11.06.2022 – 19.06.2022
Skrócony plan podróży
Informacje praktyczne
OPIS PODRÓŻY
11.06.2022 r.
Bayreuth – Wyruszyliśmy wcześnie rano, gdyż czekało nas niemal 800 km do pierwszej atrakcji, czyli Bayreuth. Zaparkowaliśmy przy starówce i ruszyliśmy do najważniejszego zabytku miasta, to znaczy Opery Margrabiów (8€ za osobę). Jest to budowla niezwykła, gdyż uznaje się ją za najpiękniejszy teatr barokowy w Europie. Opera została zbudowana w połowie XVIII w. przy okazji ślubu margrabiowskiej córki. Fasada budynku jest kamienna i mimo, że całkiem ładna, nie zdradza bogatego, wspaniałego i przy tym co ciekawe, całkowicie drewnianego wnętrza.
Zarówno widownia, jak i scena przytłaczają bogactwem zdobień, złote ornamenty, rzeźby i malowidła pokrywają ściany, balkony i sufit. Do tego scena wyposażona jest w oryginalne dekoracje, które sprawiają trójwymiarową iluzję. Mimo, że głębokość podestu dla aktorów nie jest zbyt duża, to wydaje się, że sięga wiele dalej niż w rzeczywistości. Zasiedliśmy wygodnie na widowni, obejrzeliśmy krótki film o historii opery i wysłuchaliśmy niemieckiego komentarza przewodniczki. Potem mogliśmy spokojnie kontemplować niezwykłe wnętrze.
Po wyjściu z opery udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Przeszliśmy malowniczymi uliczkami Bayreuth oglądając po drodze Stary Zamek o barkowej fasadzie z kamienną ośmioboczną wieżą, którego początki sięgają XIV w. Skręciliśmy do gotyckiego Kościoła Miejskiego pw. Trójcy Świętej, by dalej pójść monumentalną ulicą Friedrichstraße i dojść do XVIII-wiecznego Nowego Zamku o szerokiej, pokaźnej bryle. Przed zamkiem stoi ciekawa fontanna Margrabiów, która jest starsza od samej rezydencji. Na koniu siedzi margrabia Christian Ernst, uczestnik słynnej bitwy pod Wiedniem, który pod kopytami konia ma pokonanego Turka.
Przyszedł czas na obiad, który zjedliśmy w Gaststätte Porsch na głównym placu, a raczej szerokiej ulicy Maximilianstraße, gdzie w typowym, niemieckim zajeździe, skonsumowaliśmy Sauerbraten mit Kloß und Blaukraut, czyli kwaśną pieczeń z dużą kluską i czerwoną, kiszoną, zasmażaną kapustą (15,90€ za porcję), do której wypiliśmy lokalne, ciemne piwo Landbier Dunkel (4,20€ za kufel 0,5l). Obiad był doskonałym wstępem do bardzo smacznej bawarskiej kuchni.
Bamberg – Na nocleg mieliśmy około 70 km. Zanocowaliśmy w Kaiserdom Brauereigasthof & Hotel, który przerósł nasze oczekiwania. Dostaliśmy przestronny, ładnie urządzony pokój z dodatkową kanapą i stołem. Wybraliśmy się na spacer po dzielnicy Gaustadt w Bambergu, która nie jest jednak zbyt ciekawa. Ponieważ nasz gościniec należy do lokalnego browaru, nie mogliśmy nie wypić piwa Keiserdom. Tym razem wybór padł na piwo białe – weißbier (4,00€ za 0,5l). A oprócz tego zjedliśmy doskonałą panna cottę domowej roboty z sosem karmelowym (6,50€ za porcję).
12.06.2022 r.
Bamberg – Podjechaliśmy do centrum na parking pod zamkiem Geyerswörth (1€ za ½h) i ruszyliśmy w kierunku Starego Ratusza będącego symbolem Bambergu. Najpierw dotarliśmy do zespołu młynów, gdzie z kładki nad jedną z odnóg rzeki Regnitz, mogliśmy podziwiać wspaniały Altes Rathaus z rzucającą się w oczy przybudówką z pruskiego muru, zwaną Domem Rotmistrza, niemalże wiszącą nad rzeką. Doszliśmy do Obere Brücke, czyli Górnego Mostu prowadzącego do bramy-przejścia pod Ratuszem. Barokowy budynek z XVIII w. niemal w całości pokryty jest wielobarwnymi freskami przedstawiającymi sceny alegoryczne oraz malarstwo iluzjonistyczne.
Po drugiej stronie uliczka wiodła na trójkątny Obstmarkt, czyli dawny targ owocowy, okolony kolorowymi kamienicami. Z placu przeszliśmy na ulicę Grüner Markt, wydłużony Zielony Rynek, którego najciekawszymi elementami są Fontanna Neptuna i XVII-wieczny kościół św. Marcina. Nieco dalej ulica otwiera się na wielki Maximilianspaltz z atrakcyjną fontanną i gmachem Nowego Ratusza. Tylko kawałek dalej przy Hauptwachstraße stoi dawna zbrojownia z XVIII w. z płaskorzeźbami przedstawiającymi wojów wraz z uzbrojeniem.
Cofnęliśmy się nad Regnitz aż do Starej Rzeźni (Alter Schlachthof), która rozpoczyna część miasta zwaną Małą Wenecją. Niestety po tej stronie rzeki nie ma żadnej ścieżki, która pozwalałby iść tuż nad wodą, poszliśmy więc główną ulicą w poszukiwaniu zejścia nad brzeg rzeki. Dzięki temu zapuściliśmy się w zaułki między kolorowe domy. Dotarliśmy do mostu Markusbrücke, z którego rozciąga się widok na oba brzegi rzeki. Lewa strona to ciąg domów z balkonami i ogrodami schodzącymi wprost do wody. Po prawej stronie widać było uliczkę biegnącą wzdłuż zarośniętego trawą brzegu oraz zdecydowanie większe budynki. Poszliśmy uliczką tak długo jak się dało, spoglądając na Małą Wenecję. W końcu doszliśmy do Dolnego Mostu (Untere Brücke) z figurą św. cesarzowej Kunegundy oraz jednym z najpiękniejszych widoków na tę odnogę Regnitz.
Ruszyliśmy ładnymi uliczkami w górę na Plac Katedralny, nad którym z jednej strony góruje XIII-wieczna katedra łącząca późny styl romański z wczesnym stylem gotyckim, a z drugiej strony Nowa Rezydencja zbudowana w XVII w. jako siedziba bamberskich książąt-biskupów. Nieco mniej okazałym budynkiem przy placu jest Stara Rezydencja biskupów, której atutem jest wspaniały dziedziniec z drewnianymi krużgankami, które przysłania stojąca pośrodku scena oraz trybuny. Ruszyliśmy jeszcze nieco wyżej Domstrße, a następnie wróciliśmy do Neue Residenz, gdzie weszliśmy do ogólnodostępnych, przepięknych ogrodów z rzeźbami na postumentach i mnóstwem róż. Dodatkowym atutem ogrodu jest panoramiczny widok z góry na urokliwe miasto Bamberg. Wracając innymi uliczkami na parking, oglądaliśmy kolejne ciekawe budynki.
Würzburg – Podjechaliśmy na wielki parking przed Rezydencją w Würzburgu (2€ za h), który może nie przyozdabia tej budowli, jednakże jest bardzo praktyczny, bo może pomieścić naprawdę dużo samochodów. Pałac, który powstał z inicjatywy biskupów w XVIII w., jest z zewnątrz niezwykle imponujący, a jego bryła zajmuje połowę placu. Po zakupieniu biletów (9€ od osoby) weszliśmy zwiedzać wnętrza, których nie można ani filmować, ani fotografować. Rezydencja bardzo ucierpiała w czasie II Wojny Światowej i nadal trwa jej renowacja, a niemal wszystko co dziś można oglądać, jest efektem pieczołowitej odbudowy. Obecnie zwiedzić można gigantyczne klatki schodowe, wielkie salony – biały i cesarski, apartamenty, gabinet luster, kaplicę, które ozdobione są malowidłami, sztukateriami, tkaninami oraz meblami i kryształowymi żyrandolami.
Zgłodnieliśmy, więc postanowiliśmy zjeść lunch w restauracji na terenie Rezydencji. Było bardzo dużo turystów, więc obsługa przez dłuższy czas nie zainteresowała się nami, w związku z tym wstaliśmy i poszliśmy do centrum poszukać innego lokalu… W pobliskiej Restaurant Sankt Michael też nie dostaliśmy nic do jedzenia, ponieważ o 14:30 lokal zamykano aż do godziny 17:00. Byliśmy około 14:00 i obsługa poinformował nas, że mamy przyjść pod wieczór… Według zasady „do trzech razy sztuka” namierzyliśmy włoską restaurację – Bella Napoli, gdzie uraczono nas całkiem dobrym Rigatoni al Forno, czyli zapiekanym makaronem z szynką, mięsem mielonym, pieczarkami, serem i sosem pomidorowym (11,50€ za porcję), do którego wypiliśmy Würzburger Schwarz Bier (4€ za butelkę 0,5l).
Najedzeni, postanowiliśmy pospacerować po starówce, która w porównaniu do okolicznych miast, nie jest aż tak atrakcyjna. Dotarliśmy do Grafeneckart, który jest bardzo atrakcyjnym budynkiem i skręciliśmy na ciekawy most Alte Mainbrücke przerzucony nad Menem. Lokalną atrakcją jest możliwość zakupu miejscowego wina w kieliszku i wypicie bezpośrednio na moście. Płaci się za wino (5€ za 0,25l) oraz kaucję za kieliszek (5€ – zwrot na podstawie żetonu). Popijaliśmy różowe, wytrawne wino oglądając Twierdzę Marienberg na wzgórzu, winnice oraz stare miasto. Nie pozostało nam nic innego jak poszwędać się uliczkami w poszukiwaniu ciekawszych budowli, do których można zaliczyć okazałą katedrę ze strzelistymi wieżami, czerwono-białą Kaplicę Mariacką, czy też Falkenhaus z efektownymi, rokokowymi sztukateriami.
Na koniec poszliśmy zwiedzić ogrody należące do Rezydencji (wstęp bezpłatny). Ogrody są dość ciekawe i warto poświęcić trochę czasu, aby pochodzić alejkami wzdłuż starannie przystrzyżonych trawników, kwitnących kwiatów oraz pięknie uformowanych drzewek i żywopłotów. Ogrodowy taras ozdobiony kamiennymi wazonami i rzeźbami, pozwala spojrzeć z innej perspektywy na cały pałac oraz na ogrody w dole.
Rothenburg ob der Tauber – Na koniec dnia po przejechaniu około 60 km dotarliśmy na nocleg w mieście Rothenburg ob der Tauber. Wynajęliśmy pokój w Hotel-Gasthof „Alter Ritter” prowadzonym przez sympatycznych Węgrów. Do starówki tego niezwykłego miasta będącego na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO mieliśmy raptem 500 m, więc nie mogliśmy odmówić sobie wieczornego spaceru. Najpierw dotarliśmy do barbakanu Rödertor, czyli jednej z bram miejskich w pierścieniu murów miejskich okalających starówkę. Skręciliśmy w uliczkę po wewnętrznej stronie muru, żeby dojść do domu, w którym przez kilkadziesiąt lat mieszkała Ciocia Moniki, która wyszła za Niemca mieszkającego w Bydgoszczy i dlatego po II Wojnie Światowej musiała wraz z mężem wyjechać do Niemiec i osiadła w Rothenburgu.
Dotarliśmy do Siebersturm, czyli kolejnej bramy miejskiej, obok której w Cafe Uhl Schneeballen zjedliśmy specjalność Rothenburga, czyli śniegowe kule, spoglądając w okna kamienicy Cioci. Miejsce to wzbudziło w Monice wspomnienia wizyty w 1992 r… Zajadając schneeballe o smaku adwokatowym (3€ za sztukę) i popijając kawę (2,90€), zachwycaliśmy się niezwykle urokliwą zabudową ulicy Plönlein. Później szliśmy niespiesznie w kierunku Marktplatz, czyli Rynku, gdzie w promieniach zachodzącego słońca rozkoszowaliśmy się prawdziwym bawarskim piwem.
W piwiarni spotkała nas zabawna historia. Monika zamówiła Radlera (3,50€ za 0,5l), a Maciek piwo Weizen (3,50€ za 0,5l), a para siedząca przy stoliku obok, zamówiła piwo ciemne oraz piwo Weizen, ale bezalkoholowe. Kelner po przyniesieniu zamówienia do obu stolików zwątpił, który Weizen, jest który, a nasz sąsiad orzekł, że oba są alkoholowe i prosił Maćka o werdykt. Faktem jest, że oba wyglądały i smakowały identycznie i raczej jak piwo z alkoholem. No cóż, tym samym na naszym stoliku pozostały dwa Weizeny, w tym jedno gratis, a kelner musiał przynieść świeże piwo bezalkoholowe do stolika obok :-D W doskonałych humorach zakończyliśmy ten długi dzień.
13.06.2022 r.
Rothenburg ob der Tauber – Po doskonałym i obfitym śniadaniu w pensjonacie, którego przebojem była klasyczna, niemiecka wędzona metka, wyruszyliśmy na zwiedzanie Rothenburga. Tym razem przeszliśmy przez barbakan i dalej ta samą uliczką, wprost na rynek, wokół którego stoją bardzo efektowne budynki: Ratusz (Rathaus), Pijalnia Rajcowska, szachulcowe domy, wśród których wyróżnia się siedziba cechu mięsnego, a zarazem sala taneczna (Fleisch- und Tanzhaus) oraz bardzo ciekawa fontanna – Georgsbrunnen. Ruszyliśmy dalej do Burgtor, wysmukłej wieży, za którą kryją się nikłe pozostałości zamku, ale za to, miejsce to oferuje niezwykłą panoramę Rothenburga ob der Tauber.
Kolejnymi malowniczymi uliczkami doszliśmy do Klingentor, gdzie weszliśmy na charakterystyczne, zadaszone mury miejskie, którymi doszliśmy do Galgentor. Wróciliśmy na Rynek, gdyż chcieliśmy zobaczyć jedną z największych atrakcji miasta, czyli całoroczny sklep bożonarodzeniowy wraz z muzeum Świąt Bożego Narodzenia, czyli Käthe Wohlfahrt – Weihnachtsdorf wraz z Deutsches Weihnachtsmuseum (wstęp do sklepu darmowy, do muzeum 5€ od osoby).
Nie będąc nigdy w takim sklepie, trudno wyobrazić sobie nagromadzenie tak wielu ozdób świątecznych w jednym miejscu. Wiele poziomów sklepu oferuje niezliczoną ilość najróżniejszych bombek, a także gadżetów związanych z Bożym Narodzeniem. Jest to jedyne w swoim rodzaju miejsce, pozostawiające niezapomniane wrażenia. Przy wejściu, gości wita instalacja świąteczna z ruszającymi się zwierzątkami. Z kolei muzeum zawiera ozdoby z różnych epok i obrazuje tradycje świąteczne. Szkoda tylko, że nie można tu robić zdjęć, ani filmować…
Po wyjściu z muzeum poszliśmy na jedną z najpiękniejszych uliczek w mieście, czyli Schmiedgasse, która prowadzi aż do wizytówki miasta, czyli Plönlein. Jest to mały placyk, a raczej rozwidlenie ulic, na którego środku stoi malowniczy budynek z pruskiego muru, a po jego bokach widać dwie bramy miejskie. Miejsce to jest obowiązkowym tłem do zdjęć z Rothenburga. Przeszliśmy przez Bramę Sitarską (Siebersturm) i dalej szliśmy Spitalgasse mijając śliczne kamienice, aż do końca, gdzie weszliśmy na mury miejskie, aby nieco z góry przyglądać się malowniczej zabudowie. Powoli spacerowaliśmy murami aż do Rödertor i w ten sposób pożegnaliśmy się z przepięknym, bawarskim miasteczkiem jak z bajki…
Dinkelsbühl – Tylko 50 km dzieliło nas od kolejnej atrakcyjnej miejscowości, czyli Dinkelsbühl. Zaparkowaliśmy na dużym parkingu nr 5 przy Larrieder Straße (darmowy), skąd mieliśmy raptem 350 m do wrót miasteczka, czyli do Bramy Rothenburgskiej (Rothenburger Tor). Nim jednak do niej dotarliśmy mieliśmy okazję zobaczyć Dinkelsbühl z zupełnie innej perspektywy, czyli zza niewielkiego stawu Rothenburger Weiher.
Już od wejścia zachwyciliśmy się pięknymi, kolorowymi kamieniczkami stojącymi przy ulicy Marcina Lutra. Nim zagłębiliśmy się dalej, musieliśmy się posilić. Wybór padł na Restaurant Eisenkrug, w której skonsumowaliśmy perfekcyjną golonkę (Schweinehexe) z kapustą kiszoną, posypaną skwarkami z boczku, do której dostaliśmy chleb. Do golonki najlepiej pasuje oczywiście piwo, w tym przypadku było to Edelhell oraz Haufdunkel (dwie golonki plus dwa piwa – 34,50€). Obiad można rzec doskonały i klasycznie bawarski :-)
Przeszliśmy na pobliski Weinmarkt, przy którym stoją okazałe domy, wśród których niezwykłą urodą wyróżnia się Deutsches Haus, sześciokondygnacyjna, szachulcowa kamienica z około 1600 r. o różowo-czerwonej fasadzie. Dalej przy Marktplatz stoi kamienna katedra p.w. św. Jerzego. Spacerowaliśmy uliczkami w kierunku bram, najpierw do Wörnitztor, a potem do Nördlinger Tor, żeby skręcić w ulicę prowadzącą wzdłuż malowniczych murów miejskich i efektownych baszt.
Oberer Mauerweg prowadzi nieco ponad starówką, więc pozwala na obserwowanie zabudowy z innej perspektywy. Doszliśmy do charakterystycznej, żółtej bramy miejskiej – Segringer Tor, od której do centrum prowadzi szeroka aleja z kolorowymi domami, która wiedzie z powrotem na Marktplatz. Generalnie miasteczko jest bardzo piękne, kolorowe i przytulne oraz co ważne nie jest oblężone przez turystów.
Nördlingen – Zajechaliśmy na nocleg w Nördlingen (około 30 km z Dinkelsbühl) w pensjonacie Gästehaus Sina nieopodal restauracji Goldener Schlüssel. Przyjechaliśmy do lokalu, w którym dostaliśmy klucze do nowoczesnego, przestronnego pokoju w budynku znajdującym się 100 m dalej. Chwilę później ruszyliśmy na starówkę, do której mieliśmy pieszo zaledwie 500 m. Ciekawostką jest to, że miasto zostało zbudowane w kraterze Ries powstałym15 milionów lat temu po upadku meteorytu. Zapewne dzięki temu Nördlingen ma kształt niemal idealnego okręgu, ale poza tym trudno tu znaleźć ślady po tym zdarzeniu.
Do ścisłego centrum weszliśmy przez Reimlinger Tor, czyli przez troszkę nietypową bramę o przysadzistej konstrukcji, połączoną z wieżą. Jesteśmy łasuchami, więc zamarzyła nam się kawa i ciastka. Zatrzymaliśmy się w kawiarni przy Marktplatz na Cappuccino Groß (duża filiżanka kawy – 3,40€) oraz ciastka – Rhabarberkuchen (ciasto rabarbarowe – 2,80€) i Schwarzwaldersnitte (tort szwarzwaldzki – 3,00€).
Poszliśmy obejrzeć miasteczko, które nie jest może aż tak efektowne jak poprzednie, ale zasługuje na parę chwil. Skierowaliśmy się w stronę Deininger Tor, gdzie wspięliśmy się na mury, by obejrzeć starówkę nieco z góry. Rzeczywiście był to dobry wybór, gdyż mogliśmy zobaczyć sporo ciekawych uliczek i domów. Zeszliśmy Baldinger Tor i ruszyliśmy na Marktplatz. Po drodze rozglądaliśmy się za ciekawszymi budynkami, wśród których wypatrzyliśmy Klasztor będący obecnie restauracją oraz Ratusz.
14.06.2022 r.
Lindau – W Goldener Schlüssel dostaliśmy bardzo obfite i urozmaicone śniadanie, po zjedzeniu którego udaliśmy się w dalszą drogę nad Jezioro Bodeńskie (185 km). Tuż przed wyspą, na której znajduje się najstarsza część miasta jest duży, odkryty parking dla turystów (1,60€/h). Aby dostać się do centrum, trzeba przejść przez Landtorbrücke, czyli most, z którego rozciągają się przepiękne widoki na Jezioro Bodeńskie i okoliczne góry. Tuż za mostem znajduje się ciekawy park miejski, nieduży, ale bardzo klimatyczny i pięknie utrzymany.
Bezpośrednio za parkiem znaleźliśmy kasę sprzedającą bilety na rejsy po jeziorze. Niestety nie były to wycieczki, które sobie upatrzyliśmy, gdyż te mogliśmy kupić dokładnie po drugiej stronie wyspy. Ulicą Schmiedgasse doszliśmy do rynku – Marktplatz, gdzie skręciliśmy w najładniejszą ulicę, czyli Maximilianstraße będącą szerokim deptakiem, wzdłuż którego stoją najciekawsze budynki. Przy placu Bismarcka, przylegającym do Maximilianstraße stoi Stary i Nowy Ratusz. Zaciekawieni piękną, pokrytą freskami fasadą Starego Ratusza, weszliśmy krytymi, zewnętrznymi schodami na pierwsze piętro, żeby zobaczyć wnętrza zabytku z początku XV w. Przez ciekawy przedsionek weszliśmy do sali rady miejskiej, całej w ciemnym drewnie z rzeźbionymi detalami. Szybko okazało się, że do Ratusza nie ma wstępu, więc grzecznie nas wyproszono, ale co zobaczyliśmy to nasze :-)
Maximilianstraße prowadzi aż do Muzeum Sztuki, obok którego znajduje się dworzec kolejowy i jeszcze nieco dalej kasy sprzedające bilety na rejsy po Bodensee. Wybraliśmy dwugodzinną wycieczkę aż do Rorschach, które jak się później okazało znajduje się już w Szwajcarii. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do odpłynięcia, więc pospacerowaliśmy po mieście, a potem wzdłuż portu, który przypomina trochę śródziemnomorskie kurorty z palmami, kwiatami i jachtami, a wszystko to w wakacyjnej atmosferze.
Jezioro Bodeńskie – Po wejściu na pokład udało nam się zająć dwuosobowy stoliczek w pełnym słońcu na rufie. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko piwa :-) Z tym akurat nie było żadnego problemu, gdyż na statku był dobrze zaopatrzony bar. Ze szklanką Rothaus Weizen (4,90€ za 0,5l) mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki, a było co oglądać. Jezioro Bodeńskie leży na styku trzech krajów: Niemiec, Szwajcarii i Austrii, w związku z tym można powiedzieć, że podczas jednego rejsu odwiedziliśmy aż trzy państwa.
Jezioro Bodeńskie otoczone jest górami, a wdali widać naprawdę wysokie ośnieżone szczyty. Po tafli jeziora pływały różnorodne jachty, a my mijając powoli Lindau, płynęliśmy wzdłuż brzegu aż do malowniczego Wasserburga, gdzie zatrzymaliśmy się przy molo nieopodal kościoła św. Jerzego oraz żółtej plebanii z biało-czarnymi okiennicami. Po chwili wyruszyliśmy w dalszą drogę do Rorschach. Po drodze zaskoczyło nas, że zalogowaliśmy się do szwajcarskiej sieci komórkowej.
Czym prędzej przełączyliśmy telefony w tryb samolotowy, ale i tak kosztowało nas to parę złotych za korzystanie z Internetu poza Unią Europejską… W ten sposób dowiedzieliśmy się, że docelowa miejscowość rejsu leży już w Szwajcarii. Rejs powrotny z kolejnym piwem w ręku, tym razem małym, wiódł wzdłuż brzegu należącego do Szwajcarii, a dalej do Austrii. Ot wycieczka pod hasłem: trzy kraje w dwie godziny :-D
Po powrocie do Lindau przyszedł czas na obiad, na który wybraliśmy sandacza z klasyczną Kartoffelsalat (sałatka ziemniaczana), sosem majonezowym oraz lampką białego (0,25l), lokalnego wina z Lindau (43,20€ za całość dla dwóch osób).
Garmisch-Partenkirchen – Naszym ostatnim celem tego dnia była słynna skocznia narciarska w Garmisch-Partenkirchen, zwana Große Olympiaschanze, na której odbywają się drugie z kolei zawody w ramach Turnieju Czterech Skoczni. Przed skocznią znajduje się ogromny parking (5€ za dzień), aczkolwiek jest tak blisko obiektu, że trzeba odejść na paręset metrów, żeby zobaczyć cały rozbieg i zeskok.
Bad Kohlgrub – Jadąc na nocleg, nawigacja postanowiła skrócić nam drogę i skierować nas na wąziutką dróżkę, a raczej ścieżkę dla rowerów. Uznaliśmy jednak, że nie jest to stosowna pora na takie atrakcje, więc wycofaliśmy się i troszkę na wyczucie, pojechaliśmy do miejscowości Bad Kohlgrub, gdzie zarezerwowaliśmy apartament w obiekcie HoFer am Zeitberg – Ferienwohnungen. W recepcji przywitała nas przemiła rodaczka, która zaprowadziła nas do bardzo ładnego i świetnie wyposażonego apartamentu z balkonem i ładnym widokiem.
15.06.2022 r.
Krammerspitz – Podczas tego wyjazdu postanowiliśmy zdobyć jeden z alpejskich szczytów. Wybór padł na Krammerspitz o wysokości 1985 m n.p.m., co oznaczało, że czeka nas niemal 1300 m podejścia z Garmisch. Gdy dojechaliśmy do początku szlaku, mieliśmy problem z pozostawieniem samochodu, gdyż z oznaczeń wynikało, że możemy parkować maksymalnie dwie godziny. Pojechaliśmy nieco dalej, aż do przedszkola Kindergarten St. Martin, gdzie zaparkowaliśmy bez obawy, że po powrocie czeka nas jakaś niespodzianka :-)
Ruszyliśmy na szlak, który ku naszemu zaskoczeniu był słabo oznakowany i niezbyt pokrywał się z podręczną mapką wydrukowaną z Internetu. Doszliśmy do skrzyżowania szlaków i na wyczucie poszliśmy dalej. U spotkanych wędrowców upewniliśmy się, że dobrze idziemy, ale i tak skręciliśmy nie tam gdzie trzeba. Widząc, że oddalamy się od celu, cofnęliśmy się, aż do miejsca, w którym mogło dojść do pomyłki. Przeszliśmy wąską ścieżką do zdecydowanie szerszej drogi, na której spotkaliśmy dwóch Niemców, którzy dysponowali mapą gór. Mimo to, nawet we czwórkę, nie mogliśmy rozszyfrować dokąd należy iść.
Drogą szedł zaprawiony w boju i niemłody już wędrowiec, który bez problemu wskazał nam właściwy szlak, wiodący rzeczywiście na Krammerspitz. Początkowo szlak nie był zbyt trudny i prowadził dość łagodnie przez las, oferując nam co jakiś czas przepiękne widoki na Garmisch-Partenkirchen ze skocznią narciarską w tle. W pewnym momencie weszliśmy na poziom kosodrzewin, a szlak stał się kamienisty i stromy. W ten sposób przeszliśmy dość długi i bardzo męczący odcinek, aż doszliśmy do otwartej przestrzeni. Bardzo eksponowana i wąska ścieżka poprowadzona była wzdłuż skalnej ściany ponad przepaścią po osuwającym się spod nóg kamiennym gruzie.
Szliśmy w przekonaniu, że już za chwilę dotrzemy na szczyt, a tu niemiła niespodzianka, bo do Krammerspitz była jeszcze dość długa droga wiodąca szczytem grani, a na koniec trzeba było pokonać strome podejście. Szlak był nie tylko trudny, ale także emocjonujący. Za to w nagrodę z wierzchołka roztaczał się piękny, rozległy widok na wiele gór, w tym przede wszystkim na najwyższy szczyt Niemiec, czyli Zugspitze. Jak się okazało, zejście nie było wcale łatwiejsze, gdyż wiodło po rumowisku skalnym. Spod nóg co i raz osuwały się mniejsze lub większe kamyki, więc cały czas trzeba było uważać, żeby się nie ześlizgnąć. Po pewnym czasie dotarliśmy do schroniska Stepbergalm, w który musieliśmy wynagrodzić sobie trudy wspinaczki i zamówiliśmy po szklanicy złocistego Löwenbräu Hell (4,20€).
Szlak na dół był długi, męczący i ponownie bardzo słabo oznakowany. Kilkakrotnie mieliśmy poważne wątpliwości, czy nie wpakujemy się w ślepy zaułek. Tylko czujność i intuicja pozwoliły nam zejść do Garmisch, chociaż w zupełnie innym miejscu, niż to sobie zaplanowaliśmy… Łącznie tego dnia w ciągu 9 godzin przeszliśmy niemal 20 km po górach…
Musimy jeszcze opisać anegdotę, która się nam przydarzyła podczas zejścia. Maciek niósł plecak, pod którym, jak każdy podczas wysiłku, pocił się. Jednak ten pot był wyjątkowo intensywny, zważywszy, że schodziliśmy na dół. Stopniowo mokry był już nie tylko t-shirt, ale całe spodnie i bielizna. Otworzyliśmy plecak, żeby napić się wody i okazało się, że w plecaku jest też mokro. Winowajcą była butelka, która na pozór wyglądała na całą, a w rzeczywistości przetarła się na dnie i sączyła się z niej woda. Gdyby pękła, to katastrofa byłaby od razu, a tak przez przynajmniej kilkadziesiąt minut mieliśmy „potową” zagadkę, a później mnóstwo śmiechu :-D
Garmisch – W końcu dotarliśmy do samochodu, a stąd wyruszyliśmy do centrum Garmisch. Po drodze, zatrzymaliśmy się na obiad w Bräustüberl Garmisch, czyli tradycyjnej bawarskiej gospodzie. Zamówiliśmy klasyczny Bratwurst (pieczoną kiełbasę) na Kartoffel-Gurkensalat (na sałatce ogórkowo-ziemniaczanej) z surówką (14,50€ za porcję) oraz piwem König Ludwig Dunkel (6€ za 0,5l ciemnego, lokalnego piwa). Syci mogliśmy wyruszyć na spacer po miejscowości. Cechą charakterystyczną Garmisch są malowane domy, których szczególnie dużo jest w centrum na Marienplatz i ulicy Am Kurpark.
Dodatkowym atutem miejscowości są okalające ją góry, które nadają jej niezwykle malowniczy charakter. Same malowidła są bardzo barwne, zajmują duże połacie ścian i przedstawiają scenki rodzajowe oraz religijne. Niespieszny spacer po Garmisch był dla nas bardzo miłym przeżyciem po trudach dnia.
16.06.2022 r.
Hohenschwangau – Następny dzień zapowiadał się burzowo, ale dla nas nie było to dużym utrudnieniem, gdyż zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie zamków. Dojechaliśmy do Schwangau, gdzie zaparkowaliśmy na dużym parkingu tuż pod zamkiem Hohenschwangau. Był to parking P4, najbliżej atrakcji. Warto dojechać aż tu, bo jest wygodnie ulokowany, a nie kosztuje więcej niż parkingi położone wcześniej (10€ za 6h + 1€ za każdą kolejną godzinę). Od razu musimy dodać, że bilety kupiliśmy z dużym wyprzedzeniem, bo zależało nam na zwiedzeniu dwóch zamków jeden po drugim. Pamiętać trzeba, że budowle są nieco oddalone od siebie i dojście do nich zajmuje „parę” minut, a do tego godziny wejścia są dość dziwnie ułożone. My przykładowo wybraliśmy zwiedzanie Hohenschwangau o 9:50 oraz zwiedzanie Neuschwanstein o 12:35. Zależało nam dodatkowo by były to wycieczki z audioguidem w języku polskim, a nie o wszystkich godzinach jest to możliwe.
Weszliśmy na teren zamku Hohenschwangau, czyli budowli zbudowanej przez króla Maksymiliana II Bawarskiego w latach 30-tych XIX w. w miejscu starszej, XII-wiecznej warowni. Żółta, neogotycka fasada z charakterystycznymi blankami góruje nad miejscowością i wiodą do niej schody. Po krótkim i niemęczącym spacerze wchodzi się na dziedziniec i do ogrodu z kilkoma fontannami. Bez biletu można zajrzeć do zamkowej kuchni. Tuż przed wejściem do zamku rozpoczęła się burza z piorunami, więc ucieszyliśmy się, że przyszedł czas zwiedzania.
Wycieczka z elektronicznym przewodnikiem okazała się wycieczką z prawdziwym przewodnikiem, który prowadził nas po pomieszczeniach i celował pilotem w nasze audioguide-y uruchamiając komentarz w danym języku. Trasa poprowadzona jest przez pomieszczenia na różnych poziomach i o różnym przeznaczeniu. Sale i apartamenty są bogato wyposażone w meble i bibeloty, a ściany ozdobione obrazami, malowidłami oraz sztukateriami, które pokrywają także sufity. Zwiedzanie trwa około 45 minut i pozwala w miarę spokojnie obejrzeć dużo pomieszczeń.
Po wyjściu z zamku było już po burzy, więc spokojnie mogliśmy zejść do miejscowości. Mieliśmy sporo czasu do wycieczki po Neuschwanstein, więc zaszliśmy do kawiarni Hotelu Müller, gdzie zjedliśmy pyszne ciasto śmietanowe z galaretką i malinami (5€), popijając cappuccino (5€).
Neuschwanstein – Przyszła kolej na zwiedzanie najbardziej rozpoznawalnego zamku w Niemczech, znajdującego się na Liście Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO, czyli Neuschwanstein. Do zamku musieliśmy dojść szeroką drogą pod górę. Mogliśmy skorzystać z autobusu lub konnego powozu, ale półgodzinny, wolny spacer to czysta przyjemność. Przed wejściem przez bramę na zamek, spojrzeliśmy na niego z punktu widokowego, a w tym czasie zaczęło się zbierać na kolejną burzę. Budowla wznoszona od 1869 r., choć nigdy nie ukończona i tak imponuje rozmiarami. Co ciekawe ten zamek stylizowany na średniowieczną warownię rycerską, został zbudowany dla króla Ludwika II Wittelsbacha za kwotę dziesięciokrotnie większą od planowanej. I to zapewne koszty spowodowały, że po śmierci króla, nie kontynuowano budowy.
Weszliśmy na dziedziniec, gdzie nie zabawiliśmy zbyt długo, bo znowu zaczęło padać i grzmieć. W przejściu pod budynkiem bramnym oczekiwaliśmy na wejście. Zwiedzanie odbywało się na dokładnie takiej samej zasadzie, co we wcześniejszym muzeum, jedynie użyta technologia była nowocześniejsza, więc przewodnik nie musiał już celować w nasze audioguide-y, a tylko wciskając jeden guzik, uruchamiał kolejne informacje.
Zamek jest całkowicie odmienny od poprzedniego i poraża przepycham. Wszystkie pomieszczenia są piękne, ale nic nie jest w stanie przebić sali tronowej urządzonej w stylu bizantyjskim. Większość ścian i stropów budowli została pokryta boazerią, co nadaje pomieszczeniom nieco mrocznego charakteru. Całość uzupełniają liczne obrazy i malowidła, ale także niesamowite kandelabry ze świecami, zwisające z sufitów. Ponownie udało nam się uciec przed burzą, która skończyła się podczas półgodzinnego zwiedzania Neuschwanstein.
Nadeszła pora obiadowa, więc znaleźliśmy wielką jadłodajnię Schloss Bräustüberl Hohenschwangau, gdzie zjedliśmy sznycel po wiedeńsku z sałatką warzywną i frytkami, popijając König Ludwig Weißbier (49,60€ za cały obiad dla dwóch osób). Po obiedzie zeszliśmy nad malownicze jezioro Alpsee – Hohenschwangau, a potem myszkowaliśmy w poszukiwaniu pamiątek, których było tu zatrzęsienie i to w bardzo dobrych cenach.
Wies – Wracając zatrzymaliśmy się w miejscowości Wies, gdzie stoi rokokowy kościół pielgrzymkowy z połowy XVIII w. znajdujący się na Liście UNESCO. Już z parkingu (2€, płatność wyłącznie monetami) widać wielką, biało-łososiową bryłę kościoła. To co najpiękniejsze znajduje się wewnątrz świątyni. Są tu niezwykłe, kolorowe freski, które dzięki zastosowanej technice, zapewniają iluzję przestrzeni. Aż trudno uwierzyć, że sufit jest płaski, gdyż patrząc na niego z dołu wydaje się być wypukły. Do tego kościół jest niezwykle jasny, a niemalże wszędzie zastosowano złocone sztukaterie.
Wracając na parking zapachniały nam ciastka przypominające płaskie pączki. Były to Kirchweihnudeln (3€ za szt.), czyli bawarski, słodki specjał smażony na smalcu i obficie posypany cukrem. Nie mogliśmy się opanować i zjedliśmy od razu te bardzo smaczne ciastka, które okazały się rzeczywiście czymś w rodzaju pączków.
17.06.2022 r.
Zugspitze – Tego dnia mieliśmy zaplanowaną odmienną atrakcję, czyli wjazd kolejką na najwyższy szczyt Niemiec – Zugspitze o wysokości 2962 m n.p.m. Na samą górą można dotrzeć na dwa sposoby – bezpośrednio kolejką znad Jeziora Eibsee lub pociągiem z jednej z kilku alpejskich stacji na wysokość 2600 m n.p.m., by mniejszą kolejka Gletscherbahn wjechać na sam szczyt. Wybraliśmy trasę okrężną, czyli wjazd kolejką na szczyt, zjazd mniejszą do lodowca i powrót nad Eibsee pociągiem (63€ od osoby za całość).
Zaparkowaliśmy na wielkim parkingu nad jeziorem (8€ za dzień przy korzystaniu z kolejki), z którego było bardzo blisko zarówno do kolejki, jak i na małą stację kolejową. Podczas wjazdu na Zugspitze mogliśmy oglądać zmieniający się krajobraz. Najpierw pożegnaliśmy zielone łąki, potem dotarliśmy nad turnie, by po pewnym czasie dotrzeć nad skały pokryte połaciami śniegu. Szczyt zasnuły chmury, które tylko momentami odsłaniały nam niewielkie fragmenty krajobrazu. Ledwo widać było czubek najwyższej góry zakończony złotym krzyżem. Zugspitze jest szczytem granicznym, więc przeszliśmy na stronę austriacką, licząc na jakieś widoki. Niestety chmury spowijały Austrię jeszcze gęściej.
Po powrocie na stronę niemiecką spotkaliśmy Polkę o imieniu Irena, która samotnie podróżowała po Niemczech, korzystając ze specjalnego wakacyjnego biletu, pozwalającego zwiedzać kraj „za grosze”. Irena to Polka z Ukrainy, która od wielu lat mieszka i pracuje we Wrocławiu, zadając kłam opinii, że podróżować można tylko za duże pieniądze. Znosząc niewygody noclegu w pociągu lub na dworcu, objeżdżała ze sporym plecakiem całe Niemcy. Podróżując sama, ucieszyła się, że spotkała rodaków i mogła choć parę chwil spędzić na pogawędce z nami.
Zjechaliśmy ponad lodowcem na Zugspitzplatt, gdzie była doskonała, słoneczna pogoda i piękne widoki na góry wokół lodowca. Przeszliśmy do malowniczo położonej kapliczki Mariä Heimsuchung (Odwiedziny Marii), obejrzeliśmy topniejący lodowiec, a potem usiedliśmy w Gletscherrestaurant Sonnalpin na tort Sachera (5€) i tort orzechowy (5€), do których zamówiliśmy kawę z amaretto (6€) oraz herbatę z Jägermeistrem (4,80€). Siedzieliśmy w alpejskim słońcu i delektowaliśmy się chwilą… Ostatnim odcinkiem był zjazd pociągiem na dół. Pierwszy etap wiedzie długim tunelem wydrążonym w środku góry, by po dłuższej chwili wyjechać na letni krajobraz.
Partenkirchen – Dojechaliśmy do Partenkirchen na parking P13 (pierwsze 2h gratis) i od razu skierowaliśmy się na najatrakcyjniejszą ulicę, czyli Ludwigstraße. Ta długa ulica, częściowo będąca deptakiem, pełna jest malowanych domów. Podobnie jak w Garmisch, na ścianach można zobaczyć różne świeckie, jak i religijne obrazy, przy czym według nas tu przeważają scenki rodzajowe. Uroku temu miejscu dodają majestatyczne góry, wyrastające bezpośrednio za miejscowością.
Nie mogliśmy wyjechać z Bawarii, nie próbując niemieckiego przysmaku, jakim są szparagi. W Gasthof Fraundorfer zjedliśmy wyborne Spargel-Cordonbleu z surówką (21,50€ za porcję), czyli szparagi zawijane w ser Gouda i szynkę gotowaną, a następnie opanierowane i usmażone, do których wypiliśmy kultowe, monachijskie piwo Paulaner (4,20€ za 0,5l). Według nas był to najlepszy obiad, który zjedliśmy w Bawarii.
Linderhof – Drugim, wspaniałym dziełem króla Ludwika II Bawarskiego będącym na Liście UNESCO, jest Pałac Linderhof (wstęp 10€ od osoby, parking 3€ bez limitu czasu) zbudowany w tym samym czasie co zamek Neuschwanstein. Biały pałac, ozdobiony licznymi detalami architektonicznymi i rzeźbami, jest niezwykle piękną budowlą. Znajduje się on w otoczeniu wspaniałych ogrodów w stylu francuskim oraz parku angielskiego z budowlami romantycznymi.
Zwiedzanie wnętrz odbywa się z przewodnikiem, który oprowadza po pełnych przepychu pomieszczeniach. Zewsząd niemalże kapie złoto, które jest dominującym kolorem ścian i sufitów. Z kolei wyposażenie stanowią wymyślne meble i bibeloty, uzupełnione ciężkimi zasłonami w królewskich barwach i kryształowymi żyrandolami. W oczy rzucają się fantazyjne, złote sztukaterie, płaskorzeźby i malowidła.
Po zwiedzeniu pałacu, przeszliśmy się po przepięknych ogrodach francuskich, których główną ozdobą jest sadzawka z grupą złotych rzeźb pośrodku i tryskającą co jakiś czas bardzo wysoką fontanną. Do tego dochodzą tarasy z mniejszymi fontannami, liczne rzeźby, wazony, pięknie przystrzyżone żywopłoty i drzewa oraz kwiaty. Ciekawe są również mniejsze, boczne ogrody z kobiercami kwiatów oraz kolejnymi ozdobami i fontannami.
Interesujący jest również park angielski z kilkoma pomniejszymi budowlami, z których my obejrzeliśmy ozdobiony dwukolorowymi pasami Domek Marokański w stylu arabskim, z ciekawym wnętrzem. Niestety nie dostaliśmy się do Groty Wenery, która jest sztuczną jaskinią stalaktytową, stanowiącą miejsce, w którym król Ludwig słuchał oper Wagnera.
Bawaria za kilka dni była gospodarzem szczytu G7 i z tego powodu w wielu miejscach były wzmożone kontrole policji i służb granicznych. Wyjeżdżając z Pałacu Linderhof natknęliśmy się na patrol strzegący drogi z Austrii. Zatrzymano nas do kontroli. Gdy jednak ledwo zdążyliśmy powiedzieć „Guten Tag”, od razu w odpowiedzi usłyszeliśmy wesołe „Und Auf Wiedersehen”. Śmiesznie było nam, gdy na nasze „dzień dobry, w odpowiedzi usłyszeliśmy „i do widzenia”. Była to najkrótsza i najsympatyczniejsza kontrola policji, której mieliśmy okazję doświadczyć :-)
18.06.2022 r.
Bavaria Filmstadt – Monachium – Ostatni dzień zwiedzania rozpoczęliśmy od nietypowej atrakcji, a mianowicie od niemieckiego Hollywood, czyli Bavaria Filmstadt w monachijskiej dzielnicy Grünwald (22€ za zwiedzanie i seans w kinie 4D). Przed wejściem na teren filmowego miasteczka mogliśmy wejść do pawilonu z mega rozpoznawalnym psem z „Niekończącej się opowieści”, by na jego grzbiecie zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.
Zwiedzanie z przewodnikiem rozpoczęliśmy w niezwykłym trójwymiarowym kinie z ruchomymi fotelami, wiejącym wiatrem oraz deszczem. Doświadczyliśmy naprawdę niezłych emocji podczas szaleńczej przejażdżki z Mowglim – bohaterem „Księgi Dżungli”. Nie da się tego opisać, to trzeba przeżyć! W Bavaria Filmstadt od lat kręcone są superprodukcje, dawniej typowo kinowe, a dziś także dla platform streamingowych takich jak Netflix, czy Amazon Prime. Najpierw mieliśmy okazję znaleźć się na planie „Czarodziejskiego fletu”, potem oglądaliśmy różne dekoracje do nieznanych nam filmów, aż znaleźliśmy się w studiu efektów specjalnych, w którym mogliśmy naocznie przekonać się jak działa greenbox. Część naszej grupy znalazła się na planie filmowym i została nałożona na dach pędzącego pociągu, aby spróbować uniknąć zderzenia z wirtualnymi przeszkodami.
Następnie poszliśmy obejrzeć dekoracje do superprodukcji z 1981 r. – „Das Boot” („Okręt”), która dostała aż 6 Oskarów. Między innymi mogliśmy obejrzeć modele okrętu w różnej skali, a nawet mieliśmy niepowtarzalną okazję znaleźć się w środku najsłynniejszego U-Boota. Wrażenie było niesamowite, bo dekoracje do tego filmu są rzeczywiście niezwykle realistyczne. Z łodzi podwodnej przeszliśmy wprost do statku kosmicznego, który stanowił scenografię do filmu „Stawaway” („Pasażer nr 4”), będącego thrillerem zrealizowanym dla Netflixa.
Przechodząc obok amerykańskich radiowozów, dotarliśmy do wioski Asterixa i Obelixa z filmu, w którym dwaj słynni bohaterowie komiksu wystąpili przeciwko Cezarowi, by wejść na arenę, gdzie stoczyli walkę z prześladowcami. Kolejnym niezwykłym miejscem była uliczka z początku XX w. będąca scenografią serialu „Luden” realizowanego w tym czasie dla Amazon Prime. Na ten moment było to miejsce objęte tajemnicą, więc przewodnik zakazał robienia zdjęć oraz filmowania.
Ciekawym miejscem była scenografia niemieckiego serialu młodzieżowego „Fack ju Göhte”, w której staliśmy się aktorami w filmowej klasie. Nasze reakcje były wplecione w fabułę odcinka, więc mogliśmy poczuć się prawdziwymi uczestnikami filmu. Ostatnią atrakcją był staroświecki przedział pociągu i staroświeckie efekty specjalne. Turyści wcielili się w pasażerów odgrywając scenkę pożegnalną. Z kolei inne osoby zostały zaangażowane do przewijania tła z odpowiednią prędkością, pasującą do fabuły. Zabawy przy tym było co niemiara :-)
Monachium – Pojechaliśmy do centrum i długo kluczyliśmy rozkopanymi ulicami w poszukiwaniu parkingu Parkhaus Hofbräuhaus, skąd mieliśmy zaledwie kilkaset metrów do starówki. Byliśmy głodni, więc na Marienplatz, naprzeciwko Nowego Ratusza w restauracji Hacker-Pschorr zjedliśmy talerz smacznych, monachijskich specjałów (Münchner Schmankerl-Platte), czyli pieczoną kiełbasę, pasztet wątrobiany, pieczeń wieprzową, białą kiełbasę, sałatkę ziemniaczaną, surówkę z kapusty oraz precel (porcja dla dwojga 24,50€), do którego nie mogło zabraknąć miejscowego Paulanera.
Najedzeni poszliśmy na zwiedzanie Rezydencji w Monachium (Residenz München), czyli jednej z siedzib władców Bawarii, której historia sięga XIV w. Budowla jest mieszanką wielu stylów, jest ogromna, posiada kilka dziedzińców oraz niezwykły teatr. Wizytę w Residenz rozpoczęliśmy od Cuvilliés-Theater (5€ od osoby) będącego rokokowym teatrem dworskim o niezwykłej urodzie. Przepych biało-czerwonego wnętrza królewskiej świątyni sztuki podkreślają ornamenty, liczne złote sztukaterie oraz rzeźby. Teatr zwiedza się bez przewodnika, więc można go kontemplować w ciszy i spokoju.
Następnie musieliśmy poszukać głównego wejścia do właściwego pałacu. Okazało się to nie takie proste, gdyż budowla posiada wiele przejść i potencjalnych wejść. Ostatecznie trafiliśmy do celu i mogliśmy zobaczyć cały splendor Rezydencji. Czego tu nie było, piękne meble, sztukaterie, obrazy, ściany w różnych kolorach, w tym także poryte tapetami oraz tkaninami, a do tego wymyślne parkiety, rzeźby i bibeloty. Do najwspanialszych pomieszczeń należy niezwykła galeria rzeźby antycznej – Antiquarium, złota sala w apartamentach królewskich, sala lustrzana, czy też wystawa królewskiej zastawy stołowej.
Pozostał nam niespieszny spacer po różnych zakątkach stolicy Bawarii. Wróciliśmy na główny plac, aby spokojnie obejrzeć Nowy i Stary Ratusz. XIX-wieczny Nowy Ratusz posiada na neogotyckiej fasadzie dużą ilość rzeźb oraz karylion z ruchomymi figurami. Niestety instalacja nie działała, więc nie dane było nam zobaczyć turniej rycerski oraz taniec bednarzy. Z kolei późnogotycki Stary Ratusz z końca XV w. to budowla nieco przypominająca kościół, pod którą znajduje się arkadowe przejście. Z Marienplatz poszliśmy na deptak zamknięty brama miejską – Karlstror, za którą znajduje się półokrągły Plac Karola z wielką fontanną.
W międzyczasie mieliśmy kaprys, aby zjeść deser lodowy z malinami i bitą śmietaną, do którego wypiliśmy chyba najbardziej popularnego w Niemczech drinka – Aperol Spritz. Na koniec dotarliśmy jeszcze na Alter Hof, czyli Stary Dziedziniec otoczony zabudową przypominająca zamek. Ogólnie uznaliśmy, że Monachium jest mniej atrakcyjnym miastem niż wcześniej oglądane przez nas miasteczka, bardzo gwarnym, wręcz hałaśliwym, ale posiada kilka intersujących miejsc, dla których warto tu przyjechać.
Ostatnią noc w Bawarii spędziliśmy w sieciowym, ale za to stosunkowo tanim hotelu McDreams Hotel München-Airport dość blisko lotniska, a przede wszystkim blisko autostrady w kierunku Polski.
19.06.2022 r.
Powrót do domu, to około 980 km i zarazem 10 godzin jazdy. Nie sądziliśmy, że wyjazd ten będzie tak atrakcyjny, urozmaicony i to tak niedaleko od domu :-)