05.2003 r.
Delfy – Wyrocznia w Delfach jest położona malowniczo na zboczu góry porośniętej bogatą roślinnością śródziemnomorską. Ruszyliśmy w górę „świętą drogą” mijając pomnik admirałów z kolumnadą oraz pozostałości skarbców, należących do greckich państw-miast, z jedynym zrekonstruowanym skarbcem Ateńczyków. Potem doszliśmy do świątyni Apollina z sześcioma kolumnami oraz nieźle zachowanego teatru. Do najefektowniejszej budowli wyroczni, czyli stadionu z dużą ilością oryginalnych trybun, wiodła długa droga w górę.
Idąc do drugiej części wykopalisk minęliśmy święte źródło Kastalii z pozostałościami fontanny oraz miejscem składania ofiar i doszliśmy do Marmarii, czyli sanktuarium Ateny w dawnym kamieniołomie marmuru. Z góry widzieliśmy nikłe resztki gimnazjonu, czyli budowli przeznaczonej do ćwiczeń fizycznych. Nieco dalej stoi tolos z IV w. p.n.e., którego przeznaczenia dotąd nie poznano, a z którego pozostały trzy kolumny połączone belkowaniem. Wróciliśmy do miejsca, z którego ruszyliśmy, czyli muzeum, przed którym stoi starożytny sarkofag. Niestety samo muzeum było w remoncie, a turystom pokazywano jedynie cztery rzeźby z bardzo bogatych zbiorów. Jadąc z Delf do Maratonu musieliśmy się zatrzymać, gdyż przez drogę przechodził dość duży żółw, który o dziwo dał się wziąć w ręce. Jak dla nas egzotyczne spotkanie :-)
Maraton (Μαραθώνας) – Mieliśmy duże problemy ze znalezieniem campingu Ramnous w Maratonie. Gdy go wreszcie znaleźliśmy okazało się, że camping jest kompletnie nieprzygotowany do sezonu, bardzo zaniedbany, brudny, w remoncie i prawie pusty. Kolejną niespodzianką był autobus, który choć opisywany w przewodniku jako często jeżdżący do Aten, w rzeczywistości jeździł raz dziennie o godzinie 10:00, a wracał o 15:00. Dla nas oznaczało to po prostu za mało czasu na zwiedzenie stolicy… Autobus jeżdżący częściej mogliśmy znaleźć dopiero we właściwym Maratonie, który był oddalony o 4 km. Poddano nam pomysł, że możemy dostać się do Maratonu samochodem, tam go zostawić i wsiąść do autobusu. Pojechaliśmy sprawdzić wszystkie te informacje i cudem znaleźliśmy przystanek, którego tak naprawdę nie było. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że następnego dnia możemy spokojnie zostawić w tym miejscu samochód i udać się do Aten. Potem pojechaliśmy poszukać kopców Ateńczyków, którzy polegli w słynnej bitwie pod Maratonem. Mieliśmy problem ze znalezieniem kopców, gdyż droga z Maratonu do Aten była przebudowywana w związku z przygotowaniami do Olimpiady. Ostatecznie udało nam się zobaczyć jeden z kopców, ale tylko z daleka oraz stadion budowany na Olimpiadę w 2004 r. Wróciliśmy na camping i zdecydowaliśmy się zostać tutaj tylko jedną noc zamiast planowanych dwóch. Na campingu oprócz nas nocowała jeszcze para Holendrów poznanych w Delfach. Chwilę z nimi porozmawialiśmy, a następnie poszliśmy na spacer nad morze.
09.05.2003 r.
Ateny (Αθήνα) – Następnego dnia podczas śniadania, które z powodu komarów jedliśmy w namiocie, do kanapek leżących na stoliku i przykrytych drugim talerzem dobrał się pies. Tym samym pozbyliśmy się drugiego śniadania, które zamierzaliśmy zjeść w Atenach… Pies był bardzo zadowolony, a my niekoniecznie :-) Potem zrobiliśmy jak zaplanowaliśmy, pojechaliśmy do Maratonu, zostawiliśmy samochód, stanęliśmy w miejscu, gdzie zatrzymuje się autobus i tylko dzięki pomocy miejscowych nie wsiedliśmy do niewłaściwego autobusu. Autobus miał opóźnienie, a potem zamiast 1 godzinę 15 minut jechał 2 godziny. Bilety sprzedawała sympatyczna konduktorka chodząca z uśmiechem pomiędzy pasażerami i powtarzająca ciągle „parakaló, parakaló”. Generalnie wszyscy ludzie byli zadowoleni i zupełnie nie przejmowali się opóźnieniem. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku, a uczynni współpasażerowie wskazali nam drogę na Akropol. Zwiedzanie zaczęliśmy od świetnie zachowanego Tezejonu, czyli świątyni Hefajstosa, spod której doskonale widać już było Akropol.
Przeszliśmy na agorę, czyli dawny rynek, na którym zobaczyliśmy posąg cesarza Hadriana, ruiny dawnego Teatru Agryppy i zrekonstruowaną Stoa Attalosa, czyli zadaszoną kolumnadę, w której handlowano, odpoczywano, a która także pełniła funkcje administracyjne. Przeszliśmy także obok wczesnochrześcijańskiej bazyliki Św. Jerzego. Spoglądając na panoramę Aten, wchodziliśmy na Akropol. Na wszystkie sześć najważniejszych obiektów w Atenach kupiliśmy bilet łączony. Z góry zobaczyliśmy odeon Herodosa Attykusa z II w. n.e. i doszliśmy do tego co zostało ze świątyni Ateny – Nike. W wielkim tłumie turystów, który przelewał się przez wzgórze, doszliśmy do Partenonu z V w. p.n.e., który robi niesamowite wrażenie oraz muzeum ze wspaniałymi zbiorami. Na terenie Akropolu znajdował się także belweder i Erechtejon z kolumnami w postaci kariatyd. Podczas naszej wizyty, całe wzgórze było jednym wielkim placem budowy, gdyż trwały prace remontowe przed Olimpiadą.
Potem zeszliśmy w dół do Teatru Dionizosa, w którym zachowały się fragmenty proscenium z rzeźbami, 20 zachowanych rzędów siedzeń, wśród których wyróżniały się fotele, czy wręcz trony dla VIP-ów. Przeszliśmy obok łuku Hadriana do świątyni Zeusa Olimpijskiego z II w. n.e., która była największą świątynią w Grecji. Dziś choć nadal okazała, jest mocno zdekompletowana. Następnie już nieco zmęczeni udaliśmy się w kierunku Rzymskiego Forum, którego szczególną atrakcją była Wieża Wiatrów, czyli zegar wodny z I w. p.n.e. Rzeczywiście wieża była imponująca z wyrytymi na niej płaskorzeźbami, a Forum otaczały liczne kolumny. Prócz tego, na Forum znajduje się pozostałość po okupacji Imperium Osmańskiego, czyli meczet Fetije Dżami z XVII w. Na koniec poszliśmy na Keramejkos, a więc cmentarz starożytnych Ateńczyków, mijając po drodze ruiny potężnej biblioteki Hadriana i kolejny meczet. Na cmentarz weszliśmy niewłaściwym wejściem, więc już po niedługim czasie zostaliśmy wyproszeni, ale na szczęście zdążyliśmy trochę zobaczyć. Niestety nie mieliśmy tyle czasu, aby szukać właściwego wejścia. Ateny mimo ogromu turystów zrobiły na nas duże wrażenie. Wróciliśmy autobusem do Maratonu, mogliśmy więc ruszyć w dalszą drogę na Przylądek Sounion, gdzie mieliśmy kolejny nocleg na Campingu Bacchus, na którym spotkaliśmy naszych znajomych Holendrów i podzieliliśmy się z nimi wrażeniami z Aten. W recepcji dowiedzieliśmy się, że za skorzystanie z kilku campingów należących do Sunshine Camping Club Greece, rano dostaniemy Retsinę, czyli wytrawne wino o charakterystycznym żółtym kolorze i żywicznym smaku.
10.05.2003 r.
Sounion (Σούνιο) – Rano pojechaliśmy na Przylądek Sounion, na którym znajduje się Świątynia Posejdona z V w. p.n.e. Wygląda ona niezwykle malowniczo, gdyż jest położona na wzgórzu znajdującym się na cyplu otoczonym morzem. Widok zrobił na nas ogromne wrażenie. Podziwialiśmy przepiękny kolor wody, nieba i przyrodę wokół oraz liczne wysepki.
Kanał Koryncki – Aby dostać się nad Kanał Koryncki musieliśmy przejechać przez środek Aten, tuż pod Akropolem. Mimo obiegowej opinii oraz naprawdę dużego ruchu, przejazd nie nastręczył problemów, gdyż kultura jazdy Greków naszym zdaniem jest wysoka, o czym wcześniej mogliśmy przekonać się jeżdżąc po górach i będąc przepuszczanymi przez wolno jadące ciężarówki.
Dotarliśmy nad Kanał Koryncki, gdzie z mostu mogliśmy zobaczyć niezwykle efektowny cud inżynierii, czyli wykuty w skale, głęboki na 80 m wąwóz i podziwiać przepiękny turkusowy kolor wody.
Lecheon – Dojechaliśmy na kolejny camping, czyli Blue Dolfin w miejscowości Lecheon, gdzie poszliśmy na plażę i wykąpaliśmy się. Camping był w dobrym stanie, ale było tłoczno. Uwagę naszą przykuła pewna leciwa Greczynka, poruszająca się przy pomocy laski, która spała pod namiotem. To dowód na to, że podróżować można w każdym wieku…
11.05.2003 r.
Korynt (Κόρινθος) – Rano pojechaliśmy do starożytnego Koryntu, gdzie ponownie mieliśmy przygodę z psami. Jeden z nich postanowił tak się z nami zaprzyjaźnić, że aż skakał na nas, a potem towarzyszył podczas zwiedzania. Pierwszym zabytkiem, który zobaczyliśmy była Świątynia Apollina z V w. p.n.e. z masywnymi, doryckimi kolumnami. Na początku zwiedzania słyszeliśmy dzwon, a potem śpiewy z pobliskiej cerkwi grecko-katolickiego, w której odbywało się niedzielne nabożeństwo. Przeszliśmy na Agorę z pozostałościami sklepów, świątyniami i budynkami użyteczności publicznej. Potem krążyliśmy wśród stert kamieni, detali architektonicznych, ozdób i rzeźb, aż doszliśmy na teren ruin rzymskich świątyń. Mogliśmy także przejść się oryginalną, wyłożoną marmurowymi płytami drogą, prowadzącą niegdyś do Lecheonu. Najefektowniejszą częścią wykopalisk jest święte źródło Pejrene, czyli rodzaj fontanny-studni. Spacerowaliśmy obok ruin bazyliki i łaźni, aż weszliśmy do muzeum z pięknymi mozaikami, ceramiką i rzeźbami, a także sarkofagami z pochówkami. Po wyjściu z wykopalisk obejrzeliśmy niewielki odeon oraz nikłe resztki teatru.
Mykeny – Z Koryntu pojechaliśmy do Myken, gdzie obejrzeliśmy pozostałości starożytnego miasta z kultury mykeńskiej będącej o wiele starszą od kultury greckiej. Najpierw obejrzeliśmy słynny tak zwany grobowiec Agamemnona, czyli skarbiec Atreusza z XIII w. p.n.e. Co ciekawe nad wejściem do grobowca znajduje się jednolity blok skalny ważący aż 118 ton. Aż nieprawdopodobne, że starożytni potrafili unieść go i umieścić jako strop nad wejściem… Mykeny położone są malowniczo wśród gór i gajów oliwnych, a wykopaliska rozsiane są na dużym terenie. Przez Lwią Bramę weszliśmy na teren miasta, w którym pierwsze co zobaczyliśmy to okrąg grobów szybowych. Następnie przeszliśmy do Pałacu Agamemnona, który zwany jest tak trochę na wyrost, gdyż naukowcy się co to tego spierają. Najwyżej położonym miejscem wykopalisk jest cytadela, z której niemal nic nie pozostało. Podobnie z domu z kolumnami zachowały się zaledwie podstawy kolumn. Trochę ciekawsza jest tylna brama oraz ukryta cysterna. Na koniec doszliśmy do grobowców Egista i Klitajmestry, które były podobne do grobowca Agamemnona.
Palea Epidauros – Następnie pojechaliśmy na nocleg do Palea Epidauros. W drodze zatrzymaliśmy się obok oryginalnego, dobrze zachowanego mostu mykeńskiego, a następnie przy jednej z fabryk ceramiki, których jest w Grecji wiele, a w której kupiliśmy figurkę kobiety z dzbanem. Wreszcie dotarliśmy na Camping Nicolas II położony nad samym morzem. Namiot rozbiliśmy zaledwie 20 metrów od brzegu morza. Mieliśmy dużo czasu, więc ponownie przeszliśmy się brzegiem i oczywiście wykąpaliśmy się. Gdy siedzieliśmy przed namiotem oczom naszym ukazał się niecodzienny widok, a mianowicie przygotowywanie kalmarów do spożycia. Polegało to na uderzaniu nimi o kamień, po to aby mięso skruszało.
12.05.2003 r.
Epidauros – Dojechaliśmy do Epidauros, czyli dawnego sanktuarium Asklepiosa, czyli boga sztuki lekarskiej. Zwiedzanie zaczęliśmy od najwspanialszego zabytku jakim jest teatr z IV w. p.n.e. Teatr jest świetnie zachowany i do dziś odbywają się w nim przedstawienia, które może oglądać nawet 14.000 osób. Mieliśmy okazję przekonać się o doskonałej akustyce tego miejsca, gdyż na środku sceny stanęła wycieczka amerykańska, która okazała się chórem gospel i zaśpiewała kilka pieśni. W sanktuarium będącym swego czasu rodzajem sanatorium położonym w lesie, zachowały się ruiny starożytnego hotelu, łaźni greckich, gimnazjonu, odeonu, stadionu z resztkami trybun i linią startu oraz właściwego sanktuarium. Dalej znajdowały się pozostałości świątyni bogów egipskich, nieco lepiej zachowanych rzymskich łaźni z resztkami basenów i mozaik oraz fundamenty świątyni Asklepiosa. Kolejne ruiny to abaton, w którym pacjencji oczekiwali na spotkanie z bogiem uzdrowicielem w postaci węża, w którym wypuszczano prawdziwe, choć na szczęście niejadowite gady. Podobnie było w pobliskim tolosie, czyli okrągłej budowli przypominającej labirynt, w której także znajdowały się kłębiące się węże.
Większość zabytków była w remoncie co niestety psuło efekt. Poza teatrem podobało nam się muzeum, które obejrzeliśmy na koniec, a gdzie zaprezentowano kolekcję rzeźb i detali architektonicznych. Ogólnie uznaliśmy Epidauros za najmniej ciekawe miejsce, które widzieliśmy w Grecji. Potem zatrzymaliśmy się jeszcze w jednej fabryce ceramiki, w której kupiliśmy malutką imitację wazy greckiej zawierającą perfumowany balsam o zapachu Chanel numer 5.
Nafplion – Następnym punktem naszej wyprawy był Nafplion. W Nafplionie znajdują 3 twierdze: Palamidi ulokowana na wysokiej górze, Akronafplia w mieście i Bourtzi na wyspie. Postanowiliśmy zwiedzić twierdzę Akronafplia oraz miasto.
Szliśmy wzdłuż potężnych murów obserwując wznosząca się wysoko Palamidi, aż doszliśmy do twierdzy Akronafplia, z której widzieliśmy w dole piękną plażę, całe miasto Nafplion oraz Bourtzi na maleńkiej wysepce. Pochodziliśmy chwilę po pozostałościach twierdzy i zeszliśmy do miasta. Po drodze minęliśmy kościół ulokowany najprawdopodobniej w dawnym meczecie i weszliśmy na malowniczą uliczkę z mnóstwem butików i knajpek, aż doszliśmy na reprezentacyjny Plac Syntagma, cały wyłożony marmurem. Wokoło było wiele zabytkowych i pięknych budynków: Muzeum Archeologiczne, meczet Trianon oraz nieco w głębi drugi meczet. Generalnie miasto bardzo nam się podobało i chętnie byśmy wrócili tu jeszcze raz, aby zobaczyć z bliska pozostałe dwie twierdze.
Asini – W informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, gdzie jest nasz camping i dostaliśmy folder z mapką. Po niewielkim czasie dotarliśmy do Campingu Kastraki w miejscowości Asini. Camping ten był najdroższy ze wszystkich w Grecji, a w dodatku miał płatne prysznice i to zarówno z ciepłą, jak i z zimną wodą. Tutaj znowu poszliśmy na plażę, opalaliśmy się i kąpaliśmy.
13.05.2003 r.
Mistra – Wyjechaliśmy wcześnie, gdyż mieliśmy długą drogę do przebycia. Jechaliśmy górskim wąwozem, bardzo wąską drogą przez pustkowia. Mistra jest to średniowieczne, bizantyjskie miasto położone na zboczu góry. Ciekawostką jest to, że miasto było zamieszkałe do lat 50-tych XX wieku, wtedy ostatnie 30 rodzin zostało wysiedlonych, a z miasta utworzono skansen. Weszliśmy przez bramę do Dolnego Miasta i nieopodal pierwszych budynków przywitał nas swym dzwoneczkiem osiołek. Cóż za miłe spotkanie :-) Mijaliśmy częściowo zrujnowane domy i rezydencje dawnych mieszkańców, w tym efektowny dom Laskarisów. Tuż obok znajdowała się mocno zniszczona wewnątrz kaplica Ágios Christóforos, a kawałek dalej śliczny kościół Agios Georgios. W końcu doszliśmy do okazałego klasztoru Perivleptos i domu Frangopoulosa z wyposażeniem. Potem musieliśmy iść długo pod górę, żeby dotrzeć do nadal czynnego, żeńskiego klasztoru Pantánassa.
Niezwykle efektownie prezentował się kościół klasztorny cały pokryty wewnątrz freskami, a w nim miejsce z niezwykłymi wotami-prośbami o uzdrowienie, w postaci tłoczonych w metalu przedstawień części ciała lub miniaturowych postaci. Spod klasztoru rozciągał się rozległy widok na okolicę, gaje oliwne oraz Dolne Miasto. Przez Bramę Monemwazyjską weszliśmy do Górnego Miasta, w którym pierwszy wyłonił się potężny Pałac Despotów z XIII-XV w. Kolejną budowlą był kościół Ágios Nikólaos i Pałac Palataki z II połowy XIII w., czyli jedna z najstarszych rezydencji w Mistrze. Trochę dalej był kościół Agia Sofia, który służył za kaplicę Pałacu Despotów. Przeszedłszy przez kolejną bramę, zaczęliśmy wspinać się na najwyższy punkt, czyli do Kástro. Gdy szliśmy stromo pod górę, spod naszych nóg co i rusz uciekały zielone jaszczurki. Z zewnątrz twierdza jest bardzo okazała, posiada masywne mury, a po przejściu bramy zobaczyć można pozostałości budynków oraz niezwykłą panoramę. Schodząc z Kástro doszliśmy do klasztoru Agii Theódorii i klasztoru Vrondochión z bardzo dobrze zachowanym kościołem i ruinami dużego refektarza. Minęliśmy kościół Evangelistria, Muzeum z ciekawym arkadowym dziedzińcem i doszliśmy do katedry Mitrópolis, a następnie do wyjścia. Całe zwiedzanie zajęło nam ponad 3 godziny w upale i prażącym słońcu, ale było warto, bo spacer po Mistrze pozostawia niezapomniane wrażenie.
Olimpia – Pojechaliśmy do Olimpii na ostatni camping i tu zaczęły się problemy. Jeden wypłowiały drogowskaz spowodował, że pojechaliśmy w złą stronę, a drugi „Olympia camp” zmylił nas i wyprowadził do obozu harcerskiego, zamiast do Olympia Camping. Bardzo się zdziwiliśmy, gdy najpierw minęliśmy opuszczoną wieś, potem droga bardzo się zwężyła, w wielu miejscach była zapadnięta, aż skończył się asfalt i zaczęła droga szutrowa wiodąca cały czas pod górę. Nasz samochód sprawował się całkiem dobrze jako „samochód terenowy”, ale mimo to nie byliśmy zadowoleni, że nadłożyliśmy kilkadziesiąt kilometrów. Co gorsza musieliśmy odtworzyć drogę powrotną, aby wrócić do miejsca naszej pomyłki. Gdy dotarliśmy do Olimpii mieliśmy problem ze znalezieniem campingu. Znaleźliśmy wszystkie inne oprócz naszego, aż w końcu zapytany od drogę Grek, wskazał nam właściwy kierunek. Z właścicielem campingu nie mogliśmy się za bardzo porozumieć, gdyż mówił w bliżej nieokreślonym języku, trudno było nam dociec, czy to grecki, czy mieszanka wielu innych języków… Zrozumieliśmy, że „special bonus”, czyli po 9 Euro na głowę, wynikający z nocowania 10 nocy na campingach Sunshine Camping Club Greece dostaniemy na następnym campingu, którego w naszym przypadku już nie mogło być… Camping znajdował się w sadzie pomarańczowym, więc postanowiliśmy przynajmniej najeść się pomarańczy. Jakiż był nasz zawód, gdy okazało się, że pomarańcze są po prostu niedobre i nie daje się ich zjeść. Wieczorem mogliśmy za to obserwować latające wokół nas świetliki.
14.05.2003 r.
Olimpia – Prom do Włoch mieliśmy dopiero o godzinie 23:00, więc postanowiliśmy się nie spieszyć, tym bardziej, że uzgodniliśmy z właścicielem campingu późniejszy wyjazd. Najpierw chodziliśmy oglądając różne pamiątki w sklepikach w mieście, a następnie pojechaliśmy do ruin starożytnej Olimpii, która znana jest wszystkim z antycznych Igrzysk Olimpijskich. Wykopaliska były imponujące. Na początek zwiedziliśmy łaźnie rzymskie, Pretanejon, czyli dom władz, w którym zawodnicy przed zawodami spali i stołowali się na koszt społeczeństwa. Tuż obok był Gimnazjon, gdzie sportowcy trenowali i Palestra, czyli szkoła zapaśnicza z dwoma rzędami kolumn dookoła placu. Dalej minęliśmy łaźnie greckie, dom kapłanów, a w nim pracownię słynnego Fidiasza, który stworzył ogromną rzeźbę Zeusa Olimpijskiego, jeden z siedmiu cudów świata starożytnego. Następnie przeszliśmy obok pozostałości domu rzymskiego oraz Leonidajonu, czyli luksusowego hotelu dla VIP-ów przybywających na Igrzyska. Poszliśmy w kierunku świątyni Zeusa Olimpijskiego z V w. p.n.e. stanowiącej centralny punkt miasta, w którym stał słynny posąg Fidiasza ze złota i kości słoniowej oraz płonął ogień olimpijski. Minęliśmy Buleuterion, dom Nerona, aż dotarliśmy na Stadion Olimpijski o długości 200 m, na którym turyści próbowali swych sił w biegach, co ciekawe wewnątrz zachowały się linie startu i mety. Po wyjściu ze stadionu zobaczyliśmy jeszcze to co pozostało ze skarbców, Metroonu, czyli świątyni matki bogów, fontanny i świątyni Hery. Ciekawy był rząd postumentów po posągach z brązu, ufundowanych z grzywien nałożonych na nieuczciwych zawodników…
Po powrocie na camping przygotowaliśmy się do wyjazdu i poszliśmy zapłacić za nocleg. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu nie musieliśmy nic płacić i jeszcze w dodatku dostaliśmy 4 Euro jako „special bonus” (różnicę między opłatą, a bonusem).
Patras – Do Patras dostaliśmy się bez problemów, a w samej miejscowości łatwo wypatrzyliśmy port, gdzie stał już nasz prom. Poszliśmy wymienić voucher na bilety, spędziliśmy godzinę w tawernie pijąc kawę mrożoną, do której dostaliśmy wodę mineralną. Potem poszliśmy na przystań, aby pooglądać załadunek i rozładunek różnych promów. Wreszcie o 21:00 wjechaliśmy na prom Lefka Ori i zajęliśmy miejsca w fotelach lotniczych. W nocy budziliśmy się z zimna i niewygody.
15.05.2003 r.
Następnego dnia poznaliśmy małżeństwo Polaków, którzy wsiedli na prom w Igoumenitsa. Przynajmniej mieliśmy z kim porozmawiać i wymienić wrażenia z pobytu w Grecji. Potem poszliśmy na bardzo drogie śniadanie, na które składały się: 4 bułeczki, 2 mikro masełka, 5 plasterków wędliny zwanej salami, a przypominającej mielonkę, kawałek sera feta, filiżaneczka kawy i herbaty, a wszystko to za 10 Euro. Potem snuliśmy się po promie czekając na obiad. Siedzieliśmy na pokładzie obserwując morze i oddalający się ląd. Na obiad zjedliśmy ryż z sosem pomidorowym i mięsem mielonym – dobre i syte oraz wypiliśmy fantę i piwo. Potem poszliśmy na grecką kawę, do której również dostaliśmy wodę mineralną. Wróciliśmy na fotele lotnicze, posłuchaliśmy zwariowanego dziadka, który słysząc rozmowy w różnych językach wykrzykiwał przekleństwa w tych językach.
16.05.2003 r.
Wreszcie po 32 godzinach rejsu dopłynęliśmy do Triestu we Włoszech i w drodze do Udine zatrzymaliśmy się po zakupy. Kupiliśmy pyszne sycylijskie pomidorki, jogurty i melona. Zjedliśmy proste, ale smaczne śniadanie i ruszyliśmy wprost do Bratysławy. Zrobiliśmy jedynie dwa dłuższe przystanki na austriackiej autostradzie, gdyż po dwóch słabo przespanych nocach zasypialiśmy podczas jazdy.
Bratysława – W Bratysławie na Campingu Zlate Pieski (tym razem był otwarty) poszliśmy na pyszny obiad – olbrzymi kotlet z mnóstwem frytek, surówką i coca-colą. Około 3:00 nad ranem obudził nas pewien niemieckojęzyczny turysta, który próbował wejść do naszego namiotu. Zapytał nas, czy mamy ogień, na co szybko odpowiedzieliśmy „nein”. Dalsza część nocy i dalsza podróż do domu przebiegła już bez zakłóceń.
Podsumowanie
Wyjazd do Grecji to jeden z pierwszych naszych wyjazdów zagranicznych, podczas którego dopiero uczyliśmy się właściwego planowania trasy, a do tego sytuacja na Bałkanach dopiero się stabilizowała. Obecnie nasza podróż do Grecji i powrót trwałyby znacznie krócej, gdyż pojechalibyśmy lądem, zamiast długich rejsów promami.
Gorąco polecamy Grecję, gdyż jest to piękny kraj, a ludzie niezwykle przyjaźni, do tego zachwyciła nas wspaniała przyroda i wiele ciekawych miejsc. Trzeba jednak pamiętać, że jest to bardzo górzyste państwo, więc jazda dostarcza wielu emocji, za to widoki wynagradzają wszelkie trudy. Atutem Grecji kontynentalnej jest to, że między atrakcjami są stosunkowo nieduże odległości, dzięki czemu można wszystko spokojnie zwiedzać i nigdzie nie trzeba się spieszyć.