09.01 – 18.01.2009 r.
09.01.2009 r.
Do Wrocławia pojechaliśmy autobusem. Bez problemu udało nam się na niego dostać. Jechał prawie pusty.
10.01.2009 r.
Szklarska Poręba – We Wrocławiu musieliśmy odczekać półtorej godziny na autobus do Szklarskiej Poręby. Jechał dosyć długo, bo ponad trzy godziny. Gdy zbliżaliśmy się do celu widzieliśmy już góry. Trudno nam było poznać Szklarską Porębę po dwunastu latach od naszego ostatniego pobytu.
Okazało się, że nasza kwatera jest połozona na górze i nie tak blisko od Dworca PKS. Ledwo zataszczyliśmy nasze niemałe bagaże. Na szczęście pokój był już dla nas przygotowany. Mogliśmy rozpakować się i ruszyć w miasto. Postanowiliśmy odwiedzić Wodospad Szklarki.
Nasza gospodyni doradziła nam trasę i poszliśmy według jej wskazówek. Szliśmy najpierw przez miasto, podziwiając panoramę gór. Przeszliśmy obok Leśnej Huty, a następnie koło Starej Chaty Walońskiej i weszliśmy w las. Podążaliśmy wzdłuż mocno zamarzniętego strumienia. Obserwowaliśmy jak pod warstwą lodu przelewa się woda. W końcu doszliśmy do wodospadu, który mało przypominał wodospad. Był prawie całkowicie zamarznięty i tylko gdzieniegdzie przedzierały się strużki wody. Widok był zachwycający. Wodospad Szklarki ma niemniejszy urok zimą niż latem. Wracaliśmy wzdłuż szosy. Szlak nie był już tak ładny, ale za to mogliśmy obserwować skały i bajecznie na nich wyglądające sople lodu.
Byliśmy już zmęczeni. Pilnie potrzebowaliśmy obiadu. Zatrzymaliśmy się więc w karczmie na pysznego pstrąga, do którego podano masło czosnkowe i cytrynę, do tego frytki i surówki, a do picia piwo i wino grzane. Posiłek przepyszny. Potem kupiliśmy oscypka i bryndzę na śniadanie.
11.01.2009 r.
Szrenica-Śnieżne Kotły – Postanowiliśmy wybrać się na Szrenicę. Dzień był piękny – lekki mróz i słońce. Była niedziela, więc już sporo chętnych czekało na wyciąg. Na szczęście o tej porze nie było jeszcze dużej kolejki, więc wcale nie czekaliśmy. Powoli poruszaliśmy się w górę. Obserwowaliśmy coraz piękniejszy zimowy krajobraz. Patrzyliśmy na zjeżdżających z góry narciarzy. W połowie drogi trzeba było przesiąść się z jednego wyciągu na drugi. Tak dojechaliśmy na samą górę, niemal pod samo schronisko na Szrenicy. Oprócz nas nie było żadnych spacerowiczów, tylko sami narciarze. Zwątpiliśmy, czy można iść dalej.
W schronisku dowiedzieliśmy się, że przejechał ratrak i szlak do Śnieżnych Kotłów jest łatwo dostępny. Widoki były wprost niesamowite. Przechodziliśmy niedaleko ośnieżonych skał zwanych Trzy Świnki. Podziwialiśmy przysypane śniegiem świerki, które tworzyły niesamowite kształty. Pod czapą śnieżną trudno było dostrzec w nich choinki. Przypominały raczej ludzi lub skrzaty w białych strojach. Ogólnie cały krajobraz sprawiał bajkowe wrażenie i przypominał bardziej Arktykę niż polskie góry. Będąc już prawie przy stacji przekaźnikowej, mijało nas dużo Czechów na nartach biegowych.
Ciekawie wyglądała czeska strona gór spowita chmurami, co z daleka wyglądało jak morze, na którym szczyty stanowiły wyspy. Doszliśmy do Śnieżnych kotłów, które widzieliśmy po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie udało nam się ich zobaczyć, gdyż tonęły we mgle. Widok był piękny. Podziwialiśmy panoramę Szklarskiej Poręby. Wróciliśmy tą samą drogą. Wzmógł się trochę wiatr i już nie było tak przyjemnie jak w poprzednią stronę. Dotarliśmy do schroniska. Wypiliśmy herbatę i czekoladę z rumem i zjedliśmy nasze kanapki. Pożywiwszy się, udaliśmy się jeszcze kawałek w kierunku schroniska na Hali Szrenickiej. W tą stronę było całkiem przyjemnie, gdyż cały czas w dół. Na Hali Szrenickiej przyglądaliśmy się umiejętnościom narciarzy. Powrót na Szrenicę był gorszy, bo dość ostro pod górę. Jednakże nie mieliśmy wyjścia, gdyż mieliśmy bilet powrotny na wyciąg. Zjechaliśmy w dół i poszliśmy najpierw na naszą kwaterę, żeby trochę odpocząć. Następnie poszliśmy do karczmy Skałka na kluski śląskie z gulaszem węgierskim – pyszne.
12.01.2009 r.
Jakuszyce – Na poniedziałek umówiliśmy się z instruktorem narciarstwa biegowego na lekcję w Jakuszycach. Chcieliśmy spróbować biegówek, ale nie odważyliśmy się bez poznania choć paru zasad. Wyjechaliśmy autobusem przed godziną ósmą i chwilę po ósmej byliśmy na miejscu. Instruktor już na nas czekał. Niestety wypożyczalnia nart była jeszcze nieczynna. Musieliśmy zaczekać w przebieralni, a w tym czasie nasz instruktor wyłożył nam teorię. Gdy w końcu doczekaliśmy się otwarcia wypożyczalni, dobrano nam buty, narty i kijki i wyszliśmy na zewnątrz.
Najpierw były problemy z założeniem nart, gdyż nie jest to taka oczywista rzecz. Pierwsze kroki były bardzo trudne. Nie mogliśmy zsynchronizować ruchów nóg z rękoma. Ponadto trudno było utrzymać równowagę. Ćwiczyliśmy najprostsze elementy, a i tak, co i raz lądowaliśmy w śniegu. Wykonywaliśmy różne ćwiczenia, a trener korygował nasze błędy. Nauczyliśmy się dwóch podstawowych kroków. Potem poszliśmy na górkę, żeby poćwiczyć podchodzenie i zjazdy. Podejście nie było takie trudne, natomiast zjazdy były znacznie trudniejsze. Upadki były normą, a znacznie trudniej było wstać, bo przeszkadzały długie kijki i narty. Ćwiczyliśmy „pług” i „półpług”. Po dobrej półtorej godzinie trener uznał, że można nas puścić na trasę. Byliśmy jednak zmęczeni, więc zrobiliśmy sobie przerwę na herbatę, a potem pobiegliśmy na nartach w kierunku schroniska Orle.
Pogoda była piękna, lecz mroźna. Szlak nie był trudny, gdyż prawie zupełnie płaski. Przejechaliśmy 3 km do skrzyżowania i poczuliśmy duże zmęczenie. Uznaliśmy, że trzeba wracać. Narciarstwo biegowe to bardzo duży wysiłek fizyczny dla całego ciała. Bolały nas wszystkie mięśnie. Trening i 6 km trasy i tak było dużym wyczynem. Czekaliśmy na PKS przy dużym mrozie. Zlitował się nad nami spotkany w wypożyczalni mężczyzna, który zabrał nas do Szklarskiej Poręby swoim Volvo. Uznaliśmy, że po takim wysiłku fizycznym należy nam się porządny obiad. Poszliśmy do knajpy Harnasie, gdzie zamówiliśmy pyszną kwaśnicę oraz kurczaka z frytkami i surówkami. Przeliczyliśmy swoje możliwości. Porcje były tak ogromne, ze trudno było je zjeść.
13.01.2009 r.
Karpacz-Równia po Śnieżką-Świątynia Wang – Wstaliśmy wcześnie rano, aby dostać się na busa jadącego do Karpacza. Mieliśmy dużo szczęścia, bo właśnie uruchomiono nową linię. Bus ruszał już o siódmej rano, ale dzięki temu w Karpaczu byliśmy przed ósmą. Gdy wysiedliśmy, musieliśmy podejść kawałek wyżej do wyciągu. Byliśmy przed czasem, ale dzięki temu od napotkanego goprowca dowiedzieliśmy się o szlaku, który jest dostępny, i z którego później skorzystaliśmy. O 8:30 kupiliśmy bilet na wyciąg na Kopę. Był to bilet w jedną stronę, gdyż postanowiliśmy wrócić pieszo. Pierwsze dwa pojedyncze krzesełka zawiozły nas na górę. Wiatr mocno wiał. Było zimno i dość mocno kołysało.
Wysiedliśmy z wyciągu i ruszyliśmy w stronę Śnieżki. Świeciło piękne słońce, ale wiał przejmujący wiatr. Krajobraz wyglądał pięknie, gdyż wszystko wokół pokryte było białym puchem. Szliśmy w kierunku schroniska pod Śnieżką, ale do niego nie weszliśmy, gdyż mieliśmy zamiar wdrapać się na sam szczyt. Najpierw ujrzeliśmy znak „Uwaga szlak oblodzony”. Poszliśmy jednak dalej. Po niedługim czasie mniej więcej na jednej trzeciej wysokości okazało się, że coraz trudniej iść w górę. Szlak prowadził po zmrożonym śliskim śniegu. Baliśmy się wchodzić dalej, więc zawróciliśmy. Zatrzymaliśmy się w schronisku pod Śnieżką na grzane wino, a następnie ruszyliśmy przez Równię pod Śnieżką w kierunku Strzechy Akademickiej. Szlak przypominał lodową pustynię. Z daleka widać było Śnieżkę.
Poza tym teren był niemal jednolicie biały. Na horyzoncie widzieliśmy narciarzy wspomagających się spadochronami, czyli uprawiających speed riding. Przepiękne widoki. Cieszyliśmy się, że nie staraliśmy się na siłę wejść na Śnieżkę, gdyż mogły nas ominąć te wspaniałe krajobrazy. Skręciliśmy w kierunku Strzechy i dzięki temu szliśmy wzdłuż kotła Małego Stawu. Z daleka widzieliśmy zamarznięty staw i kolejne schronisko zwane Samotnią. Na naszej drodze zaczęły pojawiać się świerki. Minęliśmy wyciąg narciarski i doszliśmy do schroniska Strzecha Akademicka. Tam zapytaliśmy się o to, czy szlak do Samotni jest otwarty, a gdy usłyszeliśmy odpowiedź twierdzącą, udaliśmy się nad Mały Staw. Po krótkim marszu, oczom naszym ukazał się kocioł Małego Stawu w całej okazałości. Chwilę później byliśmy już przy schronisku. Postanowiliśmy zjeść drugie śniadanie popijając herbatką z cytryną. Przez okno patrzyliśmy na Mały Staw. Odpocząwszy nieco, ruszyliśmy zimowym szlakiem w kierunku Karpacza. Szliśmy częściowo przez las podziwiając wyłaniające się co i raz wspaniałe góry oraz liczne skały. Po drodze mijali nas ludzie zjeżdżający na czymś, co przypominało deski do krojenia. Jechali z tak dużą szybkością, że jeden z nich zaliczył solidnego koziołka.
Doszliśmy do świątyni Wang. Zapomnieliśmy już jaka ona jest piękna. Ponownie podziwialiśmy efektowną drewnianą architekturę. Kupiliśmy bilety i weszliśmy do środka. Dostaliśmy opis i mogliśmy podziwiać wspaniałe wnętrze. Na szczególną uwagę zasługuje wspaniała snycerka wokół drzwi. Przeszliśmy obejściem dookoła kościoła i wyszliśmy na zewnątrz. Tam zobaczyliśmy słabo zamarzniętą fontannę, z której tryskała woda. Widać było już świeże pączki na rododendronach. Teren wokół świątyni nawet zimą prezentował się pięknie. Następnie zeszliśmy obok kramów z pamiątkami w dół Karpacza, gdyż chcieliśmy jeszcze zobaczyć Wodospad Łomnicy. Szliśmy ścieżką przez park, aż doszliśmy do zamarzniętego wodospadu. Wodospad Łomnicy prezentował się zimą lepiej niż latem. Po zwiedzaniu postanowiliśmy coś zjeść. Szukając odpowiedniego lokalu, musieliśmy sporo zejść w dół. W końcu znaleźliśmy restaurację z barem sałatkowym, gdzie zamówiliśmy sobie gyrosa z frytkami i sałatkami, a do tego zupę pomidorową.
14.01.2009 r.
Jakuszyce – Postanowiliśmy znowu wybrać się na biegówki. Chcieliśmy początkowo wypróbować inny szlak, ale nasz instruktor, którego spotkaliśmy w wypożyczalni nart, doradził nam jazdę w kierunku schroniska Orle. Okazało się, że jest to jedyny płaski szlak. Tak też zrobiliśmy. Gdy założyliśmy narty mieliśmy wrażenie, że mamy je po raz pierwszy na nogach. Trwało dłuższą chwilę nim znów poczuliśmy się w miarę pewnie na nartach. Spokojnie pojechaliśmy w znanym już kierunku. Gdy tylko ruszyliśmy, zrobiło nam się ciepło. Jechaliśmy robiąc co pewien czas przystanki, aż dojechaliśmy do skrzyżowania szlaków.
Zaczął padać śnieg, a my pojechaliśmy dalej do schroniska. Trasa z Polany Jakuszyckiej do schroniska miała 5 km długości, więc my nie wprawieni, chętnie zrobiliśmy sobie przerwę. Długo trzeba było czekać w kolejce na grzany miód pitny, ale było warto. Tą samą trasą wróciliśmy do punktu wyjścia. Mimo wszystko, byliśmy dumni, że pokonaliśmy 10 km na nartach biegowych. Ogólnie stwierdziliśmy, że sport ten nie jest dla nas z kilku powodów. Po pierwsze – wymaga dużej wprawy i wysiłku fizycznego. Po drugie – spędza się czas razem, ale osobno. Po trzecie – sport ten uprawiać można tylko w nielicznych miejscach. Wróciliśmy do Szklarskiej Poręby na obiad. Tym razem skonsumowaliśmy jadło drwala czyli placek ziemniaczany z gulaszem oraz surówki.
15.01.2009 r.
Harrachow – Ten dzień postanowiliśmy spędzić nieco inaczej. Wybraliśmy się do Harrachova. Dojechaliśmy busem do granicy i pieszo pokonaliśmy 3 km z górki do miasteczka. Na początek widzieliśmy camping, na którym nocowaliśmy 12 lat wcześniej. Kawałek dalej zobaczyliśmy przystanek czeskiego PKS-u czyli CSAD-u, z którego jechaliśmy wówczas do Pragi. Obejrzeliśmy stojącą nieopodal kaplicę i ruszyliśmy w kierunku huty szkła. Kupiliśmy bilety, a potem czekaliśmy na przewodnika, który zaprowadził nas do huty. Pierwszy raz w życiu mieliśmy okazję na żywo oglądać prawdziwą hutę. Ze specjalnej platformy przyglądaliśmy się produkcji różnych wyrobów szklanych. Oglądaliśmy jak wykonuje się kieliszki, klosze do lamp oraz świnkę skarbonkę. Niesamowite wrażenie. Bardzo nam się to podobało. Mogliśmy nawet zajrzeć do pieca. Potem obejrzeliśmy różne gotowe wyroby, a na koniec poszliśmy do szlifierni, aby zobaczyć szlifowanie szła kryształowego. Musimy dodać ciekawostkę: w w Hucie legalnie pije się podczas pracy piwo!
W ramach biletu poszliśmy jeszcze do restauracji, w której serwowano piwo z browaru znajdującego się na terenie huty. Dostaliśmy gratis po małym piwie i postanowiliśmy wrócić tu na obiad. Następnie poszliśmy do Muzeum Szkła, gdzie mogliśmy oglądać przepiękne, artystyczne wyroby szklane pochodzące z różnych epok i hut. Potem zwiedziliśmy sklep z różnymi szklanymi pamiątkami i udaliśmy się w kierunku skoczni narciarskiej. Mimo, że skocznia jest duża, nie mogliśmy jej namierzyć. Ku naszemu zaskoczeniu nie było żadnych oznaczeń prowadzących w kierunku słynnej mamuciej skoczni. W końcu dotarliśmy na miejsce i już z daleka widzieliśmy ogromną skocznię oraz jej mniejsze siostry. Tuż obok znajdował się stok narciarski, na którym szusowały całe tłumy. Następnie wróciliśmy do restauracji na posiłek. Zamówiliśmy sobie zupę piwną (o smaku pomiędzy gulaszową a grochówką, bardzo ostra i gęsta) oraz knedliki z gulaszem wołowym posypane surową cebulą. W mżawce wracaliśmy do granicy.
W Szklarskiej Porębie, po odpoczynku na kwaterze wybraliśmy się na wieczorny spacer. Postanowiliśmy zafundować sobie jeszcze słodki deser w kawiarni: krem czekoladowy i deser egzotyczny. Potem podziwialiśmy świąteczne ozdoby, które nadal ozdabiały miasteczko.
16.01.2009 r.
Góry Izerskie-Wysoki Kamień-Zakręt Śmieci – Wybraliśmy się tym razem w Góry Izerskie, które są dużo niższe niż Karkonosze. Szliśmy najpierw przez Szklarską Porębę, potem zgubiliśmy niebieski szlak i szliśmy kawałek nieprzetartym czarnym, a następnie właściwym szlakiem długo przez las. Podziwialiśmy pokryte szadzią drzewa oraz góry w tle. Niewiele osób tędy chodziło, więc szło się dość trudno. Doszliśmy do skrzyżowania szlaków, z którego chcieliśmy iść w kierunku skał zwanych Zwalisko. Tym szlakiem od dawna nikt nie szedł. Brnęliśmy najpierw po łydki, potem po kolana w śniegu. Spod śniegu wyłaniały nam się różne skały. Bardzo trudno nam się szło, lecz widoki wynagradzały trudy. W końcu, gdy jedno z nas wpadło po pas w śnieg, uznaliśmy, że jest zbyt niebezpiecznie, żeby iść dalej i zawróciliśmy po swoich śladach.
Poszliśmy w drugą stronę w kierunku Wysokiego Kamienia. Tym szlakiem już ktoś przed nami szedł. Dzięki temu widzieliśmy gdzie się zapadał, a gdzie można było zupełnie spokojnie iść. Znowu mijaliśmy różne skały, aż doszliśmy do szczytu. Nie spodziewaliśmy się, że rozciąga się z niego tak piękny widok na Szklarską Porębę i Karkonosze (miasto leży między jednym a drugim pasmem gór). Na górze mieliśmy nadzieję wypić coś ciepłego, ale schronisko było w budowie, a bufet zamknięty. Zjedliśmy więc kanapki popijając wodą mineralną.
Wtedy zjawiła się pani prowadząca bufet. My jednak już nie czekaliśmy. Zaczęliśmy schodzić w dół. Udaliśmy się w kierunku Zakrętu Śmierci, do którego prowadził kolejny rzadko uczęszczany szlak. Nie było jednak tak źle i po niedługim czasie dotarliśmy do słynnego zakrętu, który okazał się nie być aż tak spektakularny. Szosą wróciliśmy do Szklarskiej Poręby rozpamiętując wspaniały dzień w górach. Poszliśmy na jedzenie. Obiad nie był zły, ale najgorszy na całym wyjeździe. Zamówiliśmy zupę dnia oraz stek z cebulką i frytkami. Zupą dnia okazała się zwykła warzywna, a stek powinien nazywać się mielony.
17.01.2009 r.
Wodospad Kamieńczyka-“Śniegolepy” – Z rana udaliśmy się do Wodospadu Kamieńczyka. Nie był to daleki szlak. Po drodze minęliśmy Krucze Skały, na których obecnie mieści się szkoła wspinaczkowa. Najpierw szliśmy wzdłuż szosy, a następnie skręciliśmy w las. Szliśmy jeszcze trochę pod górkę, aż doszliśmy do Wodospadu. Byliśmy oczywiście pierwsi. Dostaliśmy niebieskie kaski i zeszliśmy po metalowych schodach i pomostach na dno wąwozu, na którego końcu znajduje się Wodospad Kamieńczyka. Piękny zamarznięty twór natury. Kaskady zamarzniętej wody prezentowały się bardzo malowniczo. Po obejrzeniu Wodospadu ruszyliśmy w kierunku dolnej stacji wyciągu na Szrenicę, przy której odbywały się „Śniegolepy” czyli Mistrzostwa Polski w rzeźbie ze śniegu.
Kilka drużyn dostało pryzmy śniegu i miało za zadanie stworzenie rzeźby. Ponadto odbywały się różne występy, np. przedszkolaków czy popisy karateków. Niektóre drużyny radziły sobie całkiem nieźle. Zrobiło nam się trochę zimno, więc poszliśmy do pobliskiego Wirtualnego Muzeum Karkonoszy. Muzeum było bardzo ciekawe. Cała wystawa była interaktywna. W pierwszej sali znajdowała się makieta Karkonoszy, na której umieszczono przyciski, po wciśnięciu których na ścianie pojawiał się obrazy z danego miejsca w górach. Potem przeszliśmy do drugiej sali, w której znajdowały się różne pulpity z przyciskami i dotykowymi ekranami, dzięki którym poznaliśmy florę, faunę, zjawiska geologiczne, historię i wiele innych informacji o Karkonoszach.
Wróciliśmy na „Śniegolepy”, żeby zobaczyć jak postępują prace. Większość rzeźb nabrała już konkretnego wyglądu. I tak oglądaliśmy „Ducha Gór”, lampion, jabłko, smoka, kaczkę, głowę kobiety i inne figury. Potem poszliśmy na obiad. Zamówiliśmy sobie zapiekane ruskie pierogi z sosem czosnkowym. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do odjazdu autobusu, więc wróciliśmy na kwaterę i siedzieliśmy w pokoju, który nam udostępniła gospodyni.
Bez problemu załapaliśmy się na autobus do Wrocławia, ale za to musieliśmy tam czekać ponad dwie godziny na autobus do Torunia, na który też dostaliśmy się bez problemu i chwilę po szóstej rano byliśmy w Toruniu.
PODSUMOWANIE
Zimowy wyjazd w Karkonosze zaliczamy do bardzo udanych. Był to nasz drugi wyjazd w góry zimą, lecz okazał się zupełnie odmienny od wyjazdu w Tatry. Po raz pierwszy mieliśmy okazję chodzić zimą po szczytach gór, jeździć na biegówkach i oglądać czynną hutę szkła. Do tego wszystkiego pojeździliśmy sobie wyciągami, widzieliśmy dużo miejsc, w tym także takie, w których byliśmy po raz pierwszy. Ogólnie spędziliśmy rewelacyjne 8 dni.