Dania

12.09.2020 – 20.09.2020

Skrócony plan podróży
Informacje praktyczne

OPIS PODRÓŻY

12.09.2020 r.

Dojazd do Kopenhagi – Podróż do Danii była kolejnym nieplanowanym wyjazdem w tym roku. Dodatkowo przygotowaliśmy go w błyskawicznym tempie, bo wraz z czytaniem przewodnika, zajęło nam to raptem pięć dni :-) Wyjechaliśmy wcześnie rano, bo czekało nas około 1200 km do celu. Trasa wiodła na szczęście w większości autostradami i mimo licznych robót drogowych oraz korków, które musieliśmy omijać, dojechaliśmy do celu stosunkowo szybko, bo w 13 godzin. Największy korek był na granicy z Danią, na szczęście nawigacja poprowadziła nas lokalną drogą na małe przejście graniczne, gdzie kolejka był krótka. Zator spowodowany był częściowym przywróceniem kontroli granicznej związanym z panującą na świecie epidemią koronawirusa. Polska nadal znajdowała się na liście krajów dopuszczonych do swobodnego wjazdu na teren Danii, więc pogranicznik spojrzał tylko na nasze tablice rejestracyjne i mogliśmy podróżować dalej.

Kopenahaga widziana z kanału
Kopenahaga widziana z kanału

Przejechaliśmy częściowo Półwysep Jutlandzki, mostem wjechaliśmy na wyspę Fionię, a potem najdłuższym mostem wiszącym w Europie (trzecim na świecie) przejechaliśmy na Zelandię, skąd po zapłaceniu skromnych 245 duńskich koron (około 150 zł) za most, dojechaliśmy wprost do stolicy. W Kopenhadze wybraliśmy sieciowy hotel Wakeup Copenhagen – Carsten Niebuhrs Gade bardzo blisko głównego dworca oraz Parku Tivoli, dzięki czemu późniejsze zwiedzanie mogliśmy odbyć całkowicie pieszo. Po 20:00  w pobliżu nie było gdzie zjeść spóźnionej kolacji. Pozostał nam piękny kopenhaski Dworzec Główny. Zjedliśmy po “wypasionym” burgerze z dodatkiem bekonu i sera (99 DKK za sztukę z półlitrową colą) i chwilę pospacerowaliśmy oglądając z zewnątrz pięknie oświetlone Tivoli, z którego dobiegały piski osób jeżdżących na licznych karuzelach.

Rådhuspladsen, czyli Plac Ratuszowy w Kopenhadze
Rådhuspladsen, czyli Plac Ratuszowy w Kopenhadze

13.09.2020 r.

Helsingør – Z samego rana rozpoczęliśmy penetrowanie Zelandii, czyli największej wyspy Danii. Pojechaliśmy na samą północ, wprost do miejscowości Helsingør słynącej z zamku Kronborg, w którym Wiliam Szekspir umieścił akcję słynnego dramatu Hamlet.

Zamek Kronborg w Helsingør
Zamek Kronborg w Helsingør

Zamek znajdujący się na liście Światowego Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturalnego UNESCO, leży bezpośrednio nad cieśniną Sund (Øresund) oddzielająca Danię od Szwecji. Dzięki temu jak na dłoni można zobaczyć miasto Helsinborg leżące po drugiej stronie Sundu, już w Szwecji. Po zaparkowaniu na dużym parkingu przy porcie, nieopodal zamku (50 DKK za cały dzień), ruszyliśmy w kierunku fosy zamkowej oraz muru okalającego warownię. Kronborg to największy zamek północnej Europy, zbudowany w XVI w., będący symbolem panowania Danii nad duńskimi cieśninami. Wokół zamku wytyczona jest bardzo przyjemna ścieżka spacerowa, z której można w pełni podziwiać ogrom budowli oraz obserwować życie toczące się nad cieśniną. Weszliśmy na teren zamku, gdzie znajdują się kolorowe budynki o różnym przeznaczeniu, w których mają warsztaty lokalni artyści, a także znajdują się restauracje. Zamek robi wspaniałe wrażenie z zewnątrz, aczkolwiek trudno nam ocenić wnętrza, gdyż nie zdecydowaliśmy się na jego pełne zwiedzanie. Z ciekawostek możemy dodać, że na terenie zamku każdy może zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w roli Hamleta, trzymając w ręku nieodłączny rekwizyt – czaszkę… “To be or not to be” :-)

To be or not to be...
To be or not to be…

Skierowaliśmy się do miasta, a po drodze obejrzeliśmy dwie znane rzeźby: “Herkules i hydra”, czyli przedstawienie mitycznego herosa walczącego z wielogłowym wężem oraz błyszczący, srebrny posąg “On” będący odpowiedzią na kopenhaską syrenkę.

"On" - rzeźba w Helsingør będąca odpowiedzią na kopenhaską Małą Syrenkę
“On” – rzeźba w Helsingør będąca odpowiedzią na kopenhaską Małą Syrenkę

Przedpołudnie to świetny czas na kawę, którą wypiliśmy w dawnych budynkach stoczni, zamienionych na instytucje kulturalne oraz kawiarnię (kawa cortado – 30 DKK i latte – 38 DKK). Spacer uliczkami to bardzo miłe doświadczenie, gdyż miasto jest niezwykle urokliwe. Króluje tu kolorowa zabudowa, wśród której wyróżniają się domy z pruskiego muru. Do tego na uwagę zasługuje XV-wieczny, świetnie zachowany klasztor karmelitów z monumentalnymi krużgankami i stosunkowo dużym wirydarzem (wewnętrznym ogrodem) oraz kolejowy Dworzec Główny z efektowną fasadą oraz rzeźbami Hamleta i jego ukochanej Ofelii. Kolejnym naszym celem było Narodowe Muzeum Morza (120 DKK od osoby), zlokalizowane w dawnym suchym doku, które w bardzo interesujący sposób przedstawia życie marynarzy podczas rejsu, ale także na lądzie. Wystawy poświęcone są zarówno marynarce handlowej, wojennej, jak i całej logistyce związanej z przewozem towarów. Podczas zwiedzania czekało na nas wiele ciekawostek, mogliśmy pośpiewać szanty, zobaczyć sztorm z mostka kapitańskiego, czy też usiąść do posiłku na pełnym morzu. Po zwiedzaniu wróciliśmy na starówkę do upatrzonej wcześniej restauracji na lunch, czyli frokost, na który zamówiliśmy svinemøbrad – stek wieprzowy z sosem serowo-grzybowym i frytkami (119 DKK za osobę), a do tego hyldeblomst, który okazał się sokiem z jabłka i czarnego bzu (30 DKK za 275 ml). Co ważne, jedzenie było wyśmienite i do tego ładnie podane.

Ulica w Helsingør
Ulica w Helsingør

Stevns Klint – Następnie pojechaliśmy do drugiej atrakcji, znajdującej się na liście UNESCO, czyli klifów Stevns. Będąc zaledwie parę kilometrów  od klifów nie mogliśmy nijak do nich dojechać z uwagi na odbywające się tego dnia zawody rowerowe. Kolarzy nie widzieliśmy, za to natykaliśmy się ciągle na zakazy wjazdu. Każda próba objechania zakazu kończyła się natrafieniem na kolejny zakaz… Gdy byliśmy już blisko poddania się, objeżdżając teren coraz większymi kręgami, w końcu powoli zaczęto zdejmować zakazy, gdyż jak widać, wyścig zakończył się. Współczuliśmy uczestnikom, gdyż wiał straszny wiatr, a jak wiemy z doświadczenia, wiatr lubi wiać prosto w twarz i utrudnia jazdę na rowerze.

Kościół nad urwiskiem Stevens Klint
Kościół nad urwiskiem Stevens Klint

Niedojechanie do celu byłoby dużą stratą, gdyż Stevns Klint okazały się bardzo malownicze. Tuż przy klifie zlokalizowano wygodny, płatny  parking (40 DKK za cały dzień). Najpierw weszliśmy do kościoła, którego prezbiterium na początku XX wieku zabrało morze. Dziś w miejscu, gdzie stał ołtarz, znajduje się balkon zawieszony nad urwiskiem… Z góry pięknie widać klif osiągający 40 m wysokości i rozciągający się na długości 15 km. Na dół można zejść po stromych drewnianych schodach, wprost na skały, a z nich na plażę. Biało-żółty klif jest bogaty w skamieliny oraz co znacznie lepiej widać, w krzemienne buły, z których w epoce kamienia wykonywano najróżniejsze narzędzia i broń. Co ciekawe, osady w Stevens Klint są dowodem na upadek wielkiego meteorytu na półwyspie Jukatan, który przyczynił się do wyginięcia dinozaurów…

Klify Stevns w Danii
Klify Stevns w Danii

Køge – Na sam koniec dnia pojechaliśmy do pobliskiego Køge, które również zachwyca kolorowymi domami, wśród których wyróżniają się budynki szachulcowe, pochodzące z XVI i XVII wieku. Szczególnie urokliwa jest ulica Brogade, główny plac, czyli Torvet, Nørregade i Kirkestræde. Po drodze minęliśmy też kościół Św. Mikołaja, którego początki sięgają XIV w., a którego dzwonnica miała osobliwe przeznaczenie, otóż wieszano na niej pojmanych piratów…Ciekawostką Køge jest to, że to właśnie tutaj znajduje się siedziba duńskiej sieci handlowej Netto.

Starówka Køge
Starówka Køge

14.09.2020 r.

Kopenhaga – Dość wcześnie wyruszyliśmy na zwiedzanie stolicy Danii, w której po raz pierwszy byliśmy w 1997 r. W parę minut, pieszo doszliśmy do efektownej Glipoteki, czyli galerii rzeźb antycznych utworzonej przez samego Carlsberga znanego z produkcji piwa. Nie zwiedzając tego przybytku sztuki, skierowaliśmy się w stronę zamku królewskiego Christiansborg.

Zamek Christiansborg w Kopenhadze
Zamek Christiansborg w Kopenhadze

Stanąwszy na przejściu dla pieszych mieliśmy okazję obserwować poranny przejazd rowerzystów do pracy. Rowerzyści wyglądali jak peleton oczekujący na start, a potem sunący tłumnie wydzielonymi specjalnie dla nich pasami jezdni. Doszliśmy nad Kanał Frederiksholms, nad którym przerzucono kilka mostów, a wśród nich tzw. Marmurowy, który mimo nazwy jest wykonany z piaskowca, a nie z marmuru. Za to stojąc na nim mamy przepiękny widok na śliczne kamienice oraz łodzie przycumowane wzdłuż kanału. Mostem przeszliśmy na rozległy dziedziniec Christiansborgu, gdzie zdziwiliśmy się, że zamiast wybrukowanego placu, znajdują się tu tereny jeździeckie, na których trenowali jeźdźcy oraz woźnica ćwiczący jazdę królewskim powozem. Zamek to szara monumentalna budowla, która nie pełni obecnie funkcji siedziby królewskiej, a za to znajduje się tu duński parlament, sąd i inne instytucje państwowe. Istnieje możliwość zwiedzania zamku, ale uznaliśmy, że nie jest on dla nas aż tak atrakcyjny. Przeszliśmy przez wielki, ruchliwy plac, otoczony przez majestatyczne budowle. Minęliśmy budynek giełdy, który zapamiętaliśmy z pierwszej naszej wizyty w Kopenhadze ze względu na charakterystyczny hełm wieży, który stanowią cztery smoki z ogonami splecionymi w spiralny szpic.

Kongens Nytorv w Kopenhadze
Kongens Nytorv w Kopenhadze

Dotarliśmy do Kongens Nytorv, czyli ośmiokątnego, największego w mieście placu, będącego dawniej miejscem wyładunku towarów ze statków cumujących w pobliskim Nowym Porcie (Nyhavn). Plac jest bardzo atrakcyjny, gdyż jego centrum zajmuje wielki klomb otoczony ławkami i drzewkami. Jedną z pierzei Kongens Nytorv stanowi Nowy Port. Udaliśmy się na przystań, gdzie okazało się, że za chwilę odpływa statek w rejs po kanałach Kopenhagi. Nie zwlekając kupiliśmy bilety i zajęliśmy miejsca (99 DKK za jednogodzinny rejs, za osobę – firma Stromma). Dodatkowym atutem był komentarz w języku polskim, który można było wysłuchać przez otrzymane w ramach biletu słuchawki. Wyruszyliśmy wzdłuż malowniczego Nyhavn, przepływając pod wyjątkowo niskimi mostkami, pod którymi wydaje się, że za chwilę zahaczymy głową o konstrukcję.

Rejs po kanałach Kopenhagi
Rejs po kanałach Kopenhagi

Wypłynęliśmy w kierunku nowoczesnego budynku Opery, minęliśmy Królewskie Muzeum Marynarki Wojennej, przed którym stoją dwa okręty – fregata HDMS Peder Skram oraz łódź podwodna HDMS Sælen, która brała udział w wojnie w Zatoce Perskiej. Mijając jeszcze pałac Amalienborg, który od czasów spalenia w XVIII w. Christansborga, pełni rolę oficjalnej rezydencji duńskiej rodziny królewskiej, dotarliśmy do kopenhaskiej Małej Syrenki, czyli postaci zaczerpniętej z baśni Hansa Christiana Andersena, najsłynniejszego na świecie baśniopisarza, który był Duńczykiem. Trasa łodzi wiodła dalej przez dzielnicę Christiania, która miała stać się główną dzielnicą urzędników, a skończyła jako dzielnica kupców i handlarzy, którzy mogli osiedlać się tu zupełnie za darmo i do tego zwalniani byli na długie lata z podatków. W wieku XX, Christiania została opanowana przez hippisów, którzy ogłosili nawet dzielnicę niezależnym państwem… Dziś kanały pełne są jachtów, a nad kanałami górują atrakcyjne, wyremontowane budynki.

Nytorv, czyli Nowy Port w Kopenhadze
Nytorv, czyli Nowy Port w Kopenhadze

Z Christiani wypłynęliśmy wprost na budynek zwany Czarny Diament, mieszczący Królewską Bibliotekę, w którym niesamowicie odbija się woda wraz z przepływającymi jednostkami. Wpłynęliśmy w kanał okalający Christansborg, musieliśmy przecisnąć się pod Mostem Marmurowym, który jest wyjątkowo wąski, a potem skręcić ostro w prawo, co było kolejnym trudnym manewrem, a potem zabraliśmy turystów czekających na drugiej przystani. Mogliśmy wysiąść, jednakże popłynęliśmy dalej, do Nowego Portu, czyli miejsca, w którym wsiadaliśmy. Po rejsie ruszyliśmy do Amalienborga, mijając po drodze pałacowe ogrody z wysoką fontanną. Na pałacowym  dziedzińcu trwała właśnie zmiana warty. Trwała ona tak długo, że jeden z żołnierzy po prostu zemdlał…

Zmiana warty w Amalienborg w Kopenhadze
Zmiana warty w Amalienborg w Kopenhadze

Trudno się dziwić, zważywszy na gruby mundur i futrzaną, półmetrową czapę na głowie. Niedaleko od dziedzińca stoi Kościół Marmurowy z połowy XVIII w., który zaczęto wznosić z tego szlachetnego materiału, ale z uwagi na koszty, zrezygnowano ostatecznie z marmuru. Kościół ma efektowne wnętrze przykryte ogromną kopułą. Nieopodal znajduje się nietypowy jak na Skandynawię budynek, czyli cerkiew Aleksandra Newskiego ze złotymi kopułami. Paręset metrów dalej rozpoczyna się teren ogromnej cytadeli, czyli Kastellet, w której do dziś stacjonują żołnierze. Obiekt jest w remoncie, więc zamiast zapuścić się między jego budynki, postanowiliśmy obejść twierdzę po zewnętrznym wale. Był to długi, kręty spacer, na końcu którego i tak okazało się, że przeciwległa brama jest zamknięta… Musieliśmy wrócić do punktu wyjścia, ale tym razem wybraliśmy drogę przez środek cytadeli, omijając remont. Przeszliśmy koło atrakcyjnego XIX-wiecznego kościoła Św. Albana i pięknej fontanny legendarnej Gefiony, która wozem zaprzężonym w czterech synów zamienionych w woły, oddzieliła Danię od Szwecji. No cóż niezła mamuśka i jej twardzi synowie… :-)

Kopenhaska Mała Syrenka - postać z baśni Hansa Christiana Andersena
Kopenhaska Mała Syrenka – postać z baśni Hansa Christiana Andersena

W poszukiwaniu syrenki nadłożyliśmy po raz kolejny drogi, ale ostatecznie dotarliśmy do celu. Okupiwszy zdjęcie z Małą Syrenką zmoczeniem sandała, mogliśmy wracać. Warto było poświęcić się zważywszy na to co pomnik ten przeszedł: dwa razy odcięto Syrence głowę, urwano prawe ramię, pomalowano dwa razy na czerwono, raz na niebiesko, próbowano wysadzić, a także nakładano różne przedmioty i ubrania. Wróciliśmy do Nyhavn, by na nabrzeżu zjeść zasłużony obiad. Wybór padł na klasyczną rybę z frytkami (fish&chips, porcja 139 DKK), do której nie omieszkaliśmy wypić piwa (1/2 l lanego piwa Carlsberg – 60 DKK). Najedzeni wróciliśmy do hotelu, aby chwilę odpocząć przed popołudniowo-wieczornymi atrakcjami w Parku Tivoli.

Park Rozrywki Tivoli w Kopenhadze
Park Rozrywki Tivoli w Kopenhadze

Do Tivoli nie mieliśmy daleko. Wybraliśmy się przed 17-tą. Kupiliśmy najtańsze bilety za 135 DKK od osoby (cena od poniedziałku do piątku, w weekend 145 DKK), który uprawniał jedynie do wejścia na teren Parku. Stwierdziliśmy, że nie wykorzystamy biletu, który obejmował wszystkie karuzele i kolejki, więc wybraliśmy najprostszą opcję, tym bardziej, że w każdym z wariantów restauracje i bary, były i tak dodatkowo płatne. Długo spacerowaliśmy oglądając niezliczoną ilość atrakcji zgromadzonych na stosunkowo niewielkim obszarze. Na terenie znajdują się liczne restauracje, bary i kawiarnie, najróżniejsze strzelnice, salony gier, karuzele, rollercoastery, teatrzyki, staw, ogród z instalacjami obrazującymi złudzenia optyczne, akwarium (30 DKK od osoby), sklepiki i wiele innych. Naprawdę trudno opisać Tivoli. W oczekiwaniu na zapadnięcie zmroku, poszliśmy na kawę i ciastka. Wypróbowaliśmy othello (38 DKK) i kartofelka (40 DKK), a do tego zamówiliśmy czarna kawę (29 DKK) i latte (38 DKK). Siedząc mieliśmy doskonały widok na karuzelę (o ile tak można w ogóle nazwać tę zwariowaną atrakcję) TIK TAK. Siedziało się w czymś w rodzaju dwuosobowego fotela, który poruszał się gwałtownie we wszystkie możliwe strony, w tym także góra dół.

Park Rozrywki Tivoli w Kopenhadze
Park Rozrywki Tivoli w Kopenhadze

Stwierdziliśmy, że to jest karuzela dla nas ;-) Przecież nie można być w parku rozrywki i nie skorzystać z żadnej atrakcji… Wiedząc co może się jednak stać bezpośrednio po zjedzeniu słodyczy i zapiciu ich kawą, poszliśmy najpierw do akwarium.  Wewnątrz znajdują się dwa akwaria. Jedno to długi zbiornik z mnóstwem kolorowych ryb o różnych rozmiarach. Podszedłszy do szyby, miało się wrażenie, że jest się pod wodą pomiędzy rybami. Jedna sporej wielkości ryba bacznie się nam przyglądała. Obserwując życie pod wodą można było nieźle się zrelaksować. Drugi zbiornik to znacznie mniejsze akwarium z piraniami. Wróciliśmy do TIK TAK-a i po zakupieniu pojedynczych biletów (90 DKK od osoby) odbyliśmy szaloną jazdę. Były to ekstremalne trzy minuty :-D Ściemniło się i mogliśmy odbyć wieczorny spacer po wspaniale oświetlonym Tivoli, które wyglądało jeszcze atrakcyjniej niż za dnia.

Ratusz w Kopenhadze
Ratusz w Kopenhadze

15.09.2020 r.

Kopenhaga – Zwiedzanie tego dnia rozpoczęliśmy od Ratusza i sąsiadującego z nim Rådhuspladsen, czyli Placu Ratuszowego otoczonego wielkimi gmachami. Naszym celem był Strøget, czyli kopenhaski deptak obejmujący kilka ulic z licznymi sklepami, butikami, restauracjami i zabytkowymi budynkami. Ze względu na wczesną porę deptak był jeszcze opustoszały co nam zupełnie nie przeszkadzało. Dotarliśmy do podłużnego placu, który w zasadzie składa się z dwóch placów, czyli Starego i Nowego Rynku.

Ulice Kopenhagi
Ulice Kopenhagi

Na Starym Rynku (Gammeltorv) znajduje się efektowna Fontanna Caritas, z kolei przy Nowym (Nytorv) stoi olbrzymi, klasycystyczny gmach Sądu Miejskiego z wielkim tympanonem podtrzymywanym przez rząd masywnych kolumn. Poszliśmy dalej aż do Amagertorv połączonego z Højbro Plads. Plac Amager ma swoje początki już w XIII w. choć jego obecny wygląd pochodzi z wieku XVIII, z kolei Plac Højbro to głównie wielki parking rowerowy i różne restauracje. Skręciliśmy  w ulicę Købmagergade, którą doszliśmy do kościoła Trójcy Świętej z okrągłą wieżą, która w środku zamiast schodów ma spiralną rampę.

Kwiaciarnia na Kultorvet
Kwiaciarnia na Kultorvet

Nieco dalej naszą uwagę na Kultorvet przykuła oryginalna kwiaciarnia z niezliczoną ilością kwiatów, ale przede wszystkim kolorowych suszonych zbóż i traw. Stąd już niedaleko było do Pałacu Rosenborg, na terenie którego interesował nas głównie rozległy park, który stanowi dziś Ogród Botaniczny z piękną palmiarnią i wspaniałą motylarnią (wstęp do palmiarni wraz z ogrodem motyli 60 DKK od osoby).

Palmiarnia w Ogrodzie Botanicznym przy Pałacu Rosenberg
Palmiarnia w Ogrodzie Botanicznym przy Pałacu Rosenberg

Sam Ogród Botaniczny jest efektowny, choć zapewne jeszcze lepiej wyglądałby wiosną lub latem, za to największą atrakcją są szklarnie z niezliczoną ilością egzotycznych roślin. Co prawda naszym głównym celem był dom motyli, który składa się z ciągu szklanych pawilonów, w którym swobodnie lata wiele gatunków niezwykle kolorowych motyli. Spacer po tym miejscu jest niezwykłym doświadczeniem, gdyż motyle są wszędzie i do tego potrafią przysiadać na obserwujących je turystach.

Dom Motyli w kopenhaskiej Palmiarni
Dom Motyli w kopenhaskiej Palmiarni

Po wyjściu z Ogrodu Botanicznego wróciliśmy na Strøget, gdzie weszliśmy do Muzeum Rekordów Guinnessa (bilet łączony z Muzeum Ripley’s Belive It Or Not – 136 DKK, po zniżce 15% na podstawie kuponu, który otrzymaliśmy podczas rejsu). Muzeum to upatrzyliśmy sobie 23 lata temu, ale niestety nie było nas wówczas na nie stać. Obiecaliśmy sobie, że gdy będziemy drugi raz w Kopenhadze, to na pewno do niego zajrzymy. Stało się i bardzo nam się podobało. Wewnątrz przedstawione są w różny sposób rozmaite rekordy wpisane do Księgi Guinnessa.

Monika z najgrubszym człowiekiem na świecie w Muzeum Rekordów Guinnessa w Kopenhadze
Monika z najgrubszym człowiekiem na świecie w Muzeum Rekordów Guinnessa w Kopenhadze

Dodatkowo wiele z kompozycji jest interaktywnych, więc można wypróbować swoje możliwości w porównaniu do zaprezentowanych rekordów. Znaleźć tu można zarówno figury woskowe rekordzistów, filmy o ich wyczynach, jak i wiele instalacji obrazujących te wybitne osiągnięcia ludzi, jak i świata przyrody. Rekordy podzielone są na różne kategorie, m. in. sport, film, przyroda ożywiona i nieożywiona, gwiazdy, konstrukcje, wyzwania itp. Ogólnie rzecz biorąc wizyta w Muzeum to wspaniała zabawa dla “dużych i małych”. My mieliśmy “ubaw po pachy” :-)

Pyszne jedzenie na Nyhavn w Kopenhadze
Pyszne jedzenie na Nyhavn w Kopenhadze

Po tylu atrakcjach oczywiście zgłodnieliśmy, więc poszliśmy do Nowego Portu, gdzie nasz wybór padł na Fiskeplate (179 DKK za porcję) – talerz ryb, na który składał się śledź na słodko, łosoś wędzony na sałatach plus sos aioli, a także filet z dorsza z sosem musztardowym oraz Stjerneskud (139 DKK za porcję) – warstwowe danie, na które składał się chleb a’la pumpernikiel, na to dorsz smażony, gotowany śledź, krewetki, szparagi, sałaty i odrobina kawioru, a do tego sos remolada. Jedzenie palce lizać! Spacerując deptakiem Strøget przeszliśmy do drugiego interesującego nas Muzeum, czyli Ripley’s Belive It Or Not. Jest to wystawa osobliwości, której początek dał Robert Ripley, kolekcjoner dziwnych przedmiotów. Muzeum w dużej mierze koncentruje się na przedstawieniu złudzeń, wynaturzeń ludzkich oraz przyrodniczych, niezwykłych zdolnościach oraz innych niewiarygodnych rzeczach, w które można “wierzyć lub nie”.

MIMTRAVEL w Ripley's Belive It Or Not
MIMTRAVEL w Ripley’s Belive It Or Not

Była to dla nas kolejna, fascynująca atrakcja, przenosząca w nierzeczywisty świat. Po dniu pełnym wrażeń musieliśmy chwilę odpocząć. Pozostał nam wieczorny spacer po ulicach Kopenhagi. Tu pierwszy raz spotkało nas lekkie rozczarowanie, bo Kopenhaga jest bardzo słabo oświetlona i po zmroku nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia. Spodziewaliśmy się znacznie większych doznań, szczególnie po wizycie w Tivoli.

Nyhavn, czyli Nowy Port w Kopenhadze
Nyhavn, czyli Nowy Port w Kopenhadze

16.09.2020 r.

Møns Klint – Dość wcześnie rano opuściliśmy Kopenhagę i udaliśmy się na południe Zelandii, z której mostem przejechaliśmy na znacznie mniejszą wyspę Møn, która znana jest z atrakcji przyrodniczej – Klifu Møns. Kredowy klif ciągnie się na długości 7 km, a jego wysokość sięga nawet 128 m i tym samym jest to najwyższy klif nad Bałtykiem. Po przejechaniu niemal 140 km wjechaliśmy w leśną, ziemną drogę, która zawiodła nas do GeoCenter Møns Klint (parking 35 DKK za cały dzień). Cały teren usiany jest licznymi wyznaczonymi ścieżkami spacerowymi, z których my wybraliśmy ścieżkę nr 4 o długości 2,7 km. Długimi schodami zeszliśmy na plażę i znaleźliśmy się u podnóża niemalże białych skał, przed którymi rozpościerał się dywan z glonów. Po miękkim i mokrym podłożu przeszliśmy na kamienistą plażę z szarych otoczaków.

Møns Klint
Møns Klint

Otoczenie miało wyjątkową kolorystykę: biały klif pokryty częściowo zielonymi krzewami, szara plaża z brunatną kołderką glonów, zielonkawe morze, a nad tym wszystkim idealnie błękitne niebo. Szliśmy jakiś kilometr po plaży podziwiając górujące nad nami kredowe zbocza, których kulminację stanowi Dronningenstolen, czyli Tron Królowej o wysokości 128 m. Morze było niezwykle spokojne, słońce grzało z góry, a całość w niczym nie przypominała Morza Bałtyckiego. Po wejściu drugimi schodami na górę, to wrażenie jeszcze bardziej się spotęgowało, gdyż Bałtyk w tym miejscu miał wyjątkowy, turkusowy kolor, znany raczej z mórz południowych. Sam klif z góry wyglądał inaczej, ale równie imponująco. Ścieżka wiodła przez bukowy las samym brzegiem urwiska, a co chwilę wyłaniały się piękne widoki na klif. Wizyta w tym miejscu zajęła nam zdecydowanie więcej czasu niż sądziliśmy, ale było warto!

Nietypowy kolor Bałtyku w Møns Klint
Nietypowy kolor Bałtyku w Møns Klint

Egeskov Slot – Do kolejnej atrakcji mieliśmy około 180 km i to w dużej mierze zwykłymi drogami. Po drodze, na moście nad cieśniną Wielki Bełt, łączącym Zelandię z Fionią, spotkała nas niemiła niespodzianka. Z jednej z bramek opłat za most właśnie wycofał się TIR. Wjechaliśmy w jego miejsce, a system naliczył opłatę jak za ciężarówkę, czyli 940 DKK zamiast 245 DKK. Na szczęście zauważyliśmy błąd i zawołaliśmy obsługę. Po interwencji miłych pracowników, zapłaciliśmy tyle ile powinniśmy… Ten błąd o mało kosztowałby nas dodatkowe 450 zł! Zatrzymaliśmy się na “szybkiego hotdoga” (59 DKK za 2 sztuki) i o 14:30 wpadliśmy do Zamku Egeskov (bilet po sezonie, obejmujący wszystkie atrakcje kosztuje 199 DKK za osobę).

Egeskov Slot
Egeskov Slot

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od XVI-wiecznej rezydencji rodziny Ahlefeldt-Laurvig-Bille, która do dziś zamieszkuje tę posiadłość. Sam zamek jest imponujący i kryje sporo pomieszczeń z autentycznym wyposażeniem z różnych epok. Wewnątrz można znaleźć kilka perełek, wśród których wyróżnia się niesamowity domek dla lalek wypełniający sporej wielkości pomieszczenie. Miniaturowe sprzęty do złudzenia przypominają ich pełnowymiarowe odpowiedniki. Z kolei na poddaszu zaprezentowano kolekcję zabawek z XIX i XX w. oraz wspaniałą kolejkę. Pozostałe budynki rezydencji kryją wielką ilość wystaw. Z pewną dozą nieśmiałości zanurzyliśmy się w gąszczu eksponatów z różnych dziedzin, bo jak się okazało właściciele zamku są niesamowitymi kolekcjonerami. Rozpoczęliśmy od wystawy strojów z lat 1850-1900, która obejmowała zarówno modę damską, jak i męską, a do tego prócz strojów ludzi zamożnych, także ubiory ich służby. Potem przeszliśmy do robiącej największe wrażenie kolekcji około 50 wspaniale odrestaurowanych samochodów począwszy od końca XIX w. aż do lat 80-tych wieku XX.

Niewiarygodna wystawa samochodów w Egeskov Slot
Niewiarygodna wystawa samochodów w Egeskov Slot

Najstarszym w pełni sprawnym eksponatem jest pojazd z 1899 r. Czegóż tu nie ma, sportowe bolidy, luksusowe limuzyny, wyjątkowe prototypy samochodów, ale także osiem samolotów i helikopter. Aż trudno wyobrazić sobie, ile ta kolekcja musi być warta. To był dopiero początek, bo dalej zobaczyliśmy kolekcję starych rowerów, motorowerów, motocykli, a na poddaszu drugie tyle pojazdów czekających na renowację. Tu także stało około 50 samochodów, w tym poczciwa polska Syrenka. W dalszych pomieszczeniach kryła się kolekcja sprzętu ratowniczego i to zarówno strażackiego, jak i medycznego. Całości dopełniał sklep kolonialny oraz Krypta Drakuli. Po wyjściu z wystaw, udaliśmy się jeszcze do ogrodów, w których najciekawsza była kolekcja dalii. Generalnie Egeskov to obowiązkowy punkt na turystycznej mapie Danii.

Przepiękna kolekcja dalii w Egeskov Slot
Przepiękna kolekcja dalii w Egeskov Slot

Aalborg – Pozostało nam jeszcze ponad 280 km do noclegu w Aalborg, a po drodze musieliśmy przecież zatrzymać się na obiad, który zjedliśmy po prostu na stacji benzynowej. W fast foodzie zamówiliśmy wrapa z sałatką (Kyllingewrap za 99 DKK) oraz chickenburgera (125 DKK), do których wzięliśmy colę (39 DKK za 1/2 l). W ten sposób dowiedzieliśmy się, że nawet fast food w Danii nie jest tani… Na miejscu, w Milling Hotel Gestus  byliśmy przed 21:00, zaparkowaliśmy na hotelowym parkingu (85 DKK za dobę) i poszliśmy do pokoju. Tu spotkała nas niespodzianka – brak światła w łazience, a co za tym idzie, zmiana pokoju :-) Opłaciło się, bo dostaliśmy większy pokój, z większą łazienką i ładniejszym widokiem. Zaletą hotelu były darmowe, ciepłe napoje z ekspresu, dzięki czemu dzień zakończyliśmy pyszną, gorącą czekoladą :-)

Uliczki Aalborg w Danii
Uliczki Aalborg w Danii

17.09.2020 r.

Aalborg – Po pysznym śniadaniu serwowanym w hotelowej restauracji, ruszyliśmy na zwiedzanie miasta położonego nad cieśniną Limfjorden. Niedaleko od hotelu zaczynała się ulica Algade, która doprowadziła nas do białej, gotyckiej katedry – Budolfi Kirke, a stąd poszliśmy Adelgade do XV-wiecznego klasztoru Ducha Świętego. Minąwszy ładny plac C.W. Obels dotarliśmy do dwóch najważniejszych budynków, czyli Ratusza oraz kamienicy zbudowanej przez Jensa Bangsa, bogatego kupca, który na fasadzie kazał umieścić karykatury osób, za którymi nie przepadał. Jeden z maszkaronów przedstawia samego właściciela, który wytyka język w kierunku Ratusza, obrazując jego stosunek do nieprzychylnych mu rajców miejskich. Następnie ruszyliśmy w kierunku szachulcowego zamku, który dziś pełni funkcje publiczne, a gdzie mogliśmy zerknąć do kilku pomieszczeń. Zamek stoi nad cieśninę Limfjorden, która choć wygląda jak fiord, nie jest nim. Zapuściliśmy się w kolejne, jeszcze ładniejsze uliczki. Najpiękniejsze okazały się okolice Vor Frue Kirke, czyli XIX-wiecznego kościoła Najświętszej Marii Panny. W Aalborg koniecznie odwiedzić trzeba uliczki Peder Barkes Gade i Bredegade. Po drodze, nie omieszkaliśmy kupić w Penny Lane Cafe ciastek na wieczór :-D

Uliczki Aalborg w Danii
Uliczki Aalborg w Danii

Cmentarzysko Lindholm Høje – Po powrocie do hotelu, wzięliśmy darmową kawę na wynos i pojechaliśmy na cmentarzysko Wikingów Lindholm Høje leżące na obrzeżach Aalborga. Będąc w Danii nie sposób nie odwiedzić miejsca tak bardzo związanego z Wikingami, które obfituje w pochówki wodzów tego wojowniczego ludu. Po wejściu na teren cmentarzyska (wstęp bezpłatny), powitały nas przyjacielskie owce, które jak się zorientowaliśmy, pełnią funkcję ekologicznych kosiarek do trawy porastającej groby.

Owce jako ekologiczne kosiarki na Cmentarzysku Lindholm Høje
Owce jako ekologiczne kosiarki na Cmentarzysku Lindholm Høje

Na terenie stanowiska archeologicznego obejmującego około 150 pochówków oraz pozostałości osady, do dziś można zobaczyć wydłużone, kamienne obstawy kurhanów. Mogiły te, często mają kształt łodzi, aby symbolicznie wyrazić pochówek wodza wraz z jego okrętem. Dopełnieniem tego niezwykłego miejsca jest pobliskie muzeum (bilet 85 DKK od osoby), w którym w ciekawy sposób zaprezentowano codzienne życie Wikingów oraz liczne znaleziska archeologiczne z okolic. Tym samym mogliśmy dowiedzieć się, że Wikingowie to nie tylko wojownicy, ale także rolnicy wiodący spokojne życie nad Limfjorden.

Cmentarzysko Lindholm Høje
Cmentarzysko Lindholm Høje

Rubjerg Knude – Niemal na samych północnych krańcach Danii znajdują się najbardziej okazałe wydmy ruchome. Najwyższą z nich jest 72-metrowa wydma Rubjerg Knude na brzegu Morza Północnego. Z wygodnego parkingu na szczyt wydmy wiedzie droga o długości około 1200 m, z czego część można pokonać traktorem, do którego doczepiono przeszkloną przyczepę. My wybraliśmy opcję pieszą i już po niedługim czasie stanęliśmy pod wieńczącą wydmę latarnią morską o wysokości 23 m. Co ciekawe latarnia jest ciągle przysypywana piaskiem i musi być systematycznie odkopywana, a do tego, aby nie ulec zawaleniu, musiała zostać w 2019 r. przesunięta na specjalnych szynach w głąb lądu. Weszliśmy na szczyt latarni, skąd rozciągał się rozległy widok na całą wydmę, Morze Północne i okolicę.

Ruchoma wydma Rubjerg Knude
Ruchoma wydma Rubjerg Knude

Skagen – Dojechaliśmy do Skagen, czyli ostatniego miasteczka na północy Półwyspu Jutlandzkiego, gdzie po pierwsze musieliśmy coś zjeść. Wybór padł na jedną z restauracji w porcie, w której zamówiliśmy mix owoców morza. Porcja składała się z ogonów małych homarów, naleśnika z krewetkami i szparagami, klopsika rybnego, sosu koperkowego, warzyw, masła i bułeczki (169 DKK za porcję). Jedzenie przepyszne, ale niezbyt obfite… Ruszyliśmy w kierunku centrum, aby obejrzeć charakterystyczne dla miejscowości żółte domy z czerwonymi dachówkami.

Skagen
Skagen

Skagens Odde – Zapuściliśmy się tak daleko na północ, gdyż chcieliśmy zobaczyć miejsce, w którym Bałtyk spotyka się z Morzem Północnym i nie jest to określenie na wyrost. Otóż na samym cyplu Skagens Odde, na który z parkingu idzie się około 15 minut pieszo, można wyraźnie zobaczyć jak fale obu mórz poddawane różnym pływom, krzyżują się ze sobą. Nie sądziliśmy, że będzie to aż tak wyraźnie widać. Przyglądając się uważnie, można także zauważyć inny odcień wody, ciemniejszy i bardziej granatowy w Morzu Północnym oraz nieco jaśniejszy i zielony w Morzu Bałtyckim. Naprawdę jest to ciekawe zjawisko, które ściąga tłumy turystów. Dodatkową atrakcją podczas naszej wizyty były foki, które pływały zaledwie parę metrów od brzegu, a dla których kompletnie nie miało znaczenia, w którym morzu właśnie się pławią :-)

Foka w Skagens Odde
Foka w Skagens Odde

Råbjerg Mile – Ostatnią atrakcją dnia była druga ruchoma wydma, czyli Råbjerg Mile, przemieszczająca się rocznie o kilka metrów. Dziś wydma ta nie leży nad brzegiem morza, gdyż przesunęła się wyraźnie w głąb lądu. Piaskowa góra jest naprawdę rozległa, ma około 2 km2 powierzchni, a to czyni ją największą wydmą ruchomą w północnej Europie. Miejsce tak bardzo przypomina pustynię, że zagrało niejeden raz w pustynnych filmach. Z niepokojem patrzyliśmy z góry na dom, znajdujący się raptem kilkaset metrów od wydmy, bo kto wie, czy nasze zdjęcia nie były jednymi z jego ostatnich ;-)

Ruchoma wydma Råbjerg Mile
Ruchoma wydma Råbjerg Mile

18.09.2020 r.

Mariager – Miasteczko Mariager słynie z żółtych domów, przed którymi rosną krzewy róż. Zaparkowaliśmy pod klasztorem Św. Birgitty, a właściwie przy cmentarzu, kościele i stosunkowo niewielkim budynku, który pozostał z dawnego klasztornego założenia. Sam cmentarz jest bardzo rozległy i przypomina bardziej park niż klasyczną nekropolię. Na pierwszy rzut oka widać niewielkie kamienie otoczone ogródkami w miejsce znanych nam wielkich płyt nagrobnych. Trzeba przyznać, że kamieniarze nie mają w Danii zbyt dużo do roboty… Dzięki temu nie odczuwa się posępności tego miejsca, a raczej spokój i ewentualnie zadumę. Weszliśmy w brukowane uliczki, które przeniosły nas w czasie, zwłaszcza, że ruch był znikomy, a miejscowość wyglądała niemal jak wymarła. Wśród żółtej zabudowy było kilka domów w innych kolorach, które ładnie kontrastowały z resztą. Po powrocie do samochodu okazało się, że kościół jest otwarty, zajrzeliśmy więc do niemalże pustego, surowego wnętrza, typowego dla świątyń protestanckich.

Mariager - miasto róż
Mariager – miasto róż

Den Gamle By – Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów, dotarliśmy do fascynującego skansenu Den Gamle By w Aarhus (wstęp 150 DKK od osoby). Muzeum przedstawia życie dawnych Duńczyków na przestrzeni 500 lat w postaci miasteczka, które opowiada historię w różnych epokach. Turysta stopniowo przechodzi przez kolejne okresy wstępując po drodze do budynków przeniesionych do skansenu z terenu całej Danii, sklepów, warsztatów, mieszkań prywatnych, spotykając od czasu do czasu żywych mieszkańców w strojach epokowych, ale także figury woskowe.

Żywy skansen Den Gamle By w Aarhus
Żywy skansen Den Gamle By w Aarhus

Najstarsza część domów jest szachulcowa, nadszarpnięta zębem czasu. Podczas zwiedzania weszliśmy do starodawnej apteki, zakładu stolarza, szewca, mydlarza, kupiliśmy ciastka w cukierni (pycha!!!) oraz minął nas kilkakrotnie czarny powóz zaprzężony w białego konia. W tej części zwiedziliśmy też okazałą rezydencję, w której przemiła starsza pani próbowała po duńsku, a potem niemalże zerową angielszczyzną, opowiedzieć historię domu i jego właściciela. Naprawdę bardzo się starała, tak bardzo, że zmęczyła siebie i nas :-) Skansen przecina imitacja kanału, nad którym stoją domy. Druga część muzeum to początek XX wieku, a w niej kolejne sklepy i warsztaty. Z ciekawszych można obejrzeć dawny salon i serwis samochodowy, a nawet wsiąść do legendarnego Forda T.

Żywy skansen Den Gamle By w Aarhus
Żywy skansen Den Gamle By w Aarhus

W innym budynku zaprezentowano niezwykłą kolekcję starych zabawek, czy też wystrój mieszkania z przełomu XIX i XX wieku. Ostatnia część skansenu przeniosła nas w czasy dzieciństwa, czyli do lat 70-tych XX w. Duńskie lata 70-te z oczywistych względów mocno różniły się od polskich realiów. Z sentymentem można jednak było spojrzeć na witryny sklepów, gdzie wystawione były towary z ówczesnymi cenami. W pierwszym odruchu, wydawało się nam, że to wszystko jest do kupienia, a to były przecież tylko eksponaty… W podziemiach znajduje się też niezwykła ekspozycja, która przenosi w czasie. Wsiadając do windy zjeżdżamy do czasów Wikingów i stopniowo wracamy do współczesności. Wystawy są tak bogate, że naprawdę trzeba byłoby spędzić tam kilka godzin. Tego się nie spodziewaliśmy…

Żywy skansen Den Gamle By w Aarhus
Żywy skansen Den Gamle By w Aarhus

Po wyjściu na zewnątrz zatopiliśmy się w dzielnicę kamienic, gdzie zajrzeliśmy na podwórka i do mieszkań różnych ludzi, w tym nauczyciela i imigrantów. Mieszkania wyglądały jak nadal zamieszkałe. Na łóżku leżał chrapiący dziadek, ktoś korzystał z toalety, w kuchni słychać było czajnik z gwizdkiem, w telewizji “leciała” transmisja ówczesnego meczu, na stole leżały karty do gry, a obok nich popielniczka z niedopałkami. Na podwórku stał garbus, suszyło się pranie, w pubie grała muzyka i czuć było woń papierosów. Przedszkole wyglądało jakby dzieci poszły właśnie na plac zabaw. Niesamowita przygoda, gdyż wszystko było tak realistyczne, że wręcz głupio się czuliśmy, naruszając czyjąś prywatność… Całe szczęście, że nie obudziliśmy dziadka… Chyba tylko dlatego, że był z wosku ;-) Zwiedzanie zakończyliśmy frokostem w muzealnej restauracji. Spróbowaliśmy lunchową specjalność Danii – Smørrebrød, czyli “wypasione” kanapki. Zamówiliśmy po trzy sztuki na osobę i po niedługim czasie na srebrnej tacy dostaliśmy: kanapkę ze smażonym śledziem w occie, tartymi burakami, czarną porzeczką, sosem i koperkiem, drugą z jajkiem, krewetkami, sosem i koperkiem oraz ostatnią z wołowiną, sałatką warzywną, ogórkiem konserwowym, suszonymi grzybami i jakimiś kiełkami. Wszystko to podane było na ciemnym pieczywie a’la pupernikiel i smakowało wybornie. Kanapki łączyły smaki, które tylko pozornie nie pasują do siebie. Wszystko nam pasowało oprócz cen… Trzy kanapki kosztowały 150 DKK, czyli… około 90 zł.

Dziadek jak żywy w Den Gamle By w Aarhus
Dziadek jak żywy w Den Gamle By w Aarhus

Haderslev – Ostatnią miejscowością dnia było całkiem ładne miasteczko Haderslev. Przeszliśmy historycznymi uliczkami z zadbanymi domami i wartościowa katedrą z XV w. Do najładniejszych miejsc możemy zaliczyć rynek – Torvet oraz odchodzącą od niego uliczkę Højgade, na końcu której stoi dawny młyn wodny, a dziś niewielki teatr. Chwilą pospacerowaliśmy i pojechaliśmy na nasz nocleg.

Haderslev
Haderslev

Aabenraa – W Aabenraa wynajęliśmy apartament o wdzięcznej nazwie Skovridergaardens Ferielejlighed. Od właściciela otrzymaliśmy dość enigmatyczną informację, którą ciężko było rozszyfrować, gdyż była zbitką angielskiego i duńskiego. W skrócie wynikało z niej, że na miejscu mamy zadzwonić, bo klucz śpi, a właściciel da nam informację jak go obudzić… Po takiej wiadomości mieliśmy poważne obawy, czy będziemy w stanie porozumieć się z gospodarzem, ale okazało się, że wbrew pozorom całkiem dobrze mówi po angielsku, a klucz po prostu przyniósł osobiście :-)

Aabenraa
Aabenraa

19.09.2020 r.

Ribe – Zaparkowaliśmy na darmowym południowym parkingu tuż nad rzeką Ribe Å i mostem przeszliśmy na starówkę. Już od pierwszych chwil miasteczko wydało nam się jednym z najładniejszych w Danii. Super zadbane uliczki z różnokolorowymi domami, często o konstrukcji szachulcowej, ale też ceglane, zajmują całe centrum. Do tego wiele z budynków jest naprawdę starych, ich historia sięga czasów średniowiecza, a najstarszy pochodzi z około 1300 r.

Starówka Ribe
Starówka Ribe

Po dojściu na centralny plac – Torvet, naszym oczom ukazała się olbrzymia, romańska, XII-wieczna katedra, którą budowano 100 lat. Ciekawostką jest fakt, że jedna z wież runęła 30 lat po zakończeniu budowy, zabijając wiele osób, a na jej miejsce zbudowano jeszcze okazalszą i masywniejszą. Drugą ciekawostką jest znak w katedrze pokazujący poziom wody podczas sztormu w XVII w., gdy dziś miasto leży 5 km od brzegu morza…

Torvet w Ribe
Torvet w Ribe

Przy placu stoi także inna bardzo stara budowla, czyli ceglany, stary areszt, a dziś hotel. Zapuszczaliśmy się w różne uliczki odchodzące od Torvet, a każda z nich była piękna. Doszliśmy do portu, który zapewne dawniej odgrywał ważną rolę, a dziś to tylko skromna przystań, ale bardzo malownicza. W Ribe nie sposób nie zajrzeć do klasztoru dominikanów, pochodzącego z XIII w., który zachował się podczas reformacji w tak dobrym stanie, gdyż został przekształcony na szpital. Do zwiedzania udostępniono masywny kościół oraz równie imponujące krużganki z wirydarzem.

Wirydarz klasztoru dominikanów w Ribe
Wirydarz klasztoru dominikanów w Ribe

Podążyliśmy w kierunku ratusza Det Gamle Rådhus Ribe, dziś ewidentnie pełniącym rolę pałacu ślubów. Była sobota i mieliśmy okazję widzieć jak para młodych opuszczała ratusz, a ich towarzysze musieli posprzątać pióra wyrzucone w powietrze jako konfetti. My w tym czasie zajadaliśmy się ciastkami francuskimi z konfiturą śliwkową (18 DKK za szt.), zakupionymi w pobliskiej cukierni. Stąd już było blisko do niezwykłej uliczki Puggardsgade oraz drugiej – Sønderportsgade, z którą związana jest historia ostatniej czarownicy Danii, spalonej w XVII w. Po zwiedzaniu Ribe mieliśmy zamiar odwiedzić Centrum Wikingów (Ribe VikingeCenter), które jak się okazało jest zamknięte w weekendy. Zerknąwszy z zewnątrz na zrekonstruowane zabudowania, obszedłszy się smakiem, ruszyliśmy dalej.

Uliczka Ribe
Uliczka Ribe

Møgeltønder – Przejechaliśmy w pobliże granicy z Niemcami, gdzie znajduje się niewielka miejscowość z malowniczą ulicą, przy której stoją rzędy domów krytych strzechą. Większość domów jest ceglana, a po obu stronach brukowanej ulicy rosną niewysokie drzewa. Przed wieloma domami rosną krzewy róż, a cała miejscowość mimo przejeżdżających od czasu do czasu samochodów, emanuje spokojem. Na jednym końcu ulicy stoi XVII-wieczny zamek niedostępny dla zwiedzających, a na drugim XII-wieczny, romański kościół, rozbudowany w kolejnych stuleciach. Kościół ma niezwykłe jak na Danię wnętrze, ozdobione pięknymi, XIII-wiecznymi freskami w prezbiterium oraz polichromowanym stropem w nawie. Warto na chwilę zajrzeć do kościoła po przyjemnym spacerze wzdłuż Møgeltønder.

Domy kryte strzechą w Møgeltønder
Domy kryte strzechą w Møgeltønder

Tønder – Zaledwie parę kilometrów od Møgeltønder jest urokliwe miasteczko Tønder, z zabudową w przeważającej części ceglaną. Uliczki tego najstarszego miasta w Danii wypełnione są sklepami, restauracjami, a przede wszystkim spacerowiczami, wśród których z racji bliskości granicy, nie brakowało Niemców. Do najciekawszych miejsc należy kościół Kristkirke, ulica Søndergade i Richtsensgade, a przede wszystkim główny plac Torvet, przy którym stoi XVII-wieczna apteka. Zwiedzanie zakończyliśmy lunchem, na który zamówiliśmy wypas owoców morza na grzance, czyli łososia wędzonego, smażonego, panierowanego dorsza, śledzia gotowanego na parze, krewetki, sos i koperek (obiad dla dwóch osób wraz z dwoma piwami – 362 DKK).

Uliczki Ttønder
Uliczki Ttønder

Aabenraa – Zaparkowaliśmy pod apartamentem i pieszo poszliśmy do centrum Aabenraa, do którego mieliśmy jakieś 15 minut. W drodze do głównego deptaku starówki przeszliśmy przez naładniejszy placyk, będący skrzyżowaniem ulic Store Pottergade i Vægterpladsen, gdzie stoją urocze domki. Dotarliśmy do Storegade, którą doszliśmy na placyk przy Vestergade, gdzie znajduje się Storm Cafe serwująca doskonały deser – chockoladekage, na który składa się ciasto czekoladowe, lody waniliowe, bita śmietana i owoce (55 DKK za porcję). Po pysznym odpoczynku, spacerem udaliśmy się w stronę zamku ulicą Slotsgade, przy której stoją pomalowane na różne kolory kamieniczki. Minęliśmy staw, młyn zamkowy i dotarliśmy do jedynej zachowanej w całości, średniowiecznej warowni w Danii. Spacerując dalej przez miasto, podziwialiśmy kolejne urokliwe uliczki i ceglany kościół Św. Mikołaja.

Najładniejszy zakątek Aabenraa
Najładniejszy zakątek Aabenraa

20.09.2020 r.

Powrót do domu – W drogę powrotną wyruszyliśmy wcześnie rano, gdyż mieliśmy do pokonania około 950 km. Nawigacja poprowadziła nas dość nietypowo, bo przez Rostock, Szczecin i Poznań. Okazało się, że był to bardzo dobry wybór i mimo kilku postojów, szybko byliśmy w domu.