24.06.2004 – 09.07.2004
Ten wyjazd był wyjątkowy, gdyż składał się z dwóch części: zagranicznej i polskiej. Zagranicą zwiedziliśmy Jaskinie na Morawach i stolicę tej krainy, stolicę Austrii – Wiedeń, stolicę Węgier – Budapeszt i północną Słowację. W Polsce byliśmy w Tatrach oraz Pieninach. Opis zagranicznej części wyjazdu w niniejszym linku, a opis części polskiej poniżej:
03.07.2004 r.
Zakopane – Ze Słowacji przejechaliśmy do Polski na nocleg do Zakopanego. Na miejscu okazało się, że mamy zarezerwowaną naprawdę nędzną kwaterę ze wspólną łazienką. Zapach i czystość pozostawiały wiele do życzenia. Zamiast opisanego aneksu kuchennego była zabytkowa kuchenka elektryczna z jednym palnikiem i nie grzeszący czystością czajnik bezprzewodowy. Pokój też nie zachwycał, mały i to ze starymi meblami, no cóż, na kilka dni… Nie zamierzaliśmy zbyt długo tu przebywać, więc poszliśmy na Krupówki.
04.07.2004 r.
Grześ – Nazajutrz wybraliśmy się do Doliny Chochołowskiej. Szlak do schroniska jest bardzo ładny, prowadzi wzdłuż strumienia, a niemal całą drogę urozmaicają widoki na Tatry Zachodnie. Byliśmy zmęczeni po Słowackim Raju, więc wybraliśmy sobie najmniej uciążliwy szlak, prowadzący z Doliny Chochołowskiej na szczyt o nazwie Grześ (1.653 m n.p.m). Wbrew pozorom podejście było męczące, ale widoki rekompensowały nam zmęczenie, a do tego pogoda była bardzo piękna. Na trasie spotkaliśmy małą ziębę, która prawie wcale nie bała się ludzi, a nawet dała się wziąć w ręce, niesamowite spotkanie z przyrodą :-) Z Grzesia rozciągał się wspaniały widok na Tatry polskie i słowackie. Zeszliśmy tą samą drogą, a w bacówce w dolinie kupiliśmy pyszny bundz.
05.07.2004 r.
Giewont – Kolejny dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie, gdyż chcieliśmy zdążyć na pierwszą kolejkę na Kasprowy Wierch o 7:00. Oczywiście nam się to udało i o 7:10 byliśmy na szczycie. U góry było 7 oC i wiał silny wiatr, ale na szczęście świeciło słońce. Mieliśmy wspaniały, rozległy widok na Tatry Wysokie. Szliśmy w kierunku Czerwonych Wierchów, a dokładnie zamierzaliśmy wejść na Kopę Kondracką i stamtąd zejść do schroniska na Kalatówkach. Szlak był całkiem spokojny, a my mieliśmy tyle sił, że mijając Suche Czuby zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wejść na Giewont. Po zdobyciu Kopy Kondrackiej (2.005 m n.p.m.) zeszliśmy na Przełęcz pod Giewontem, trochę odpoczęliśmy i poszliśmy na ten chyba najpopularniejszy szczyt Tatr.
Wydawało nam się, że jest tak blisko, ale to były tylko pozory. Dość trudny jak na ówczesne nasze możliwości szlak, dał się nam we znaki. Pod koniec czekały nas łańcuchy i mocno wyślizgane skały, aż w końcu dotarliśmy pod najsłynniejszy krzyż w Polsce. Widok był piękny i dla niego właśnie warto zadać sobie tyle trudu. Droga w dół wcale nie była mniej męcząca, bo zejście z Giewontu do przełęczy to znów śliskie skały i łańcuch. Do schroniska na Hali Kondratowej była jeszcze godzina marszu w dół po kamieniach wzdłuż niekończącego się sznura turystów planujących wejście na Giewont. Zatrzymaliśmy się w schronisku na kawę oraz herbatę i przez Kalatówki zeszliśmy do Kuźnic.
06.07.2004 r.
Dolina Kościeliska, Smreczyński Staw i Jaskinia Mroźna – Początek dnia zapowiadał się nie najgorzej, ale w miarę wchodzenia w głąb Doliny Kościeliskiej pogoda robiła się coraz gorsza. Po drodze minęliśmy wejście do Jaskini Mroźnej, która nie była jeszcze otwarta. Postanowiliśmy wejść do Jaskini Raptawickiej i Mylnej. Po męczącym podejściu okazało się, że końcowy etap szlaku do Raptawickiej wiódł pionowo po stopniach skalnych, a my nie byliśmy na to przygotowani (wówczas jeszcze bez kondycji i butów trekingowych). Zrezygnowaliśmy i poszliśmy do Jaskini Mylnej. Początkowe kilkadziesiąt metrów wiodło przez błotnisty korytarz, by przejść w kolejny, który można pokonać wyłącznie na czworaka. Ponownie zrezygnowaliśmy, ale tu dodać musimy, że obie jaskinie zdobyliśmy w 2013 r. Poszliśmy dalej Doliną Kościeliską i tuż przed schroniskiem
Na Hali Ornak skręciliśmy w kierunku Smreczyńskiego Stawu. Szlak był łagodny, ale pogoda zaczęła się pogarszać. Najpierw kropiło, a potem lało. Staw okazał się malowniczym jeziorkiem w otoczeniu lasu i gór. Wróciliśmy do schroniska, żeby coś zjeść i wypić. Stwierdziwszy, że i tak nie przestanie padać, ruszyliśmy w dół Doliny, żeby zwiedzić Jaskinię Mroźną. Do Jaskini szliśmy męczącym podejściem w strugach deszczu. Do środka wpuszczał grupami pracownik Parku Narodowego. Niestety wewnątrz nie było prawie wcale form naciekowych, a sama jaskinia nazwę swą wzięła od białego koloru skał, które wyglądają jak oszronione. Przejście wiodło wąską szczeliną, przez którą miejscami trzeba było się przeciskać, a czasami iść nisko się schylając. Charakterystyczne było również to, że wejście i wyjście oddalone były od siebie o 480 m, a pomiędzy nimi nie było żadnych odgałęzień. Do Zakopanego wróciliśmy kompletnie przemoczeni, ale poszliśmy jeszcze na smażonego oscypka, który bardzo nam smakował.
07.07.2004 r.
Białka Tatrzańska – Kolejnego dnia postanowiliśmy zwiedzić kilka miejscowości między Tatrami a Pieninami. Najpierw pojechaliśmy do Białki Tatrzańskiej, gdzie znajduje się drewniany kościół p.w. Św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza z 1700 r. Niestety nie było możliwości obejrzenia go wewnątrz, za to mogliśmy podziwiać rosnące dookoła pomnikowe lipy.
Szaflary – Następnie pojechaliśmy do miejscowości Szaflary, gdzie na ruinach średniowiecznego zamku z początku XIV w. prywatny właściciel wybudował dom zwany obecnie „Kocim Zamkiem”. Budynek można oglądać wyłącznie zza płotu, a dostępu do niego broni groźny pies.
Harklowa – Potem zwiedziliśmy kościół drewniany p.w. Narodzenia NMP z przełomu XV i XVI w. w Harklowej. Przez kratę w kruchcie mogliśmy zajrzeć do wnętrza, dzięki czemu zobaczyliśmy, że składa się on z dwóch części. Strop pokryty jest polichromią, a dookoła kościoła wiodą tak zwane soboty.
Dębno – Kolejnym punktem było Dębno, gdzie znajduje się kościół drewniany p.w. Św. Michała Archanioła z XV w. Historię kościoła opowiedział nam miejscowy proboszcz, wspomagając się magnetofonem kasetowym. Wystrój kościoła jest unikatowy, gdyż nie zmienił się niemal od początku jego istnienia. Sufit i ściany pokrywają polichromie o zróżnicowanej ornamentyce wykonane przy pomocy skórzanych szablonów (33 kolory, 77 wzorów), które przez 500 lat w ogóle nie były odnawiane. Ciekawostką zaprezentowaną przez księdza były cymbałki grające niejako „odwrotnie”. Najgrubsza płytka grała najwyższy ton, a najcieńsza najniższy.
Frydman – Z Dębna pojechaliśmy do Frydmana, gdzie znajduje się kasztel, czyli dwór obronny z końca XVI w. Budowla jest dobrze zachowana i jest obecnie w rękach prywatnych. Za zamkiem znajdowały się kiedyś słynne frydmańskie piwnice, czyli składy wina na szlaku z Węgier do Polski.
Niedzica – Kolejną miejscowością była Niedzica, w której najpierw poszliśmy zobaczyć zamek rycerski z XIV w. wprost z zapory. Aby wejść do środka warowni, musieliśmy chwilę poczekać, żeby zebrała się większa grupa (wejścia o pełnych godzinach). Na nasze nieszczęście przyjechała duża grupa kolonistów. Zwiedzanie było dla nas męczarnią, gdyż przewodniczka mówiła, dzieci nie słuchały, a pozostali turyści nie mieli szans dopchać się do przodu, aby cokolwiek usłyszeć. Zwiedziliśmy kilka sal na zamku górnym i średnim. Obejrzeliśmy m. in. lochy, w których znajdowały się rekwizyty z filmu Janosik, studnię związaną ze słynną białą damą – Brunhildą oraz pomieszczenia zamieszkiwane przez ostatnią właścicielkę na początku XX w. W najlepiej zachowanym zamku dolnym znajduje się obecnie hotel. Sam zamek jest niezwykle malowniczy, tyle że przyszło nam zwiedzać go w kiepskich warunkach.
Czorsztyn – Nieco zdegustowani zwiedzaniem zamku w Niedzicy, pojechaliśmy do ruin zamku Czorsztyn pochodzącego z XIV w. Obecnie jest to trwała ruina zbudowana bezpośrednio na skale i do tego bardzo malownicza, a wchodzi się do niej przez Basztę Baranowskiego. Nie było tu już aż tak wielu turystów, więc spokojnie mogliśmy penetrować różne zakamarki. Trochę wrażenie psuły zabezpieczenia dla turystów, czyli zbyt nowoczesne poręcze i schody. Ogólnie zamek w Czorsztynie to bardzo ładne miejsce, a ciekawostką jest to, że między zamkami w Niedzicy i Czorsztynie kursują turystyczne stateczki.
Przełęcz Snozka – Kolejnym punktem naszego programy była Przełęcz Snozka, czyli bardzo ładny punkt widokowy na Tatry, Gorce, Beskidy i Pieniny. Dodatkową atrakcją tego miejsca jest rzeźba Grające Organy autorstwa Władysława Hasiora. Organy nigdy nie grały, a postawiono je, aby uczcić komunistycznych bohaterów.
Wąwóz Homole – Ostatnią atrakcją tego dnia było zwiedzanie Wąwozu Homole, czyli malowniczej doliny w kształcie litery V o długości 600 m, która została wyrzeźbiona przez potok. Sympatyczny szlak prowadził nas wzdłuż strumyka przecinanego co i raz mostkami. Zbocze z jednej strony to naga skała, a z drugiej strony jest porośnięte lasem. Co ciekawe ściany wąwozu osiągają aż do 120 m.
Sromowce Wyżne – Miłym zaskoczeniem był nocleg w Sromowcach Wyżnych. Gospodarze byli przemili, a warunki naprawdę niezłe. Trzyosobowy pokój z balkonem był przestronny, a łazienka wyłącznie do naszej dyspozycji. Do tego wszystkiego było tanio, a my mogliśmy zakończyć dzień siedząc na balkonie i podziwiając góry.
08.07.2004 r.
Spływ Dunajcem – Tego dnia czekała nas jedna z największych atrakcji wyjazdu, czyli spływ Dunajcem. Do przystani w Sromowcach Kątach poszliśmy pieszo, gdyż było to zaledwie 40 minut od naszej kwatery. Oczywiście naszym zwyczajem dostaliśmy się na pierwszą tratwę i wybraliśmy dłuższą trasę, aż do Krościenka Nad Dunajcem. Spływ okraszony był wspaniałymi opowieściami o życiu górali i ich pracy oraz niezliczonymi dowcipami flisaków, których ulubionym tematem były teściowe. Przywitali nas pytaniem „czy jesteśmy na spływie pierwszy raz”. Słysząc odpowiedź twierdzącą, powiedzieli, że oni też… Pogoda była piękna, a widoki zapierały dech w piersiach. Flisacy co i raz kazali nam zgadywać z której strony pojawią się na naszej trasie Trzy Korony. Dunajec bardzo meandruje, więc naprawdę trudno ustalić, gdzie tak naprawdę się płynie. Momentami nurt był dość bystry, więc woda co i rusz nas ochlapywała. Natomiast gdy płynęliśmy wolno, mogliśmy przymierzyć stroje flisaków oraz zrobić sobie z nimi zdjęcia. Mimo, że spływ trwał ponad dwie i pół godziny, na pewno nikomu się nie nudziło. Spływ Dunajcem to niewątpliwie jedna z najlepszych atrkacji turystycznych w Polsce.
Zamek Dunajec i Trzy Korony – Z Krościenka postanowiliśmy wrócić do Sromowców przez góry, zaliczając po drodze ruiny zamku Dunajec między szczytami Trzy Korony i Sokolica, a potem także szczyt Trzy Korony. Zamek zbudowany przez Św. Kingę, pochodzi z XIII w., a stoi na szczycie Góry Zamkowej (779 m n.p.m.). Dla nas nie wprawionych, podejście było bardzo ciężkie, a do tego zamiast widoków był to długi, męczący marsz przez mało ciekawy las. Na szczęście na trasie były dwa punkty widokowe, na ruinach zamku i z Trzech Koron. Ruiny zamku to obecnie praktycznie jedna piwnica. Z kolei Trzy Korony (982 m n.p.m.) to właściwie platforma mieszcząca kilkanaście osób, na której wraz z nami znajdowało się niemal trzydziestu turystów. Trudno było się dopchać, żeby cokolwiek zobaczyć, ale warto było, gdyż oczom naszym ukazał się przepiękny widok na meandrujący Dunajec, po którym płynęły niezliczone tratwy.
09.07.2004 r.
Pozostał nam tylko powrót do domu. Zanim wsiedliśmy do samochodu, zobaczyliśmy, że mamy pasażera na gapę. Na szczęście tuż przy dźwigni zmiany biegów wystawał koci ogon. Okazało się, że kot właścicielki postanowił pojechać na wycieczkę. Na szczęście w porę go zobaczyliśmy.