29.06.2019 – 06.07.2019 r.
29.06.2019 r.
Krajowice – Nasz wyjazd na Podkarpacie rozpoczęliśmy od poszukiwania nikłych pozostałości zamku Golesz na terenie rezerwatu przyrody na górze o wysokości 326 m n.p.m. Odnaleźliśmy właściwy las i upewniliśmy się u miejscowych, że idziemy we właściwym kierunku. Niestety, w pewnym momencie zamiast skręcić w stronę tabliczki Teren Prywatny, poszliśmy dalej, chcąc ominąć cudzą własność. Od razu zaatakowały nas liczne komary, na które błyskawicznie poskutkował zabrany ze sobą zapas środka na tropikalne moskity :-) Po jakimś czasie,dzięki GPS-owi zorientowaliśmy się, że zaszliśmy zdecydowanie za daleko i cofnęliśmy się do ominiętej wcześniej tabliczki, za którą opalali się właściciele nieruchomości. Okazało się, że należy skręcić tuż przed tabliczką na wysoką, stromą górę. Ścieżka była ledwo widoczna, gdyż rzadko kto zapuszcza się do tych zapomnianych ruin. Szliśmy mijając liczne skały, aż doszliśmy do odsłoniętych i zabezpieczonych fundamentów zamku zbudowanego w połowie XIV w. przez benedyktynów tynieckich. Trudno dziwić się, że z zamku zostało tak niewiele, ponieważ został zniszczony przez wojska Rakoczego już w XVII w. i nie odbudowany…
Odrzykoń – Druga atrakcja była znacznie okazalsza. Na skalistej, wapiennej górze o wysokości 452 m n.p.m. wznoszą się ruiny zamku zwanego Kamieńcem, zbudowanego w czasach Kazimierza Wielkiego w połowie XIV w. Zamek wzniesiono w celu obrony traktu handlowego łączącego Polskę z Węgrami. Ruiny udostępnione są do zwiedzania (8 zł od osoby wraz z salą tortur), więc nie omieszkaliśmy ich spenetrować. Zamek podzielony jest na dwie części, które w dawnych czasach były własnością różnych rodów szlacheckich, a w międzyczasie także arian, czyli braci polskich. Warownie miały jedynie wspólną studnię i kaplicę. Uroku ruinom dodaje historia opisana przez Aleksandra Fredrę w sztuce “Zemsta”. Otóż pierwowzorem rodów Raptusiewiczów i Milczków, były rody Firlejów oraz Skotnickich, które wspólnie zamieszkiwały połączone ze sobą zamki w Odrzykoniu. Oczywiście tak jak w dziele Fredry, rodziny sprzeczały się ze sobą o wspólne sąsiedztwo, a w szczególności o studnię. Do dziś można obejrzeć kaplicę oraz odnowione dwa pomieszczenia, w których wyeksponowano przedmioty związane z zamieszkującymi zamki rodami. Na koniec odwiedziliśmy salę tortur, gdzie znajduje się kilka mrocznych eksponatów.
Rezerwat Prządki – Następnie pojechaliśmy do Rezerwatu Prządki położonego tuż obok ruin zamku w Odrzykoniu. Rezerwat przyrody nieożywionej obejmuje tzw. ostańce skalne, czyli samotne, wysokie skały o wysokości przekraczającej 20 m, zbudowane z piaskowca ciężkowickiego. Nazwa rezerwatu związana jest z legendą o dziewczętach zamienionych w skały, za przędzenie lnu w święto. Skały mają przeróżne nazwy, m.in. Prządka Matka, Prządka Baba i Herszt. Szlak poprowadzony jest wśród skał, dzięki czemu można je obejrzeć z bliska, a wręcz wejść na nie. Była wakacyjna sobota, więc rezerwat licznie odwiedzali turyści. Niektórzy wdrapywali się na strome skały, by potem mieć problem z zejściem :-) No cóż… To co z dołu wygląda łatwo i przyjemnie, z góry już niekoniecznie… Zwiedzanie jest darmowe i zajmuje maksymalnie kilkadziesiąt minut, w zależności od tego jak głęboko zapuścimy się między Prządki.
Krosno – Wprost z Rezerwatu Prządki pojechaliśmy na nasz nocleg w Krośnie, czyli do Apartamentu Blue, który okazał się wyjątkowo ładny, wygodny i przestronny. Naprawdę z czystym sumieniem polecamy! Byliśmy głodni, więc poszliśmy na krośnieński Rynek, gdzie w Wanted Pizza zjedliśmy bardzo dobrą pizzę. Potem udaliśmy się na spacer po mieście, które zaskoczyło nas swoim urokiem, jest bardzo zadbane i ma przyjemną, prowincjonalną atmosferę.
30.06.2019 r.
Karpacka Troja – Kolejny dzień zaczęliśmy bardzo mocnym punktem, czyli jednym z najciekawszych skansenów archeologicznych w Polsce. Karpacka Troja (wstęp 20 zł od osoby wraz z wieżą widokową) znajduje się w Trzcinicy i obejmuje wzgórze z grodziskiem, zwane Wałami Królewskimi, a poniżej zrekonstruowane fragmenty wsi otomańskiej z początków epoki brązu oraz znacznie nowszej, średniowiecznej wsi słowiańskiej. Prócz tego skansen obejmuje zagrody z pierwotnymi rasami zwierząt hodowlanych oraz uprawy starych odmian zbóż. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od grodziska, do którego wchodzi się po całkiem nowoczesnych schodach, mijając po drodze rekonstrukcje wałów obronnych z różnych epok. Na pierwszym majdanie odtworzono chaty z epoki brązu oraz wczesnośredniowieczny wał palisadowy z bramą na drugi majdan. W drugiej części grodu zrekonstruowano chatę słowiańską i wał przekładkowy, za którym znajduje się trzeci dziedziniec z kolejnymi chatami słowiańskimi. Poza obrębem grodu stoi wysoka wieża widokowa, z której roztacza się panorama na grodzisko i okolicę.
Zeszliśmy na dół, aby obejrzeć chaty słowiańskie nad niewielkim stawem, na którym stała dłubanka. Chaty posiadały wyposażenie, podobnie jak sąsiednie chaty wzorowane na dużo starszych chatach otomańskich. Co ciekawe na pierwszy rzut oka, dużo starsze domostwa kultury sprzed około 3,5 tysiąca lat wyglądają na bardziej zaawansowane technologicznie niż około tysiącletnie budynki słowiańskie. Druga ciekawostka o Karpackiej Troi to jej nazwa, która pochodzi od faktu, że miejsce to użytkowały na przestrzeni tysiącleci jedna po drugiej rożne społeczności, tak jak to było w przypadku słynnej, antycznej Troi. Trzecia rzecz to wyjątkowo duże nagromadzenie artefaktów, które tu znaleziono: trzy bożyszcza pogańskie, srebrny skarb i 160.000 innych zabytków. Później obejrzeliśmy zagrody z bydłem rasy szkockiej i węgierskiej, starymi gatunkami owiec i kóz, oraz koników polskich. Nieopodal były też uprawy dawnych odmian zbóż: pszenicy orkiszowej, samopszy, płaskurki oraz żyta zwyczajnego. Na koniec weszliśmy jeszcze do pawilonu wystawowego, gdzie obejrzeliśmy bardzo ciekawy film o życiu na grodzisku oraz niedużą, ale interesującą i bardzo nowoczesną wystawę.
Trzcinica – Po wyjeździe na główną szosę w kierunku Gorlic, skręciliśmy w stronę gotyckiego kościoła drewnianego p.w. Św. Doroty, zbudowanego w 1551 r. Kościół stoi na niewielkim wzniesieniu, dokładnie naprzeciw współczesnej świątyni. Kościół jest jednonawowy, ma konstrukcję zrębową i zbudowany został z drewna jodłowego na miejscu jeszcze starszego, ale mniejszego. Wieża kościoła jest nieco nowsza, bo z końca XVI w. i sprawia wrażenie jakby doklejonej do właściwej budowli. Nie było nam dane dostać się do środka, aby obejrzeć renesansowe i manierystyczne polichromie.
Zyndranowa – Dojechaliśmy do Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej, czyli niewielkiego skansenu oraz równie niewielkich pomieszczeń wystawowych. Niestety miejsce to nas rozczarowało. Najpierw weszliśmy na mało ciekawą wystawę, która mieściła się w otwartym pawilonie, a potem chcieliśmy wejść do zagrody łemkowskiej, ale niestety była zamknięta… Wchodząc na teren skansenu, zobaczyliśmy tabliczkę, która prowadziła do muzealnej Chaty Żydowskiej 200 m dalej. Zachęceni, poszliśmy w tym kierunku, po drodze mijając cerkiew, którą zamknięto nam tuż przed nosem… Stojąca za cerkwią chata żydowska, oczywiście także była zamknięta… Wracając do samochodu, zobaczyliśmy, że w zagrodzie łemkowskiej są ludzie, tym samym udało nam się obejrzeć wnętrze jednej chaty i dzięki temu uniknąć całkowitej porażki… :-) O ironio, w Zyndranowej zatrzymywały się tego dnia także inne samochody, a ich pasażerowie również odjeżdżali z kwitkiem…
Dukla – W Dukli stoi średniowieczny zamek rycerski przebudowany później na barokowy pałac. Potwierdzone przez historyków dzieje budowli sięgają XVI w., a w XVII w. zamek przebudowano na rezydencję typu palazzo in fortezza otoczoną bastionami. W niezbyt urodziwym, głównym budynku znajduje się obecnie Muzeum Historyczne (wstęp 7 zł od osoby), które na poszczególnych kondygnacjach prezentuje różne wystawy. Jedno z pięter zajmuje wystawa pamiątek z dawnej Dukli, w tym wystawa wnętrz. Inna kondygnacja to dość ciekawa wystawa militariów z I i II Wojny Światowej, natomiast na kolejnej obejrzeliśmy wystawę czasową, poświęconą współczesnym ikonom. Najciekawsza część ekspozycji znajduje się przed zamkiem i jest to skansen broni ciężkiej z kilkoma działami, czołgiem T-34, radziecką katiuszą i małym samolotem.
Bóbrka – Dzień zakończyliśmy mocnym akcentem, czyli Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce (wstęp 15 zł od osoby). Nie każdy wie, ale prawdziwa historia wykorzystania przemysłowego ropy naftowej zaczęła się w Polsce. To właśnie na Podkarpaciu słynny wynalazca lampy naftowej, Ignacy Łukasiewicz otworzył pierwszą na świecie i to nadal działającą kopalnię ropy naftowej. Dodajmy, że pierwsza ręcznie wykonana kopanka Franek, z której wiadrami pozyskiwano czarną, lepką maź, pochodzi z 1860 r. Na terenie muzeum znajdują się liczne szyby naftowe, w tym oryginalny szyb „Janina”. Na ternie prezentowane są różne pamiątki związane z górnictwem naftowym w Polsce, takie jak dawna stacja benzynowa CPN, w której zaprezentowano najróżniejsze dystrybutory paliwa, kopalnia z lat 60-tych XX w. ze sprzętem pochodzącym z tamtej epoki, różne wiertnice służące wykonywaniu nowych odwiertów, kieraty pompowe napędzające urządzenia kopalniane, czy też sprzęt geofizyczny z lat 80-tych.
Ciekawą ekspozycję w postaci holograficznych scenek opatrzonych ciekawymi dialogami, zaprezentowano w budynku administracyjnym z 1864 r., w którym odtworzono aptekę i pracownię Łukasiewicza, który z zawodu był farmaceutą. Podobną scenkę można zobaczyć w starym warsztacie. Na koniec weszliśmy do nowoczesnego pawilonu wystawowego, w którego podziemiach była ciekawa, interaktywna wystawa prowadząca w głąb ziemi w poszukiwaniu gazu. Po powrocie do Krosna poszliśmy na obiad na zapiekanego bakłażana z mięsem i warzywami w restauracji na Rynku.
01.07.2019 r.
Rezerwat Kornuty – Z powodu remontu dwóch mostów na drodze między Nowym Żmigrodem a Gorlicami, długo szukaliśmy możliwości przejazdu. W pewnym momencie dojechaliśmy do miejsca, w którym kończyła się droga, a zaczynały roboty drogowe. Cofając się i szukając objazdu, udało nam się dojechać na odcinek między dwoma remontowanymi mostami, więc nadal nie ominęliśmy fatalnego odcinka. Za drugim podejściem, pojechaliśmy daleko w pole i mimo, że nasz cel, miejscowość Folusz był tuż, tuż, to droga się skończyła i trzeba było zawrócić… Ostatecznie dotarliśmy na miejsce bardzo odległym objazdem, straciwszy na wszystko jakąś godzinę… Ot objazdy… Z Folusza wiedzie szlak do najstarszego rezerwatu przyrody nieożywionej w Beskidzie Niskim na terenie Magurskiego Parku Narodowego, czyli Rezerwatu Kornuty ze skałami z piaskowca magurskiego o wysokości do 10 m, porośniętego lasem bukowym. Zostawiliśmy samochód na leśnym parkingu, tuż obok zamkniętej kasy do Parku Narodowego i żółtym szlakiem poszliśmy w góry. Droga nie jest zbyt stroma, aczkolwiek cały czas wiedzie pod górę. Po dotarciu do rozstaju, skręciliśmy w szlak zielony, by po chwili dojść do tabliczki wieszczącej wejście do Rezerwatu. Dojście do celu zajęło nam 1 godzinę i 25 minut. Sam rezerwat rozczarował nas, bo po pierwsze szlak urywa się nie wiadomo gdzie i trudno iść dalej, zwłaszcza, że jest stromo, a podłoże osuwa się spod nóg. Po drugie skały nie robią tak dużego wrażenia, jak wiele innych, które widzieliśmy w Polsce.
Ścieżka Przyrodnicza „Folusz” – Wracając doszliśmy do skrzyżowania ze szlakiem czarnym prowadzącym do Diablego Kamienia. Skręciliśmy na ścieżkę przyrodniczą zwaną “Folusz” i po około 20 minutach dotarliśmy do największej atrakcji ścieżki, czyli grupy skał z piaskowca zwanej Diablim Kamieniem. Naprawdę efektowne, dochodzące do 10 m skały, można obejść dookoła przyglądając się ich różnorodnym kształtom. Następnie podążyliśmy w kierunku, jak to nazwano – osobliwości przyrody, czyli Wodospadu Magurskiego (30 minut). Wodospad, czyli owa osobliwość, jest rzeczywiście osobliwa i gdyby nie tabliczka, to można go nie zauważyć… Ledwie sączące się strużki wody po obrośniętym mchem kamieniu, to wszystko co można zobaczyć, zwłaszcza o tej porze roku. Zapewne po obfitym deszczu, miejsce to wygląda zupełnie inaczej…
Haczów – Do Haczowa przyjechaliśmy, żeby obejrzeć późnogotycki drewniany kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i Św. Michała Archanioła z połowy XV w. Ten najstarszy, największy i najlepiej zachowany gotycki, drewniany kościół w Europie, zbudowany w konstrukcji zrębowej, zachował się w niemal niezmienionym stanie. Doceniło to UNESCO, dzięki czemu świątynia została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego. Jedną z niewielu zmian w konstrukcji jest dobudowana w XVII w. wieża. Wewnątrz znajdują się XV-wieczne polichromie, których nie udało nam się obejrzeć, gdyż kościół był zamknięty. Budynek jest wyjątkowo dobrze odrestaurowany, a jego ściany z jasnego drewna pięknie kontrastują z zielenią.
Dąbrówka Starzeńska – W Dąbrówce Starzeńskiej stoją ruiny dworu obronnego rodu Stadnickich, zbudowanego w połowie XVI w., a następnie rozbudowanego. Dziś z całkiem pokaźnej, czteroskrzydłowej warowni z bastejami i fosą pozostały raptem fragmenty dwóch bastei, częściowo mur obwodowy i resztki budynków. Zamek do II Wojny Światowej zamieszkiwała rodzina Starzyńskich, niestety w 1939 roku spaliła go Armia Radziecka, a ostatecznego dzieła zniszczenia w 1947 r. dokonała UPA. Zapewne od tego czasu ruiny służyły okolicznym mieszkańcom jako źródło materiału budowlanego, a pozostałe resztki są mocno zarośnięte i przez to dość trudno dostępne.
Przemyśl – Tego dnia zmieniliśmy także lokum i przenieśliśmy się na trzy noce do Apartamentów Galicja w Przemyślu, jakiś kilometr od starówki. Otrzymaliśmy naprawdę duży, bo 52-metrowy, ładnie wyposażony apartament, zdecydowanie godny polecenia. Po zakwaterowaniu poszliśmy na obiad do świetnej restauracji z czasów Wojaka Szwejka o wdzięcznej nazwie “Melduję Posłusznie”, gdzie zjedliśmy jakżeby inaczej, pyszny placek po węgiersku zwany “Chluba Austro-Węgier”, który zapiliśmy czeskim, ciemnym piwem Litovel. Na ścianach towarzyszyły nam zabawne cytaty z książki Jaroslava Haška oraz zdjęcia dawnego Przemyśla.
02.07.2019 r.
Arboretum Bolestraszyce – Dzień rozpoczęliśmy w Arboretum w Bolestraszycach tuż pod Przemyślem (wstęp 12 zł od osoby). Ogród został założony w 1975 r. w miejscu dawnego parku dworskiego i jest bardzo rozległy, podzielony na dwie części. Część zwana dolnym tarasem, to kilka zbiorników wodnych otoczonych pięknymi ogrodami, natomiast górny taras, to niewielki kościółek, dwór i szklarnie w otoczeniu bujnej roślinności. Rozpoczęliśmy od spaceru dolnym tarasem, który obfituje w rośliny kwitnące, a na szczególną uwagę zasługują liczne, kolorowe lilie wodne, których nigdzie nie widzieliśmy w takich ilościach i rodzajach. Część ta jest wypielęgnowana i bardzo efektowna, a wrażenie potęguje duża ilość motyli oraz ptaków. Kilka ścieżek prowadzi na górny taras, gdzie kryją się kolejne skarby ogrodu.
Ciekawą wystawę prezentuje dawny dwór, w którym ukazano chrząszcze z różnych stron świata oraz rodzime ptaki, a nieopodal można przyjrzeć się pawiom mieszkającym w wolierach. Oryginalnym pomysłem jest przedstawienie roślin biblijnych, których kolekcja znajduje się przy szklarniach. Arboretum bardzo nam się podobało i uważamy je za jedno z lepszych w Polsce.
Fort XIII Bolestraszyce (San Rideau) – Będąc w Przemyślu nie sposób nie zobaczyć choć części umocnień należących do Twierdzy Przemyśl, zwłaszcza że w swoich czasach byłą trzecią co do wielkości twierdzą, wśród 200 podówczas istniejących. Większe umocnienia posiadała jedynie Antwerpia w Belgii oraz Verdun we Francji. Ciekawostką jest to, że Twierdza Przemyśl broniła się w czasie I Wojny Światowej przed wojskami rosyjskimi, aż 179 dni, czyli tak naprawdę aż do wyczerpania zapasów żywności.
Sam Fort XIII – San Rideau, czyli po polsku – osłona Sanu (wstęp wolny), jest mocno zniszczony, ale dobrze przygotowany do zwiedzania. Mając latarkę można zapuścić się w długi, ciemny korytarz – poternę, aby przejść na jego drugą stronę i obejrzeć dobrze zachowany mur Carnota. Sam fort z końca XIX w. był budowlą z trzema kondygnacjami, powierzchnią pomieszczeń – 2.200 m² i załogą składającą się z 800 żołnierzy i 12 oficerów. Fort został w dużej mierze wysadzony w 1915 r., aczkolwiek zapomniano o dwóch oficerach, którzy znajdowali się w dolnych kazamatach. O dziwo przeżyli wybuch, a jeden z nich, mimo braku możliwości wyjścia przetrwał kolejne 8 lat korzystając z podziemnych zapasów wody i żywności… Podczas rozbiórki został odnaleziony, ale niestety zmarł. Ogólnie warto odwiedzić to miejsce, zwłaszcza, że jest tuż obok arboretum.
Fort XII Werner – Niedaleko od Bolestraszyc znajduje się zagospodarowany fort – muzeum (wstęp 12 zł od osoby). Fort Werner został zbudowany w latach 1882-1886 jako jednowałowy fort główny, z którego zachowało się aż 90% budynków. W forcie rezydowało 310 żołnierzy i 14 oficerów. Fort obecnie jest własnością prywatną, udostępnianą turystom do zwiedzania. Oglądanie fortyfikacji rozpoczyna się od dawnych koszarów, w których przygotowano interesujące wystawy dotyczące głównie I Wojny Światowej, w której Fort brał udział. Przeszliśmy poterną do fosy i obeszliśmy zabudowania wokoło. Na koniec przyjrzeliśmy się stadu danieli, które są hodowane tuż przy forcie. Próbowaliśmy dostać się też do Fortu VII ½ zwanego Tarnawce w Ostrowie, po drugiej stronie Przemyśla. Niestety obiekt był zamknięty, a na bramie nie było żadnej informacji. Dodzwoniliśmy się do opiekuna zabytku, który poinformował, że zwiedzanie jest tymczasowo niemożliwe…
Przemyśl – Wróciliśmy do centrum Przemyśla, żeby zwiedzić zabytki Starego Miasta. Zaczęliśmy od ulicy Franciszkańskiej z ładną zabytkową zabudową, wśród której wyróżnia się wieża zegarowa z nigdy nie zbudowanej cerkwi oraz okazały, z piękną fasadą, kościół franciszkanów z XVIII w. z imponującym wnętrzem pełnym sztukaterii i fresków. Kawałek dalej wyszliśmy na nietypowy, pochyły Rynek, który jest bardzo atrakcyjny z wieloma ładnymi kamienicami i dużą ilością zieleni. Później skierowaliśmy się na przemyski zamek (wstęp 8 zł od osoby). Początki warowni sięgają czasów Bolesława Chrobrego, kiedy to w XI w., na wzgórzu nad Sanem, zbudowano palatium wraz z kościołem rotundowym, których fundamenty są wyeksponowane na dziedzińcu zamkowym.
W XIV w. gotycka budowla zastąpiła starsze zabudowania, by ostatecznie otrzymać dzisiejszą bastejową postać. Jako ciekawostkę możemy podać, że w XVIII w. urzędował tu Stanisław August Poniatowski, późniejszy król, a wówczas starosta przemyski. Obecnie w warowni rezyduje Centrum Kultury i Nauki Zamek, gdzie prezentowana jest niewielka ekspozycja wzbogacona filmami. Główną atrakcją jest wejście na dwie narożne basteje, z których rozciąga się ładny widok na zamek i miasto, a na dole znajduje się zejście do lochów. Po wyjściu z zamku skierowaliśmy się do dalszej części starówki, gdzie oglądaliśmy po kolei katedrę rzymskokatolicką, greckokatolicką z pięknym ikonostasem oraz kościół karmelitów. Dzień zakończyliśmy pyszną pizzą zapitą leżajskim piwem.
03.07.2019 r.
Krasiczyn – Kolejny dzień rozpoczęliśmy od nie lada atrakcji, czyli zamku w Krasiczynie będącego niezaprzeczalnie skarbem renesansu (16 zł wstęp do zamku wraz z parkiem, sam park – 4 zł). Choć zamek nie miał zbyt wiele szczęścia podczas najnowszej historii i został zdewastowany oraz ograbiony przez Armię Czerwoną to jednak dzięki wspaniałej renowacji odzyskał swój dawny blask, a szczególnie jego wspaniała, pokryta sgraffito fasada. Pierwotnie był to prywatny zamek bastejowy rodu Krasickich z końca XVI w. Co ciekawe, każda z czterech dawnych bastei, a dziś baszt, poświęcona została innemu stanowi co odzwierciedlają nazwy: Boska z kopułą niczym katedra Św. Piotra w Rzymie, Papieska z attyką w kształcie papieskiej tiary, Królewska z sześcioma malutkimi wieżyczkami symbolizującymi królewską koronę oraz Szlachecka zakończona attyką w kształcie rękojeści mieczy.
Mieliśmy sporo czasu do wycieczki z przewodnikiem po zamkowych wnętrzach, więc mogliśmy do woli spacerować parkowymi alejkami i rozkoszować się fasadą pokrytą 3.500 m² sgraffito. Najpiękniejsze dekoracje kryły się jednak na dziedzińcu, który zachwyca architekturą oraz charakterystycznymi zdobieniami na białym tle. Zwiedzanie wnętrz rozpoczęliśmy od krypty rodu Sapiehów, aby przejść przez pomieszczenia, w tym jedyny, oryginalnie zachowany pokój myśliwski oraz wspaniale odrestaurowaną kaplicę. Potem przeszliśmy do drugiego skrzydła, jednakże bez ciekawego wyposażenia. Braki w meblach i bibelotach nadrabiał przewodnik, który bardzo barwnie opowiadał o zamku i jego mieszkańcach. Zwiedzanie zakończyliśmy w zamkowej kawiarni na kawie i torcie książęcym.
Fredropol – Po wykonaniu dwóch kółek po niewielkiej miejscowości Fredropol, trafiliśmy w końcu na ruiny bastionowego zamku rodziny Fredrów. Okazały budynek z II połowy XVI w., zbudowany na miejscu wcześniejszego zamku z XV w. stoi nieco oddalony od drogi. Niestety jego stan jest raczej opłakany, gdyż zaniedbana skorupa budynku z doklejoną doń przysadzistą basteją, stanowią zaledwie cień dawnej świetności. Z czteroskrzydłowej, zamkniętej budowli, pozostała zaledwie część jednego ze skrzydeł. Pokusiliśmy się o wejście do środka, a następnie na piętro walącej się budowli, aby osobiście ocenić stan zniszczenia…
Kalwaria Pacławska – Spodziewaliśmy się efektownego założenia kalwaryjskiego z licznymi kapliczkami. No cóż samo wzgórze kalwaryjskie o wysokości 465 m n.p.m to kościół wraz z klasztorem oraz rozsiane na bardzo dużym terenie 42 kaplice. Po zwiedzeniu ładnego kościoła, próbowaliśmy namierzyć kapliczki, jednakże z racji odległości między nimi trudno było zobaczyć zbyt wiele… Kalwaria Pacławska, to miejsce dla osób, które przygotowane są na długi wędrówki po lesie i nie tylko.
Robotycze – Niezwykle trudno :-) namierzyć resztki niewielkiego zamku rodziny Kormanickich z XVI w. Malutka warownia była często najeżdżana i grabiona przez zwaśnionych sąsiadów i po XVII-wiecznych zniszczeniach oraz XIX-wiecznej rozbiórce, pozostało z niego tyle co nic. No cóż, mówiąc żartem, zamek zachował swoje walory obronne, bo mimo szczerych chęci nie sposób się do niego dostać. Zza płotu jakiejś firmy, przy użyciu lornetki, dostrzegliśmy w oddali fragmenty murów przyziemia, jednakże nie udało nam się z żadnej strony dojść do ruin…
Przemyśl – Zajechaliśmy na kwaterę i spacerem poszliśmy do oddalonego nieco Pałacu Lubomirskich na Bakończycach, czyli dawniej oddzielnej miejscowości, a dziś dzielnicy Przemyśla. XIX-wieczny pałac wraz z folwarkiem to dziś Państwowa Wyższa Szkoła Wschodnioeuropejska, usadowiona w rozległym parku. Bardzo ładne zabudowania w stylu eklektycznym, łączącym tak naprawdę wiele stylów, są urokliwe i stanowią dobry cel dla krótkiej wędrówki z centrum miasta. Zasłużyliśmy na obiad, który postanowiliśmy zjeść ponownie w “Melduję Posłusznie”. Tym razem zamówiliśmy po misie smaków, czyli mieszance pierogów ruskich, mięsnych oraz z kapustą i grzybami (porcja 18 zł). Rewelacyjny obiad z racji bliskości Ukrainy popiliśmy piwem Lvivskim (7 zł za butelkę).
04.07.2019 r.
Chotyniec – Z samego rana dojechaliśmy do wsi Chotyniec, gdzie namierzyliśmy drewnianą cerkiew grecko-katolicką pochodzącą z 1615 r. Świątynia p.w. Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy znajduje się na liście UNESCO i jest zbudowana w konstrukcji zrębowej. Oryginalna dzwonnica została zniszczona podczas I Wojny Światowej, a obecna pochodzi z zupełnie innej miejscowości. Na drzwiach cerkwi znaleźliśmy kartkę z numerem telefonu jej opiekuna, który udostępnia obiekt do zwiedzania. Starszy Pan, mimo, że byliśmy tylko we dwójkę, dał się namówić na przyjazd i otwarcie cerkwi. Dzięki temu mogliśmy obejrzeć piękny XVII-wieczny ikonostas oraz XVIII-wieczne polichromie oraz posłuchać opowieści o cerkwi i mieszkańcach okolic.
Lubaczów – Nieopodal Muzeum Kresów oraz formowanego właśnie mini skansenu znajduje się niewielkie wzgórze kryjące w sobie nikłe ruiny zamku królewskiego z lat 1340-1360. W miejscu tym wcześniej istniał gród, na którym Kazimierz Wielki wzniósł warownię murowaną, z której do dziś zachowały się zaledwie mury przyziemia i piwnice, które można wypatrzeć wśród traw. Przeszliśmy także wzdłuż budynków skansenu, który zapewne za jakiś czas będzie atrakcją tego miejsca.
Sieniawa – Przy głównej drodze w Sieniawie znajduje się ostatni bastion z XVII-wiecznego zamku marszałka wielkiego koronnego Mikołaja Sieniawskiego. Charakterystyczny mur kurtynowy doprowadził nas do miejsca, w którym przez uchyloną furtkę można dostać się do zamkowych kazamat. Piwnice o krzyżowych sklepieniach zachowały się w całkiem niezłym stanie, ale nie penetrowaliśmy ich zbyt głęboko, ponieważ wstęp był wzbroniony, a naszym poczynaniom przyglądali się pracownicy koszący trawę… Po wyjściu z kazamat musieliśmy wyjaśnić robotnikom przeznaczenie oglądanych przez nas pozostałości zamku.
Jarosław – Zajechaliśmy na nasz trzeci nocleg, tym razem do Dworu Hetman, który mieści się w uroczym, zabytkowym dworze bardzo blisko starówki. Po zakwaterowaniu w ładnym, stylowym pokoju, w kilka minut, idąc przez wiadukt, znaleźliśmy się w centrum. Na Rynku kończyła się własnie impreza wojskowa, więc po placu kręciło się mnóstwo żołnierzy. My od razu skierowaliśmy się do Informacji Turystycznej obok Kamienicy Orsettich (najpiękniejszej na jarosławskim rynku), gdzie kupiliśmy bilety do Podziemnego Przejścia Turystycznego (10 zł za osobę – 50 minut zwiedzania + 20 minut film). Tu też dowiedzieliśmy się, że druga podziemna trasa w Jarosławiu jest obecnie nieczynna.
Po dłuższej chwili skierowaliśmy się z przewodniczką do Kamienicy Orsettich, gdzie zaczynała się wycieczka. W poszczególnych pomieszczeniach w bardzo ciekawy sposób przedstawiono życie w dawnym Jarosławiu, które opierało się na handlu, na potrzeby którego z kolei wydrążono pod całym miastem sieć piwnic. Przejście dopełniała bardzo ciekawa opowieść przewodniczki, liczne multimedia oraz kończący trasę film. Po wyjściu z podziemi ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Rozpoczęliśmy od malowniczego Rynku z ładnym Ratuszem oraz okalającymi go kamieniczkami. Potem przeszliśmy do cerkwi grecko-katolickiej p.w. Przemienienia Pańskiego z charakterystycznym zielonym wnętrzem i pięknym ikonostasem.
Skierowaliśmy się na taras widokowy przy ulicy Kasztelańskiej, skąd zobaczyliśmy rozległą panoramę z warownym klasztorem benedyktynek w tle. Zgłodnieliśmy, więc przechodząc przez Mały Rynek nie omieszkaliśmy skorzystać z zestawu dnia oferowanego przez Restaurację Trattoria. Zjedliśmy smaczny barszcz ukraiński oraz grillowaną pierś z kurczaka z warzywami i pieczonymi ziemniakami (18 zł za zestaw), i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Obejrzeliśmy klasztor jezuitów oraz sąsiadującą z nim kolegiatę, aby przejść do klasztoru benedyktynek. Klasztor ten przypomina oddzielne miasteczko, czy może raczej rozległe założenie zamkowe, silnie ufortyfikowane z bramami i basztami.
Ciekawostką kompleksu jest czarna kaplica, której strop stanowią cegły stopione w wyniku podpalenia przez Niemców zgromadzonego w niej karbidu i innych chemikaliów pod koniec II Wojny Światowej. Kierując się do Parku Miejskiego im. Baśki Puzon, przeszliśmy koło dawnej synagogi, a dziś szkoły plastycznej. W Parku znaleźliśmy dwa charakterystyczne miejsca, czyli sgraffitowy mural przedstawiający średniowieczną panoramę Jarosławia oraz prezbiterium pozostałe z niewielkiej cerkwi. Stąd niedaleko było do XVIII-wiecznego klasztoru i kościoła franciszkanów, a następnie do kolejnego zabytku, czyli budynku przedwojennego Towarzystwa Gimnastycznego “Sokół”. Przez pozostałości bramy krakowskiej wróciliśmy na Rynek, by jeszcze raz nacieszyć oczy tym jakże ładnym miejscem.
05.07.2019 r.
Łańcut – Mieliśmy już kupione wcześniej bilety na zwiedzanie zamku i stajni (30 zł za osobę z audioprzewodnikiem) oraz wnętrz II piętra (4 zł za osobę), dokupiliśmy jedynie bilety do storczykarni (8 zł od osoby). Zwiedzanie zaczęliśmy od głównej części zamku, gdzie prowadzeni przez audioprzewodnik, w spokoju mogliśmy rozkoszować się bogatymi wnętrzami tego bastionowego zamku magnackiego rodu Lubomirskich, a następnie Potockich. Rezydencja typu palazzo in fortezza do dziś imponuje przepychem i obejmuje prócz zamku także ogrody, rozległy park, oranżerię, powozownię, ujeżdżalnię oraz zameczek romantyczny. Trudno się dziwić, że Łańcut zagrał w kilku filmach, takich jak Hrabina Cosel, czy też Trędowata.
Wnętrza obfitują w piękne różnokolorowe apartamenty, sypialnie i łazienki, a w nich w stylowe meble, bibeloty, tkaniny, obrazy, czy też sztukaterie. Ciekawostką jest mały, prywatny teatr, tuż obok wspaniałej sali balowej. Następnie zobaczyliśmy stajnie. Niestety powozownia była właśnie w remoncie, więc tylko zajrzeliśmy do środka i wróciliśmy do zamku, aby o 11:00 obejrzeć wnętrza II piętra. Zwiedzanie odbyło się z przewodniczką, która puszczała nagrania o każdym z oglądanych pomieszczeń. II piętro było równie atrakcyjne, jednakże zwiedzanie w dużej grupie odbierało sporo uroku. Ciekawostką z historii zamku jest wielkie wesele Krystyny Lubomirskiej i Szczęsnego Kazimierza Potockiego, które odbyło się w 1681 r. Jako, że mariaż objął dwa bardzo duże i zamożne rody, to wesele musiało odbyć się z wielką pompą.
Na uroczystość przyjechało 1500 gości, którzy zostali ugoszczeni 60 wołami, 300 cielętami, 500 baranami i jagniętami, 150 wieprzami, 300 kapłonami, 11.000 kurcząt, 500 gęsiami, 500 kaczkami, 13.000 ryb, 10 korcami raków i oczywiście 270 beczkami przedniego węgierskiego wina. Cóż to musiała być za uczta! Drugą interesującą historią jest ta mówiąca o ostatnim ordynacie Alfredzie III Potockim, który w 1944 r. wywiózł do Szwajcarii 600 skrzyń najcenniejszych dzieł sztuki, a na zamku pozostawił sprytnego zarządcę, który tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej wywiesił na bramie informację po rosyjsku, że zamek stanowi muzeum państwa polskiego. O dziwo mimo, że było to zwykłe oszustwo, żołdacy uszanowali to miejsce i dzięki temu nie zostało ograbione i zdewastowane, a my możemy się nim dziś rozkoszować. Po zwiedzeniu zamku poszliśmy do storczykarni, gdzie w szklarniach zgromadzono kolekcję orchidei. Na terenie storczykarni znajduje się kawiarnia w której zjedliśmy pyszne gofry i wypiliśmy kawę.
Wracając do samochodu weszliśmy jeszcze do XVIII-wiecznej barokowej synagogi, która z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym, za to jej wnętrze zaskakuje bogactwem ozdób oraz idealnie zachowaną bimą pośrodku, która stanowi mównicę i jednocześnie miejsce do czytania tory. Warto odwiedzić łańcucką synagogę, bo tak dobrze zachowanych świątyń żydowskich jest w Polsce niewiele.
Przeworsk – Wracając z Łańcuta zatrzymaliśmy się przy nietypowym skansenie, zwanym żywym skansenem z racji tego, że wszystkie budynki nie stanowią muzeum, lecz pełnią funkcje hotelarsko-gastronomiczne. W skansenie w Przeworsku można przenocować w drewnianych zabudowaniach i zjeść w tutejszym Zajeździe Pastewnik. Całość utworzona została na kształt galicyjskiego miasteczka, czy też raczej wsi. Tuż obok, po drugiej stronie rzeki Mleczki, znajduje się park, w którym stoi pałacyk Lubomirskich.
Dubiecko – W Dubiecku znajduje się zamek szlachecki przebudowany na pałac, którego dzisiejszy wygląd z XIX i XX wieku nie przypomina prawdziwej warowni. Z XVII wieku pozostały zaledwie dwa pomieszczenia, a całość jest obecnie hotelem z restauracją. Co ciekawe na zamku urodził się i wychował Ignacy Krasicki, późniejszy biskup i zarazem poeta. Interesujący jest park wokół głównego budynku z okazałymi starymi drzewami, który oglądaliśmy we właśnie rozpętującej się burzy.
Pruchnik – W drodze do Węgierki zauważyliśmy ciekawy Rynek w miasteczku Pruchnik. Nie omieszkaliśmy się zatrzymać, aby obejrzeć jego drewnianą zabudowę. Część domów posiada podcienie, a część jest dwupoziomowa. Ogólnie sprawia to całkiem miłe wrażenie, które przypomniało nam jeszcze bardziej malowniczą, położoną w górach, na południe od Krakowa, Lanckoronę.
Węgierka – Na koniec dnia, w deszczu i burzy, dotarliśmy do ruin bastejowego zamku w Węgierce. Ruiny są kompletnie opuszczone i zarośnięte. Zamek został zbudowany w II połowie XVI w. i funkcjonował kolejne dwa wieki, gdy spłonął i nigdy nie został odbudowany. Dziś z dawnej warowni pozostała okazała basteja i fragment jednego ze skrzydeł. Po powrocie do Jarosławia poszliśmy na Rynek na obiad do Siwej Kurki, gdzie zjedliśmy doskonałą węgierską zupę pasterską z papryką, boczkiem, ziemniakami i zacierką (10 zł za porcję) oraz placki cadyka, czyli placki ziemniaczane grubo tarte, smażone na gęsim tłuszczu z surową cebulą i śmietaną (11 zł za porcję), a do wypiliśmy piwa rzemieślnicze: “Earl Grey AIPA” z browaru revolta oraz “Rzecz Jasna” z browaru Browincja, które poleciła nam przesympatyczna kelnerka.
06.07.2019 r.
Rzeszów – O poranku, po obfitym śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie odwiedzili po drodze choć jednego miejsca. Naszym celem był Rzeszów. Zaparkowaliśmy na ul. Kopernika tuż pod kościołem farnym, skąd poszliśmy na efektowny Rynek, który opanował w tych dniach Festiwal Piwa. Chcieliśmy dostać się na Podziemną Trasę Turystyczną, lecz okazało się, że jest jeszcze zamknięta. Ruszyliśmy więc na zwiedzanie miasta piękną ulicą 3-go Maja. Po drodze mijaliśmy prócz efektownych kamienic, także inne zabytki. Wśród nich wyróżnia się zespół popijarski, czyli dawne kolegium, kościół i klasztor, z piękną, białą fasada oraz dwie okazałe, wolno stojące kamienice, przypominające pałace, zajmowane obecnie przez banki. Ulica 3-go maja przechodzi w aleję Lubomirskich, przy której stoi letni pałac rodu Lubomirskich z przełomu XVII i XVIII w.
Nieco dalej zaczyna się malownicza uliczka Kasztanowa ze stylowymi, secesyjnymi willami. Zważywszy na to, że po przeciwnej stronie ulicy widać okazały gmach rzeszowskiego zamku, całość stanowi niezwykle uroczy zakątek miasta. Sam zamek, będący dziś siedzibą Sądu Okręgowego to dawniej rezydencja rodu Lubomirskich, wzniesiona pod koniec XVII w. Masywna bastionowa warownia, której w czasach świetności broniło aż 60 armat i dziś budzi respekt. Wróciliśmy na Rynek i skierowaliśmy się na ulicę Bożniczą, przy której stoją dwie synagogi: staromiejska z przełomu XVI i XVII w. i nowomiejska z przełomu XVII i XVIII w.
Stąd poszliśmy do XVII-wiecznej Bazyliki WNMP i Teatru im. Wandy Siemaszkowej w budynku dawnego Towarzystwa Gimnastycznego “Sokół”, stojących naprzeciw siebie przy niewielkim rondzie. Po zwiedzaniu miasta czekaliśmy na otwarcie Trasy Podziemnej. Okazało się, że pierwsze wejście zarezerwowała jakaś duża wycieczka, więc musielibyśmy czekać ponad godzinę na wstęp. Niestety przed nami była długa droga do domu, więc musieliśmy odpuścić sobie tę atrakcję. Może innym razem :-) Jako, że Rzeszów pączkami stoi (zwiedzając napotkaliśmy kilka cukierni z tymi specjałami), na osłodę kupiliśmy pyszne pączki i mogliśmy wracać do domu.