Francja – Lazurowe Wybrzeże i Monako

08.11.2019 – 13.11.2019

OPIS PODRÓŻY

08.11.2019 r.

Nicea ze wzgórza zamkowego

Nasz krótki wyjazd na Lazurowe Wybrzeże rozpoczęliśmy w zasadzie już 7 listopada, ponieważ wieczorem przyjechaliśmy na nocleg w Hoteliku Korona w Raszynie, nieopodal parkingu, na którym zamierzaliśmy rano zostawić nasz samochód. Wylot samolotem LOT-u mieliśmy o godzinie 7:05 (LO341), a że po raz pierwszy lecieliśmy tylko z bagażem podręcznym, nie musieliśmy się spieszyć. Na miejsce do Nicei, na Terminal 1, dolecieliśmy o 9:54. Pozostało nam przedostać się na Terminal 2, bo tam znajdują się wypożyczalnie samochodów. Nasz Firefly był nieco oddalony od reszty biur wypożyczalni, ale dzięki otrzymanej instrukcji i strzałkom, bez trudu go namierzyliśmy. Po załatwieniu formalności wsiedliśmy do przygotowanego dla nas  Fiata Panda i ruszyliśmy do miasta. Od razu naszym oczom ukazały się wspaniałe palmy, pinie i cyprysy, tak charakterystyczne dla klimatu śródziemnomorskiego, które towarzyszyły nam przez cały wyjazd.

Promenada Anglików w Nicei

Nicea – W Nicei zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu na placu Masséna, bardzo blisko starówki (opłata 11€ za niecałe 4,5 h postoju). Od razu ruszyliśmy na nadmorską Promenade des Anglais, aby przywitać się z lazurowym Morzem Śródziemnym, które tego dnia dzięki intensywnemu słońcu, miało ten szczególny odcień błękitu. Mijaliśmy ludzi ubranych w kurtki zimowe, gdy my tymczasem paradowaliśmy w t-shirtach z krótkim rękawem. Tak właśnie się dzieje, gdy mieszkańcy zimnego kraju zobaczą słońce i poczują jego ciepło :-) Skierowaliśmy się na jeden z najładniejszych placów Nicei, czyli Place du Palais de Justice, nad którym góruje Pałac Sprawiedliwości. Potem zapuściliśmy się w niezwykle barwne uliczki miasta, podziwiając budynki w kolorach południa Europy, czyli żółtym, pomarańczowym, różowym i ich odcieniach, z kolorowymi, ażurowymi okiennicami.

Nicea

Przeszliśmy koło Chapelle de la Miséricorde w pobliżu której znajdowały się liczne stragany z warzywami, owocami i kwiatami, a także lokalnym jedzeniem. Patrząc na zabudowę, przyrodę oraz menu w restauracjach, trudno było dociec, czy znajdujemy się we Francji, czy może we Włoszech… Charakterystycznym punktem Nicei jest górujące nad okolicą wzgórze, na którym w dawnych czasach stał zamek. Kolejne poziomy ścieżki prowadzącej na szczyt, ukazywały Niceę z rożnej perspektywy. Szczególnie ładny widok rozciąga się z Bellandy, czyli przysadzistej baszty na zboczu. Nieco wyżej dotarliśmy do kaskady spływającej z najwyższego poziomu, widocznej już ze starówki, gdzie masy wody z hukiem rozbryzgują się po skale, ochlapując przy tym turystów. Idąc kolejnymi alejkami dotarliśmy do ruin XII-wiecznego zamku książąt prowansalskich oraz budowli romantycznej ze współczesnymi mozaikami. Ze szczytu wzgórza można obejrzeć także panoramę innych części miasta z portem na czele.

Port w Nicei

Przyszedł czas na obiad, więc wróciliśmy pod Pałac Sprawiedliwości, gdzie upatrzyliśmy sobie Restaurację Da Gulia, a w niej ragout de thon, czyli gnocchi z sosem ragout (12,50€ za porcję), do którego zamówiliśmy czerwone wino pinot noir (4,5€ za kieliszek). Nie była to może jakaś wielka porcja, ale jedzenie przednie. Najedzeni, mogliśmy dalej kontemplować zaułki Nicei. Z ciekawszych miejsc, które odwiedziliśmy, była Cathédrale Sainte-Réparate de Nice oraz Palais Lascaris. XVII-wieczna, barokowa katedra z jasnym, ładnym wnętrzem, wyróżnia się na tle innych budynków miasta kopułą pokrytą kolorowymi, sześciokątnymi płytkami ceramicznym. Z kolei Pałac Laskarisa to obecnie ciekawe muzeum instrumentów muzycznych i tkanin naściennych (wstęp bezpłatny), które zachwyca piękną klatką schodową, rzeźbami i malowidłami.

Widok z naszego apartamentu w Antibes

Antibes – W drodze na nocleg zatrzymaliśmy się w pâtisserie by kupić ciastka na wieczór oraz zrobiliśmy zakupy w dobrze zaopatrzonym Carrefour Market. Nie mogliśmy odmówić sobie francuskich serów i długo dojrzewających wędlin na śniadanie i kolację. Po 17:00 dotarliśmy do Aqueduc Romain Apartment w Antibes, czyli sympatycznego apartamentu z pięknym widokiem na morze, góry i Niceę w oddali, składającego się z salonu z aneksem kuchennym, sypialni, łazienki, toalety i tarasu. Było to bardzo wygodne i dobrze wyposażone lokum na pięć dni pobytu, do którego klucze dostarczyła nam przesympatyczna opiekunka obiektu.

09.11.2019 r.

Villefranche-sur-Mer

Villefranche-sur-Mer – Pomiędzy Niceą a Monako funkcjonują trzy drogi widokowe, tzw. corniches. Najniższy poziom czyli Corniche Inférieure wiedzie niemalże wzdłuż brzegu morza, położony w połowie klifu Moyenne Corniche daje znacznie rozleglejsze widoki, a najwyższy – Grande Corniche wiedzie górną krawędzią. Do Villefranche-sur-Mer dostaliśmy się Corniche Inférieure, nadbrzeżną promenadą wprost z Nicei.

Villefranche-sur-Mer

Udało nam się zaparkować na bezpłatnym poza sezonem parkingu tuż przy samej plaży, skąd rozciągał się malowniczy widok na to przepiękne nadmorskie miasteczko. Historia Villefranche-sur-Mer sięga antyku i aż do XVIII w. pełniło rolę ważnego portu. Malownicza zatoka jest bardzo głęboka i pozwala wpływać nawet największym statkom, czego dowodem był stojący w oddali wielki wycieczkowiec. Miasteczko prócz kolorowych kamienic słynie z uliczek w postaci tuneli, z których najsłynniejsza jest Rue Obscure z 1260 r., wiodąca mrocznymi, sklepionymi przejściami pod budynkami. Generalnie trudno nie zachwycić się miasteczkiem podczas spokojnego spaceru wąskimi zaułkami, czy też nadmorskim bulwarem.

Malownicze Eze

Eze – Wjechaliśmy na Moyenne Corniche, aby podziwiając widoki na lazurowe wybrzeże dojechać do niezwykłej miejscowości Èze, gdzie zaparkowaliśmy pod starówką na płatnym parkingu (3€ za godzinę).

Uliczka Eze

Èze przeniosło nas w czasie do średniowiecza, gdy było warownią na stromym wzgórzu, zwaną orlim gniazdem. Sieć wąskich, krętych uliczek, przy których stoją kamienne domy ozdobione piękną roślinnością, pozostawia niezapomniane wrażenia. Byliśmy tu poza sezonem, więc turystów było jak na lekarstwo i mogliśmy swobodnie, niemalże w samotności kontemplować stare mury. Jako ciekawostkę można podać, że mieszkał tu przez jakiś czas słynny filozof Frédéric Nietzsche, a my wcale się nie dziwimy, że mógł tu znaleźć natchnienie :-)

Jardin Exotique w Monako

Monako – Tuż obok zaczyna się odrębne państwo, czyli Monako i co ważne, państwo, które nie należy do Unii Europejskiej, o czym boleśnie się dowiedzieliśmy, gdy telefon na nawigacji online poinformował, że właśnie przekroczyliśmy 80% limitu kwoty, którą można wydać na transfer danych… Konsternacja była wielka i natychmiast wyłączyliśmy w obu telefonach roaming. Przyjemność korzystania przez kilka minut z Internetu w Monako, to koszt około 230 zł :-( Naszą czujność uśpił fakt przynależności Monako do strefy euro, do strefy Schengen i silnej współpracy z Francją. Ot nauczka… Zaparkowaliśmy na 10-poziomowym parkingu (13,10 € za około 4 godziny parkowania, przy czym pierwsza godzina najdroższa, a potem cena maleje) dość blisko ogrodu egzotycznego, gdyż chcieliśmy obejrzeć zbiór niezwykłych kaktusów i innych suchorostów.

Grotte de l’Observatoire w Monako

Bilet wstępu do Jardin Exotique de Monaco (7,20 € od osoby) uprawnia do obejrzenia wspaniałego ogrodu, a także zwiedzenia jaskini i muzeum antropologicznego. Położony na licznych tarasach ogród przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Krążąc alejkami prowadzącymi z góry na dół, czuliśmy się jak w kaktusowej dżungli. Jedyną różnicą były widoki na nowoczesne miasto-państwo z górującą nad portem starszą częścią, zwaną Monaco Ville, w której rezyduje Albert II – Książę Monako. Różnorodność i ogrom roślin rosnących na skale oraz wspaniała panorama, robią duże wrażenie. Jest to jedno z takich miejsc, które na pewno należy uwzględnić w planie podróży na Lazurowe Wybrzeże. Wrażeń dopełnia wspaniała La Grotte de l’Observatoire, którą zwiedza się z przewodnikiem o pełnych godzinach. Jest to jaskinia pełna nacieków o wyjątkowo jasnej barwie, godna polecenia nie tylko dla grotołazów. Uznaliśmy, że jest to jedna z najładniejszych jaskiń, jakie oglądaliśmy w ostatnich latach. Na koniec weszliśmy jeszcze do Museé d’Ahthropologie, w którym najciekawszym eksponatem był kompletny szkielet mamuta.

Pałac Książęcy Rodziny Grimaldich w Monako

Po wyjściu z ogrodu wahaliśmy się, czy przeparkować do dolnej części Monako, czy może udać się tam pieszo. Wybraliśmy drugą z opcji i było to dobre posunięcie, a dodatkowo przysporzyło nam wrażeń. Aby zejść chyba ze sto metrów w dół musieliśmy wyszukiwać wind i schodów, które pozwalały na schodzenie na coraz niższe poziomy. Dzięki temu mogliśmy przyglądać się budynkom z różnej perspektywy. Zeszliśmy aż do poziomu portu, gdzie na Place d’Armes podziwialiśmy pierwszą w tym roku choinkę… Skierowaliśmy się do Monaco Ville i po kilku minutach stanęliśmy na efektownym placu przed Pałacem Książęcym. Potem przechadzaliśmy się nieskazitelnie czystymi, pięknie wyremontowanymi uliczkami najstarzej części państwa z domami w kolorach południa. Wspaniale wygląda także XIX-wieczna katedra, kryjąca w sobie grobowce rodziny książęcej Grimaldich, w tym słynnej aktorki-księżnej Grace Kelly.

Casino Monte-Carlo

Obejrzeliśmy też efektowny park – Jardins de Saint-Martin, a potem wróciliśmy do portu, aby trasą wyścigu Monte-Carlo, wzdłuż portu, przy którym rozlokowało się wesołe miasteczko, skierować się pod najsłynniejsze kasyno na świecie. Po drodze mogliśmy podziwiać ogromne jachty, monumentalne budynki a przede wszystkim ekskluzywne samochody. Obserwowaliśmy dwie kategorie ludzi: zadowolonych, uśmiechniętych “zwykłych” ludzi robiących sobie zdjęcia przy sportowych autach oraz snobistycznie ubranych, zblazowanych właścicieli tychże pojazdów. Nie trudno odgadnąć, która grupa była bardziej zadowolona i szczęśliwa… Obejrzeliśmy Casino Monte-Carlo stojące na efektownym placu, gdzie turyści mieszają się z możnymi tego świata. Mimo, że znajdowaliśmy się na drugim końcu państwa, z powrotem na parking mieliśmy raptem pół godziny pieszo :-)

Monte-Carlo

La Turbie – Długo nam zeszło zwiedzanie wcześniejszych miejsc, więc na Grande Corniche wjechaliśmy dość późno. Planowaliśmy zwiedzić miasteczko La Turbie i zjeść obiad. Na nasze nieszczęście restauracji było jak na lekarstwo i do tego serwowały jedzenie dopiero od 19:00.

Uliczki La Turbie

Przeszliśmy więc chwilę uliczkami tego urokliwego miasteczka i zerknęliśmy z tarasu widokowego na majaczące w dole Monako. Niestety nie dostaliśmy się na teren Trophée d’Auguste, czyli antycznego monumentu z I w. n.e, zbudowanego ku czci rzymskiego cesarza Augusta, gdyż było już za późno i własnie zamykano bramę.

Wróciliśmy do Antibes, po drodze na próżno wypatrując restauracji. Skończyliśmy w znanym nam już Carrefour Market, gdzie prócz zwykłych zakupów, kupiliśmy rewelacyjnego kurczaka z rożna (7,15 € za całego kurczaka), który był dla nas tego dnia obiadokolacją.

10.11.2019 r.

Saint-Paul-de-Vence

Saint-Paul-de-Vence – Z rana udaliśmy się nieco wgłąb lądu, do kolejnej perełki architektonicznej, czyli Saint-Paul-de-Vence. Miasteczko to należy do tzw. orlich gniazd, gdyż jest mocno ufortyfikowane i ulokowane na wzgórzu. Początki miasta sięgają X-XII w., w środkowej części znajduje się gotycki kościół, a kamieniczki pochodzą z XVI i XVII w. Cała zabudowa jest z jasnego kamienia lub pokryta szarym tynkiem, co daje dość mroczne wrażenie, pozwalające cofnąć się w czasie o kilka wieków. Zaparkowaliśmy pod dużym bastionem (2 € za godzinę) i poszliśmy penetrować nieliczne, wąskie i niemalże puste uliczki. Z racji wczesnej godziny i niskiego sezonu napotkaliśmy zaledwie kilka osób, a jedynymi akcentami łagodzącymi posępne szarości były wszechobecne donice wypełnione zielonymi roślinami. Dotarliśmy do jednego z bastionów, który stanowi świetny punkt widokowy na pobliskie góry oraz liczne domy z basenami rozlokowane w dolinie. Aż żal było opuszczać tak malownicze miejsce i nietrudno zrozumieć, dlaczego upodobali je sobie liczni pisarze, malarze i gwiazdy kina…

Saint-Paul-de-Vence

Vence – Z orlego gniazda przejechaliśmy do kolejnego miasteczka, czyli do Vence. Miasto jest starsze niż Saint-Paul-de-Vence i świadczy o tym katedra z IV w. n.e. z jeszcze starszymi elementami. Mimo to nie jest ponure, gdyż dla odmiany, znaczną część kamienic pomalowano w ciepłych kolorach południa.

Vence

Do tego miejscowość jest o wiele bardziej ludna, otwarte były różne sklepiki z warzywami, serami, mięsem a także ubraniami. Do miasta weszliśmy przez bramę, za którą stoi jedna z trzech fontann miejskich, które aż do XIX w. były jedynym źródłem wody pitnej dla mieszkańców. Potem chodziliśmy uliczkami oplatającymi miasto dookoła. Z głównych obiektów obejrzeliśmy oczywiście katedrę, którą zbudowano na miejscu świątyni Marsa i po wielu przebudowach jest zlepkiem różnorakich stylów. Miasteczko podobnie jak Saint-Paul-de-Vence przyozdobione jest liczną roślinnością, a dodatkowo posiada polski akcent. W Vence po powrocie z Argentyny osiadł Witold Gombrowicz i tu też jest pochowany. Co ciekawe, w wielu miejscach starówki widzieliśmy bannery z informacjami o polskim pisarzu.

Vence

Grasse – Zwane przez niektórych światową stolicą perfum Grasse to średniowieczne miasto, którego początki sięgają już XI w. Dziś starówka miasta jest znacznie bardziej zaniedbana niż wcześniej oglądane, za to budynki są wyższe i bardziej kolorowe.

Grasse

Przez to spacer dość ciemnymi uliczkami sprawia odmienne wrażenie snucia się zaułkami jakiejś podejrzanej dzielnicy dużej metropolii. Nie oznacza to oczywiście, że czuliśmy jakiekolwiek zagrożenie, była to jedynie nasza wyobraźnia :-) Dużą atrakcją miasta jest możliwość darmowego zwiedzenia tradycyjnej fabryki perfum. My trafiliśmy do najsłynniejszej wytwórni rodziny Fragonard, w której najpierw obejrzeliśmy wystawę sprzętów związanych z wytwarzaniem pachnideł od czasów starożytnych. Naszą uwagę przykuła szczególnie kolekcja najwymyślniejszych flakonów i akcesoriów do pielęgnacji urody zarówno pań, jak i panów.

Grasse

Drugą częścią zwiedzania była wizyta w fabryce, gdzie powstają perfumy. Wycieczkę skończyliśmy w sklepiku przesyconym najrozmaitszymi zapachami, gdzie mogliśmy powąchać różne rodzaje pachnideł, a potem je kupić. No cóż zarówno zapachy, jak i ceny tychże, nie były w naszym guście ;-) Ciekawostką o Grasse jest to, że toczyła się w nim akcja słynnego filmu “Pachnidło”. Z perfumerii przeszyliśmy na Place du Petit Puy, gdzie znajduje się stary ratusz i katedra z XI-XIII w., a tuż za nimi punkt widokowy, z którego rozciąga się widok na okolicę. Tuż obok stoi drogowskaz pokazujący odległości do miast partnerskich, w tym do naszego, polskiego Opola, do którego jest dokładnie 1139 km.

Cannes

Cannes – Na koniec dnia przyjechaliśmy do jednego z najsłynniejszych miast na świecie, europejskiej stolicy kina, czyli do Cannes. Zaparkowaliśmy niedaleko od portu na podziemnym Parking de la Ferrage, który okazał się darmowy. Ponieważ zgłodnieliśmy, a był to 10 listopada, czyli 25 rocznica od kiedy jesteśmy razem, poszliśmy poszukać specjalnego, jubileuszowego obiadu. Naszą uwagę przykuło niewielkie bistro – Bistrot Farigoule na Rue Meynadier, zaledwie 100 m od portu. Lokal był tak niewielki, że stoliki stały zaledwie o kilka centymetrów od siebie. A kucharz wraz z pomocnikiem przygotowywał dania w tym samym pomieszczeniu tuż obok nas, oddzielony zaledwie kontuarem. Zamówiliśmy owoce morza zanurzone w zupie rybnej.

Pałac festiwalowy w Cannes

Dostaliśmy dużą porcję muli, krążków z ośmiornicy, po kawałku ryby i krewetkę królewską, a do tego grzanki, tarty ser i jakiś pyszny sos (porcja 19 €). Nie mogliśmy odmówić sobie wypicia butelki przedniego, lokalnego, różowego wina. Podziękowawszy gestem kucharzowi za przepyszny obiad, byliśmy gotowi na spacer po Cannes. Obeszliśmy marinę, w której zacumowała niezliczona ilość luksusowych jachtów, a potem przeszliśmy pod Pałac Festiwalowy, który co roku gości słynną imprezę, na której rozdawane są Złote Palmy za najlepsze filmy roku. Wzdłuż wejścia do Pałacu, który pałacem jest tylko z nazwy, bo przypomina raczej nowoczesną budowlę ze szkła i stali, znajduje się aleja gwiazd, na której odciski swych dłoni pozostawili liczni aktorzy i reżyserzy. Starówkę Cannes widzieliśmy z daleka, wydała nam się podobna do poprzednich, więc nie zapuszczaliśmy się w jej uliczki, za to wróciliśmy trochę wcześniej do Antibes, aby świętować naszą rocznicę :-)

11.11.2019 r.

Gorges de la Vesubie

Gorges de la Vésubie – Czwarty dzień postanowiliśmy spędzić w Alpach Nadmorskich, a dokładnie przejechać trzema wspaniałymi wąwozami. Musieliśmy jechać najpierw ponad godzinę, żeby dostać się do wlotu do Gorges de la Vésubie. Jadąc widzieliśmy zabytkowe miejscowości przyklejone do górskich zboczy, a także piękną, wijącą się wzdłuż drogi, błękitną rzekę Vesubie, która towarzyszyła nam prawie od samej Nicei. Sam wąwóz jest zbudowany z jasnych, wapiennych skał, które pięknie kontrastowały z kolorami jesieni, które dopiero tu widać było w całej krasie, gdyż nad morzem panowało nadal późne lato.

Gorges Inférieures du Cians

Gorges du Cians – Jadąc malowniczym Wąwozem Vesubie, odbiliśmy w pewnym momencie w Gorges du Cians, który składa się w zasadzie z dwóch wąwozów: dolnego i górnego. Pierwszy był dolny Gorges Inférieures du Cians, który podobnie jak Wąwóz Vesubie zbudowany jest z jasnego wapienia, w którym wyraźnie zaznaczone są warstwy. Wzdłuż drogi cały czas widać rzekę Cians, a wielu miejscach znajdują się malutkie zatoczki na jeden, dwa samochody, w których można się zatrzymać, aby kontemplować widoki. W pewnym momencie wąwóz zrobił się szerszy, a w dali pojawiły się czerwone skały.

Gorges Superieures du Cians

Oznaczało to, że za chwilę wjedziemy w Gorges Superieures du Cians, który dla odmiany zbudowany jest z czerwono-bordowych łupków. Jest to zdecydowanie ta bardziej malownicza część wąwozu. Dodatkową atrakcją są przygotowane szlaki spacerowe w miejscach, gdzie kiedyś przebiegała droga, a które obecnie omija się tunelami. Daje to wspaniałą okazję z bliska obejrzeć najwęższe fragmenty wąwozu i przejść pod samymi skałami. Zatrzymaliśmy się w dwóch najatrakcyjniejszych miejscach spacerowych. Podczas kilkusetmetrowych wycieczek widoki są nieziemskie. Nisko w dole szemrze strumień opadający kaskadami po głazach, a niesamowity kolor skał w połączeniu z zielenią tu i ówdzie porastającą zbocza, dopełnia wspaniałych wrażeń.

Gorges Superieures du Cians

Gorges de Daluis – Po wyjechaniu z Wąwozu Cians naszym oczom ukazały się wysokogórskie miejscowości, a niedługo potem ośnieżone szczyty Alp. W miejscowościach budynki były typowo alpejskie i w przeciwieństwie do brzegu morza, przenosiły w klimat stacji narciarskich w Austrii lub Szwajcarii.

Gorges de Daluis

Rzeczywiście pełno tu zimowych hoteli i wyciągów narciarskich, które były w trakcie przygotowania do nadchodzącego sezonu. Temperatura także była już bardziej późnojesienna niż letnia, gdyż termometr pokazał 3ºC, więc wysiadając na punkcie widokowym na wysokości 1662 m n.p.m. czuliśmy dużą zmianę. Za to widoki na szczyty osiągające do 2882 m n.p.m. były oszałamiające. Góry pokryła już warstwa śniegu, a liczne modrzewie miały zupełnie żółte igły, co zwiastowało rychłą zimę. No cóż, nie spodziewaliśmy się takich widoków jadąc na Lazurowe Wybrzeże :-D Po dojechaniu do Gorges de Daluis oczom naszym znowu ukazały się czerwono-bordowe łupki, z których zbudowany jest ten wąwóz, podobnie jak poprzedni. Wąwóz jest głęboki i niezwykle monumentalny, a ogląda się go głównie z góry. Tu także zatrzymaliśmy się przy ścieżce spacerowej wiodącej prawdopodobnie dawną trasą kolejową, z której zostały dwa kamienne tunele.

Wspaniałe, ośnieżone Alpy

Entrevaux – Nasyciwszy oczy górami jechaliśmy do miasteczka Entrevaux. Była słoneczna pogoda, rozkoszowaliśmy się widokami, aż nagle najechaliśmy na jedyny kamień na drodze.

Entrevaux

Łupek, jak to łupek, był ostry, więc usłyszeliśmy huk świadczący o tym, że właśnie pękła opona… Do wyboru mieliśmy albo dzwonić do wypożyczalni o pomoc, albo zmienić koło na dojazdówkę znalezioną w bagażniku. Uznaliśmy, że zmiana koła to pestka i po 15 minutach jechaliśmy dalej :-) Dotarliśmy do zabytkowej, górskiej miejscowości Entrevaux położonej nad rzeką Var, nad którą góruje twierdza – Citadelle d’Entrevaux. Byliśmy bardzo głodni, więc odszukaliśmy czym prędzej restaurację, czy może bardziej oberżę, o czym świadczy jej nazwa – Auberge du Planet.

Entrevaux

Mieliśmy apetyt na danie mięsne, więc wybraliśmy szaszłyk z piersi kaczki (brochette de magret de canard) z zapiekanką z ziemniaka i gotowanymi warzywami (15 €) za porcję. Monika zamówiła herbatę, a Maciek piwo Monaco, które może zadziwić zamawiającego, gdyż Monaco to nie gatunek piwa lecz sposób jego podania z lemoniadą i grenadyną… Ogólnie doskonały posiłek w ten chłodny dzień :-) Przeszliśmy uliczkami Entrevaux, ale zrezygnowaliśmy z wejścia na cytadelę, gdyż z racji krótkiego dnia nie mogliśmy sobie pozwolić na ponad godzinną wycieczkę. XI-wieczna miejscowość, stanowiąca dawniej biskupstwo ma bardzo ciekawą kamienną zabudowę, wśród której wyróżniają się dwie piękne bramy wjazdowe, katedra z oryginalnym wnętrzem oraz ukryta pod budynkami uliczka. Mimo, że większość budynków jest szara, to dzięki zieleni i kolorowym okiennicom, miejscowość nie wydaje się ponura.

12.11.2019 r.

Musée de la Gendarmerie et du Cinéma w Saint-Tropez

Saint-Tropez – Mimo, ze Saint-Tropez jest oddalone od Antibes zaledwie o niecałe 90 km, to jazda zwykłymi szosami jest drogą przez mękę. Dostanie się do celu zajęło nam niemal trzy godziny! Niekończące się, zatłoczone miejscowości oraz korki, skutecznie opóźniły przejazd. Aż trudno wyobrazić sobie, co musi tu się dziać w sezonie… Zaparkowaliśmy na parkingu Parc des Lices, skąd mieliśmy wszędzie blisko. Już po wyjściu z parkingu zobaczyliśmy piękny plac z kolorowymi domami i mnóstwem platanów. Skierowaliśmy się do najważniejszego dla nas miejsca czyli(wstęp 4€ od osoby), które mieści się w dawnym budynku żandarmerii, gdzie toczyła się akcja słynnej serii komedii o Żandarmach z Saint-Tropez.

Musée de la Gendarmerie et du Cinéma w Saint-Tropez

Jako wielbiciele niezapomnianego Louisa de Funès musieliśmy odwiedzić to filmowe muzeum, które prócz Żandarmów, prezentuje sylwetki Johnnyego Hallydaya, Brigitte Bardot i Romy Schneider. Nie spodziewaliśmy się aż tak ciekawej ekspozycji, która prócz pamiątek z filmów, takich jak biurka, sprzęty i mundury żandarmów, zawierała tez liczne multimedia. Można było zasiąść za kierownicą samochodu Citroen 3CV nieco szalonej zakonnicy, czy tez wsiąść do błękitnego pojazdu, którym po okolicznych drogach jeździli filmowi bohaterowie, przez szybę widząc wyświetlany ruch uliczny. Wszystkiemu towarzyszyła pamiętna muzyka oraz opowieści współpracowników de Funèsa z planu. Naprawdę warto tu zajrzeć. 

Musée de la Gendarmerie et du Cinéma w Saint-Tropez

Potem poszliśmy wzdłuż portu na promenadę, na której odbywały się słynne parady kończące kilka części filmu. Ulica nie wygląda dokładnie tak samo, ale klimat i budynki nadal tu pozostały. Skierowaliśmy się do twierdzy górującej nad miastem, aby obejrzeć panoramę okolicy z charakterystyczną, kolorową wieżą kościoła. Do samej twierdzy nie wchodziliśmy, a jedynie spacerowaliśmy parkowymi alejkami u jej podnóża.  Potem zapuściliśmy się w piękne uliczki Saint-Tropez z kolorowymi domami. Wypatrywaliśmy miejsca na posiłek, gdyż restauracje na promenadzie odstraszają cenami.

Saint-Tropez

Trudno się dziwić widząc zacumowane luksusowej jachty… Klientela w lokalach wyglądała zdecydowanie na grube portfele :-) My usiedliśmy w niewielkim lokalu w bocznej uliczce, okupowanym przez innych turystów. Wybór był bardzo dobry, choć z trudem przetłumaczyliśmy nazwę zamówionego dania. Był to dorsz z warzywami i sosem aïoli (18€ za porcję) w bistro L’Olive. Dobra ryba z jeszcze lepszymi warzywami i niezwykłym sosem czosnkowym to wspaniały obiad w tak słynnym miejscu :-)

Saint-Tropez

Plaża Pampelonne – Będąc w Saint-Tropez nie można pominąć jednych z najlepszych plaż na tym odcinku wybrzeża. Dodać musimy, że to właśnie na plaży Pampelonne toczyła się akcja filmu Żandarm z Saint-Tropez, w którym zabawni żandarmi uganiali się za naturystami :-) Piaszczysta, szeroka plaża jest rzeczywiście imponująca i ciągnie się na długości 5 km. Lazur wody i słońce kusiły, więc mimo, że było tylko 18ºC, Maciek nie omieszkał spróbować kąpieli na Lazurowym Wybrzeżu. Przecież woda o temperaturze 19ºC jest i tak cieplejsza niż Bałtyk latem… Gorzej było tylko wyjść z wody…

Ramatuelle

Ramatuelle – Ostatnią miejscowością, którą odwiedziliśmy tego dnia, a zarazem na całym wyjeździe było kolejne orle gniazdo, czyli Ramatuelle. Początki miejscowości sięgają przynajmniej IX w., gdyż z tego czasu pochodzą wzmianki o zajęciu wzgórza przez Saracenów. Świadectwo temu daje choćby Brama Saracenów, która posiada elementy architektury muzułmańskiej wprost z Hiszpanii. Poza tym miasteczko jest niewielkie, posiada ukwiecone uliczki z kolorowymi domami, wąskimi przejściami i krętymi schodami. Bez trudu obeszliśmy wszystkie zaułki kontemplując ostatnie widoki Prowansji. Do Antibes wróciliśmy autostradą, aby uniknąć zakorkowanych lokalnych dróg.

Widok z Ramatuelle

13.11.2019 r.

Już o 7:30 umówiliśmy się z opiekunką apartamentu na odebranie kluczy. O dziwo bez trudu i korków dojechaliśmy do wypożyczalni, w której oddaliśmy samochód informując jedynie o wymienionym kole. Mieliśmy pełne ubezpieczenie, więc nie martwiliśmy się konsekwencjami. Przejechaliśmy shuttle busem na Terminal 1 i cierpliwie czekaliśmy na samolot do Polski popijając cappuccino. Samolot LOT-u (lot nr LO 342 o 10:35) dotarł do Warszawy o 20 minut przed czasem, co było sporym, ale miłym zaskoczeniem. Pozostała nam już tylko jazda autostradą do domu :-)