21.08.2021 – 31.08.2021
Skrócony plan podróży
Informacje praktyczne
OPIS PODRÓŻY
21.08.2021 r.
W podróż do Szwajcarii i Liechtensteinu wybraliśmy się własnym samochodem, co oznaczało przejazd 1330 km do pierwszego noclegu w Lucernie, co zajęło nam około 13,5 godziny jazdy. Wybraliśmy Anstatthotel, czyli hotel z pokojami typu studio w niewielkim miasteczku Horw tuż pod Lucerną. Był to doskonały wybór, gdyż prócz nowoczesnego, dużego pokoju, mieliśmy do dyspozycji aneks kuchenny i ładną łazienkę oraz widok na góry. Były też dwie niespodzianki – klucz elektroniczny do ściągnięcia na telefon komórkowy oraz płatność za parking wyłącznie monetami lub aplikacją na telefon. Zważywszy, że Internet dla Polaków jest w Szwajcarii bardzo, bardzo drogi, jedno i drugie wymagało dobrej organizacji. Aplikację do klucza ściągnęliśmy już w Polsce, a za parking zapłaciliśmy dopiero korzystając z WiFi hotelowego… Zaparkowaliśmy w podziemnym garażu i poszliśmy do drzwi na korytarz, które po uruchomieniu aplikacji niczym sezam same się otworzyły. Podobnie winda uruchomiła się dopiero po kliknięciu klucza w telefonie, a następnie drzwi do pokoju otworzyły się po zetknięciu telefonu z zamkiem… Ot nowoczesność ;-)
Mieszkaliśmy tuż nad Jeziorem Czterech Kantonów, więc nie sposób, abyśmy nie zaliczyli wieczornego spaceru, tym bardziej, że tuż obok hotelu znajduje się atrakcyjna ścieżka po kładkach wzdłuż trzcin (Naturweg Horw). Było to bardzo przyjemne zakończenie ciężkiego dnia.
22.08.2021 r.
Engelberg – Zwiedzanie Szwajcarii rozpoczęliśmy od słynnego Engelbergu, w którym rozgrywane są zawody Pucharu Świata w Skokach Narciarskich. Najpierw postanowiliśmy wjechać na szczyt Klein Titlis (3028 m n.p.m.), czyli górę niższą od swojego wyższego brata – Titlis (3238 m n.p.m.). Kupiliśmy bilety na trzyodcinkową kolejkę linową (96 CHF od osoby w dwie strony) i ruszyliśmy na górę. Pierwsza kolejka gondolowa wspięła się najpierw ostro pod górę, by potem sunąć nad rozległym pastwiskiem. Ogarnęła nas błoga cisza, wśród której usłyszeliśmy dźwięk dzwoneczków… Początkowo myśleliśmy, że to nagranie puszczane wewnątrz wagonika, ale szybko okazało się, że to dźwięk dzwonków krów pasących się na łące pod nami. Do tego wokół nas wznosiły się alpejskie szczyty o wysokościach przekraczających 3000 m. Poczuliśmy się naprawdę zrelaksowani mogąc już od pierwszego dnia poczuć własnymi zmysłami kwintesencję Szwajcarii.
Wysiedliśmy na pierwszym przystanku nad (1800 m n.p.m), czyli górskim jeziorkiem malowniczo położonym poniżej lodowca Titlis. Jest to miejsce piknikowe i spacerowe, a jednocześnie widokowe. Szczególnie teren ten spodobałby się dzieciom, gdyż jest tu sympatyczny plac zabaw, a dorośli mogą grillować i wypożyczyć łódkę. Po krótkim spacerze wróciliśmy do kolejki i pojechaliśmy na wyżej położoną, drugą stację kolejki – Stand, z której coraz lepiej widoczny był lodowiec. Ostatni etap wjazdu był najefektowniejszy, gdyż obrotowa kabina kolejki Rotair z charakterystycznym białym krzyżem na czerwonym tle na dnie wagonika, przelatywała bezpośrednio nad lodowcem Titlis.
Na górze czekały na nas kolejne atrakcje (w cenie biletu wjazdu). Pierwszą z nich była jaskinia lodowa wydrążona bezpośrednio w lodowcu, mieniąca się kolorowymi światłami, które w połączeniu z lodem dawały niesamowity efekt. Po spacerze korytarzem jaskini przeszliśmy na Titlis Cliff Walk, czyli 100-metrowy most, wiszący 500 m nad ziemią. Wchodząc na niego zobaczyliśmy jeszcze widoki na okolicę, a po chwili całość ogarnęła chmura. Szliśmy jakby we mgle, co potęgowało wrażenie wędrówki w obłokach. Do stacji kolejki wróciliśmy po regularnym śniegu, co na wysokości ponad 3000 m nie jest w sumie niczym dziwnym :-) Nie odmówiliśmy sobie ponownego przejścia jaskinią lodową, po czym odebraliśmy gratisowe pralinki Lindor i zjechaliśmy tą samą trasą na dół.
Drugim etapem była wizyta w miasteczku Engelberg. Z dużego parkingu pod stacją kolejki (5 CHF za cały dzień), ruszyliśmy wzdłuż rzeczki Engelberger Aa do skoczni narciarskiej Großtitlisschanze, na której nasi utytułowani, polscy skoczkowie nie raz stawali na podium :-) Spod skoczni ruszyliśmy do okazałego Kloster Engelberg mającego ponad 900-letnią historię. Bryła klasztoru wspaniale prezentowała się na tle gór oraz wewnętrznego ogrodu kwiatowego. Jak dla nas największą atrakcją był serowarnia, w której na naszych oczach powstawały sery, a które można było od razu kupić. Nie odmówiliśmy sobie kawałka sera Bürgenstock Mildwürzig (26 CHF/kg) oraz Engelberger Cheddar (27 CHF/kg). Z uwagi na cenę nie były to wielkie kawałki, ale smak wart grzechu ;-) Obejrzeliśmy jeszcze barokowy klasztorny kościół, a następnie udaliśmy się do pobliskiej restauracji Al Monasterio – Pizzeria Engelberg na dwie wyśmienite pizze: Al Monasterio z niesamowitą ilością wędzonego łososia i krewetek (22 CHF pizza dla jednej osoby) oraz Rustica z papryką, cebulą, bekonem i serem mozzarella (20 CHF) do których wypiliśmy lokalne piwo Cardinal (5 CHF za 0,33 l).
Spacerując uliczkami miasteczka nie odmówiliśmy sobie kupienia ciastek w konditorei: kremówki i pomarańczowo-czekoladowego (4,50 CHF za szt.), aby jak prawdziwe łasuchy, rozkoszować się nimi wieczorem na kwaterze :-)
Bürgenstock – Mimo padającego lekko deszczu, zdecydowaliśmy się pojechać do Bürgenstock Resort leżącego nieopodal góry o tej samej nazwie. Liczyliśmy na przejście trasy widokowej, więc zaparkowaliśmy samochód przed bramą kompleksu hotelowego (4 CHF/h) i poszliśmy szukać szlaku. Niestety deszcz się wzmagał, nie było żadnych widoków, a do tego nie mogliśmy namierzyć rzeczonej trasy, więc po niedługim czasie wróciliśmy do samochodu i zaczęliśmy zjeżdżać na dół. Po drodze zatrzymaliśmy się na świetnym punkcie widokowym, z którego roztaczał się wspaniały widok na Jezioro Czterech Kantonów oraz miejscowość Stansstadt poniżej drogi.
23.08.2021 r.
Lucerna (Luzern) – Do Lucerny mieliśmy bardzo blisko, więc postanowiliśmy pojechać do niej pociągiem. Na stację dotarliśmy raptem w kilkanaście minut, szybko kupiliśmy bilety w automacie (4,10 CHF za osobę w jedną stronę) i od razu na peron podjechał pociąg (trasa S4). Do celu było zaledwie 9 minut jazdy i to tak maksymalnie wyciszonym wagonem, że aż trudno uwierzyć. W Lucernie wysiedliśmy na głównym dworcu, tuż przed przystanią. Od razu udaliśmy się na nabrzeże, żeby kupić bilety na wycieczkę na szczyt Pilatus, o której opowiemy nieco później.
Paręset metrów od przystani znajduje się jedna z najważniejszych atrakcji Lucerny i całej Szwajcarii, czyli drewniany Kapellbrücke – Most Kapliczny u ujścia rzeki Reuss wpadającej do Jeziora Czterech Kantonów. Most stał tu już w pierwszej połowie XIV w., ale o mało przestałby istnieć przez pożar w 1992 r. Na szczęście został odbudowany i dziś znowu prowadzi turystów na starówkę. Most jest całkowicie zadaszony, wspaniale ukwiecony, a na jego przęsłach wiszą malowidła, z których niestety wiele spłonęło.
Starówka to z kolei liczne, stare kamienice w dość stonowanych barwach, pokryte w dużej mierze malowidłami. Doszliśmy do drugiego zadaszonego, drewnianego mostu – Spreuerbrücke (Most Plewny), z którego wyrzucano plewy z pobliskich młynów wodnych. Dwugodzinny, spokojny spacer po ślicznym mieście, zakończyliśmy ponownie na przystani, z której o 10:38 (cóż za szwajcarska precyzja!) wyruszał statek wycieczkowy do Alpnachstad.
Wycieczka na Pilatus – Rejs trwający 1 h i 32 minuty miał po drodze cztery przystanki. Byliśmy zaskoczeni jak szybko przebiega cumowanie, wejście pasażerów na pokład i odpłynięcie. Na każdym przystanku zajmowało to zaledwie około 2 minuty! Wszystko odbywało się tu jak w szwajcarskim zegarku :-) Po drodze mieliśmy mnóstwo czasu na podziwianie okolicznych widoków.
Najpierw powoli oddalaliśmy się od centrum Lucerny, której panorama towarzyszyła nam przez dość długi czas.Dalej mieliśmy różne krajobrazy, wśród których wyróżniały się szczyty gór, zielone łąki i lasy, piękne rezydencje i małe miejscowości, a także liczne garaże na łodzie. Na statku zajadaliśmy się ciastkami jabłkowymi z ciasta francuskiego, kupionymi w Lucernie (2,50 CFH za szt.) i łapaliśmy promienie słońca, które przyjemnie przygrzewało.
W Alpnachstad wysiedliśmy ze statku, by po kilkuset metrach dotrzeć do stacji kolejki zębatej na sam szczyt Pilatus. Wsiedliśmy do wagonika kolejki kursującej tu już od ponad 120 lat, która jeździ po torach o nachyleniu aż 48%, co czyni ją najbardziej stromą kolejką na świecie. Linia jest zelektryfikowana, a przed zsuwaniem się wagoników ze zbocza chronią specjalne zęby, które stanowią dodatkową środkową szynę. Pociąg wjeżdża na szczyt o wysokości 2.118 m n.p.m. w pół godziny i pokonuje w tym czasie niemal 1.700 m różnicy poziomów. Po drodze znajduje się kilka tuneli i sporo ładnych widoków.
Na Pilatusie najpierw zeszliśmy do Dragon World, czyli multimedialnej sali, w której na ścianach wyświetlane były interaktywne gry oraz filmy o smokach. Następnie poszliśmy na Dragon Weg – trasę widokową wiodącą tunelem z wydrążonym oknami, pozwalającymi na oglądanie panoramy okolic. Tego dnia masyw Pilatusa spowijały chmury, z których tylko od czasu do czasu wyłaniały się inne góry, jezioro oraz Lucerna. Następnie weszliśmy na Esel, który jest drugim, najwyższym wierzchołkiem masywu Pilatus, z którego po dłuższej chwili oczekiwania, w chmurze, wreszcie zobaczyliśmy widoki. Czas oczekiwania umilały nam wieszczki, czyli czarne ptaki z rodziny krukowatych z intensywnie żółtym dziobem, które łapczywie chwytały pokarm rzucany im przez turystów.
Wróciliśmy do stacji kolejki, żeby zjeść bratwurst, to jest kiełbaskę z rusztu z chlebem (8,50 CHF za porcję). Posileni mogliśmy wracać do Lucerny. Wagonik kolejki zawiózł nas na stację przesiadkową Fräkmüntegg, gdzie obok parku linowego znajduje się Bäumig Unterwegs, czyli ścieżka po linach zabezpieczonych siatką, rozpiętych między koronami drzew. Super atrakcja, bezpieczna i emocjonująca :-)
Kolejką gondolową zjechaliśmy aż na sam dół do Kriens, czyli miasta przylegającego do Lucerny. Musieliśmy zejść pieszo nieco niżej do trolejbusa nr 1, który przywiózł nas z powrotem na przystań. Tym samym zakończyliśmy wycieczkę na Pilatus. Na całość można kupić jeden bilet za 103,60 CHF od osoby.
Lucerna – Wróciliśmy do zwiedzania miasta. Tym razem chcieliśmy zobaczyć starówkę z innej perspektywy, więc wybraliśmy się na krótki spacer po murach. Zaczęliśmy od Schirmerturm, wieży z której widać było miasto, aczkolwiek jeszcze lepsze widoki mieliśmy idąc po murach. Zeszliśmy na dół Wachtturm i dalej wzdłuż murów szliśmy do rzeki, aby wrócić na starówkę. Przyszedł czas na obiad, na który wybraliśmy jedną ze szwajcarskich specjalności, czyli fondue w Rathaus Brauerei z widokiem na rzekę i Kapellbrücke. Danie to składa się z roztopionego sera z winem, do którego dostaliśmy pokrojony w kostkę chleb i małe ziemniaczki do maczania długimi widelcami. Danie cały czas jest podgrzewane, żeby ser nie zastygł. Do fondue zamówiliśmy ciemne piwo Hubertus Dunkel. Cały obiad kosztował 73 CHF, ale jest wart grzechu, gdyż ma niezapomniany smak!
24.08.2021 r.
Berno (Bern) – Opuściliśmy Horw i pojechaliśmy do Berna (około 120 km autostradą), gdzie zaparkowaliśmy na krytym parkingu Bern Bahnhof tuż przy samej starówce (koszt parkowania przez 5 h wyniósł 19 CHF). Na początku stolica Szwajcarii zrobiła na nas złe wrażenie, a to za sprawą dużego ruchu, który panował na głównej, reprezentacyjnej ulicy, przecinającej wzdłuż całe zabytkowe centrum. Byliśmy zaskoczeni widokiem tramwajów, trolejbusów, ciężarówek i innych pojazdów sunących pomiędzy zabytkami. Dla pieszych pozostawały arkady budynków wzdłuż ulicy, spod których niestety nie było zbyt wiele widać. Oznaczało to wychodzenie wprost na ulicę i balansowanie na krawędzi wypadku, aby cokolwiek zobaczyć.
Na szczęście już po paruset metrach skręciliśmy w boczną uliczkę Brunngasse, gdzie panował spokój, a my mogliśmy zacząć podziwiać monumentalne zabudowania z zielonego piaskowca, nadającego im niepowtarzalny koloryt. Dotarliśmy do wspaniałego zakątka Rathausplatz, nad którym króluje neogotycka katedra Św. Św. Piotra i Pawła z XIX w. oraz XV-wieczny Ratusz. Obie budowle charakteryzują liczne, gotyckie detale architektoniczne oraz oczywiście zielony kolor. Przeszliśmy na Postgasse, którą powędrowaliśmy w kierunku mostu Nydeggbrücke mając po obu stronach ulicy podcienia oraz co ciekawe, zejścia do piwnic wprost z ulicy, zamykane klapami. Na początku mostu mogliśmy podziwiać wyjątkowo urokliwy zakątek z pięknymi kamienicami, most Untertorbrücke rozpięty nad turkusową rzeką Aare, kościół Nydeggkirche ze strzelistą wieżą oraz wzgórza na przeciwległym brzegu.
Most doprowadził nas do jednej z atrakcji miasta – Bärenpark, będącej symbolem Berna, w której na dość wysokiej skarpie żyją niedźwiedzie brunatne. Misie spokojnie przechadzały się wśród krzewów, a co dla nas zupełnie niespodziewane, tuż obok nich kręciły się szczury… Niedźwiedzie bardzo oryginalnie prezentowały się na tle starówki. Przeszliśmy wzdłuż wybiegu, zeszliśmy nad Aare i promenadą doszliśmy do Untertorbrücke skąd uliczkami wróciliśmy na właściwe stare miasto. Kolejnym naszym celem była monumentalna katedra Św. Wincentego (Berner Münster) z XV w., a w szczególności niesamowity portal przedstawiający Sąd Ostateczny za pomocą 234 rzeźb z piaskowca oraz najwyższa wieża kościelna w Szwajcarii o wysokości 100 m, dobudowana w XIX w.
Wejście na wieżę (10 CHF od osoby) to całkiem niezły fitness. Panoramę Berna można oglądać z dwóch poziomów i z obu wygląda bardzo imponująco. Do tego zobaczyć można wielkie dzwony świątyni, mnóstwo rzeźb i detali architektonicznych na fasadzie. Następnie poszliśmy pod Einstein House, czyli do domu, w którym wielki fizyk stworzył swoje największe dzieło – teorię względności, a potem udaliśmy się do XIII-wiecznej Zytglogge, czyli wieży na której w XV w. zainstalowano zegar astronomiczny z ruchomymi figurami. Niestety coś musiało się zepsuć, bo o pełnej godzinie mechanizm nie ruszył… Na koniec poszliśmy na obiad do upatrzonej nieco wcześniej restauracji Harmonie na prawdziwy sznycel z frytkami i smażonym szpinakiem do którego nie odmówiliśmy sobie ciemnego berneńskiego piwa – Börni Dunkel (obiad dla dwóch osób z piwem – 49,20 CHF).
Interlaken – Pojechaliśmy na nasz drugi nocleg, tym razem do Residence Jungfrau w Interlaken, a właściwie w Unterseen, gdyż tak nazywa się część miasta po tej stronie rzeki Aare. Stylowy pensjonat jest doskonale ulokowany tuż przy najstarszej części miasta, a my wynajęliśmy w nim spory apartament, którego wyposażenie miało lata świetności już dawno za sobą ;-)
Udaliśmy się na spacer po Interlaken. Najpierw wędrowaliśmy przez najstarszą i najładniejszą część, by dojść do najbogatszej części, wypełnionej ekskluzywnymi hotelami, restauracjami i butikami. W oddali zza chmur wyłaniała się słynna przełęcz Jungfraujoch, na której znajduje się najwyżej położona w Europie stacja kolejowa (3.454 m n.p.m.). Nie planowaliśmy wjazdu, gdyż cena biletu jest astronomiczna, nawet jak na Szwajcarię… Podeszliśmy jeszcze do Zamku Interlaken, a wracając na kwaterę nie odmówiliśmy sobie torciku czekoladowego (12,80 CHF za cały nieduży torcik) w Michel Beck Konditorei tuż obok naszej kwatery.
25.08.2021 r.
Schilthorn – Kolejnego dnia pojechaliśmy doliną Lauterbrunnen aż do jej końca skąd rusza pierwsza część kolejki na Schilthorn (cały przejazd w dwie strony kosztuje 108 CHF plus 7 CHF za parkowanie 4-8 h). Dalej pojechaliśmy jeszcze dwa odcinki aż na Birg, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej. Pogoda była wymarzona, więc postanowiliśmy iść na Thrill Walk, czyli spacer po kładkach, mostkach, linie zawieszonej nad przepaścią, zabezpieczonej siatką oraz przez tunel z siatki. Ścieżka prócz emocji oferuje niezwykłe widoki na Jungfrau (4.158 m n.p.m.), Mönch (4.107 m n.p.m.) i Eiger (3.970 m n.p.m.), a także inne szczyty. Chmury płożyły się w dolinie, przykrywając ją białą kołderką, dzięki czemu całość wyglądała jeszcze bardziej malowniczo. Idąc na Thrill Walk plecak mogliśmy zostawić na tarasie widokowym, kompletnie bez opieki i o dziwo zastaliśmy nietknięty, w tym samym miejscu. Ot, Szwajcaria :-D
Czwarty odcinek kolejki wiódł już na sam szczyt Schilthorn (2.970 m n.p.m.). Miejsce to jest niezwykłe z wielu powodów. Po pierwsze widoki zapierają dech w piersiach. Przy odrobinie szczęścia, którego my jednak nie mieliśmy, można zobaczyć nawet Mont Blanc – najwyższy szczyt Europy. Po drugie góra związana jest z jedną z części filmu o Jamesie Bondzie, czyli “W służbie Jej Królewskiej Mości” z Georgem Lazenby w roli głównej. Na tę okazję zbudowano nawet specjalne lądowisko dla helikopterów, które dziś po niewielkiej przebudowie służy turystom jako taras widokowy. Po trzecie na szczycie działa restauracja obrotowa Piz Gloria.
Dużo czasu spędziliśmy na tarasie widokowym, gdyż widoki były spektakularne. Poszliśmy też krótką ścieżką poniżej, poświęconą twórcom Bonda, z której przeszliśmy do niezwykłego, interaktywnego muzeum, poświęconego realizacji filmu. Prócz wielu pamiątek i ciekawostek, można tu było “przelecieć się” prawdziwym helikopterem, ale w wirtualnym świecie, pojechać bobslejem, a nawet wcielić się w postaci z filmu za pomocą aparatu, który wykonywał fotomontaże. Mieliśmy sporo szczęścia, że mimo braku rezerwacji, znaleźliśmy stolik w restauracji. Nie była to jeszcze pora obiadowa, więc zastanawialiśmy się co w takim wyjątkowym miejscu powinniśmy zjeść. Pomysł zaczerpnęliśmy z sąsiedniego stolika, gdzie zobaczyliśmy dużą porcję frytek plus dwa piwa :-) Zamówiliśmy to samo (frytki 10 CHF, piwo 7 CHF) i był to doskonały wybór. Przez kilkadziesiąt minut podziwialiśmy zmieniające się wraz z obrotem restauracji widoki, zajadając frytki i sącząc złoty napój.
Mürrenbachfall – Po zjechaniu czterema kolejkami na dół podeszliśmy do znajdującego się w pobliżu parkingu wodospadu Mürrenbachfall o wysokości 417 m. Jest to najwyższy wodospad w Szwajcarii, a spadająca woda spływa wzdłuż wysokiej skały. Jest to bardzo efektowne miejsce.
Trümmelbachfäll – Drugim wodospadem dnia był Trümmelbachfäll (12 CHF za osobę, parking bezpłatny), który nie jest zwykłym wodospadem, lecz tak naprawdę serią dziesięciu kaskad o łącznej wysokości 140 m, ukrytych wewnątrz góry. Ten niezwykły spektakl przyrody jest dostępny dla turystów za pomocą windy i systemu korytarzy poprowadzonych wewnątrz skały. Co sekundę spada nim 20.000 l wody z lodowców Jungfrau, Mönch i Eiger. Najpierw pojechaliśmy windą na szósty poziom, skąd szliśmy cztery kolejne poziomy w górę, aby zobaczyć poszczególne kaskady, po czym zeszliśmy stopniowo w dół oglądając pozostałe. Wodospad jest mroczny, ogłuszająco wręcz głośny i przytłaczający swą mocą. Trümmelbachfäll to na pewno miejsce, którego nie można ominąć na szwajcarskim szlaku.
Lauterbrunnen – Na początku doliny Lauterbrunnen znajduje się malownicza miejscowość o tej samej nazwie. Zaparkowaliśmy na Parkplatz Evang. Kirche (1 CHF/h) skąd już mieliśmy blisko do trzeciego, ogromnego wodospadu, czyli Staubbachfall Wasserfall o wysokości 299 m, który niczym mgła spada na ziemię. Potem poszliśmy na spacer, aby podziwiać piękną miejscowość i jej otoczenie.
Zabudowa Lauterbrunnen to głównie drewniane domy z kolorowymi okiennicami, pokryte małymi płytkami, przypominającymi łuskę. Zjedliśmy tu także obiad, czyli typowe szwajcarskie danie – rösti, a dokładnie bauer rösti (24,50 CHF za porcję). Jest to placek z tartych na grubych oczkach, gotowanych ziemniaków z dodatkami – serem, bekonem, cebulą i jajkiem sadzonym, posypane szczypiorkiem i kiełkami. Proste i zarazem wyśmienite danie.
26.08.2021 r.
Thun – Dzień rozpoczęliśmy od Thun, miasta na końcu jeziora Thunersee. Jest to miejscowość na typowy, krótki, godzinny spacer po starówce. Zaparkowaliśmy na Thun Bahnhof Parking kilkaset metrów od celu (2 CHF/h) i poszliśmy w kierunku rzeki Aare, przeszliśmy przez dwa mosty i udaliśmy się na najładniejszą ulicę, czyli Obere Hauptgasse z najatrakcyjniejszą zabudową oraz budynkami, do których wejścia znajdują się dużo ponad poziomem ulicy i dostępne są wyłącznie schodami.
Stąd dotarliśmy na najładniejszy plac, czyli na Rathausplatz, z pięknym Ratuszem, kamienicami wokoło oraz niezwykłym widokiem na zamek ponad miastem. Wąską uliczką, po schodach wspięliśmy się pod zamek, skąd jak na dłoni widać było całe Thun, aczkolwiek spodziewaliśmy się ładniejszej panoramy niż była w rzeczywistości. Sam biały zamek z czterema strzelistymi wieżami najlepiej prezentuje się z zewnątrz. Wejść można też na dziedziniec, ale z uwagi na nowoczesny budynek, nie jest on aż tak ładny. Po zejściu na Plac Ratuszowy, przeszliśmy jeszcze pod mury miejskie i nad rzekę Aare.
Spiez – Drugim celem dnia było miasto Spiez leżące również nad Thunersee. Miejscowość ta ma charakter typowo kurortowy z jachtami, palmami i restauracjami. Znaleźliśmy miejsce parkingowe w centrum i pieszo ruszyliśmy nad jezioro. Nad przystanią góruje efektowny zamek – Schloss Spiez, a po przeciwnej stronie ciekawa góra Niesen (2.362 m n.p.m.) przypominająca wulkan, zwana szwajcarską piramidą. Wokół jeziora o ładnym niebieskim kolorze widać góry oraz zabudowania miasta ulokowane na wzgórzu nad niewielką zatoką. Spacer po Spiez zajął nam około godzinę, po czym ruszyliśmy dalej.
Brienz – Ballenberg – Freilichtmuseum der Schweiz – Chcieliśmy lepiej poznać tradycyjną szwajcarską architekturę i dlatego udaliśmy się do rozległego skansenu Ballenberg w miejscowości Brienz (wstęp 22,40 CHF/osobę, parking 1 CHF/h lub 5 CHF za cały dzień). Wizytę zaczęliśmy od willi fabrykanta, w której obejrzeliśmy oprócz mebli także ciekawe wystawy, w tym dawnych strojów. Nadeszła pora na lunch w tradycyjnej karczmie, na który wybraliśmy zupę minestrone (7 CHF za porcję), czyli pełną warzyw, aromatyczną zupę jarzynową we włoskim stylu.
Muzeum podzielone jest na obszary, zgodnie z krainami geograficznymi. Spacerując oglądaliśmy mnóstwo sklepików, warsztatów, domów, budynków gospodarczych. Czego tu nie było, widzieliśmy dom zielarza, aptekę, zakład kapeluszniczy, stolarski, warsztat naprawy rowerów, karuzelę, czynny tartak wodny, czy też pralnię. W warsztacie garncarza można było zobaczyć rzemieślnika przy pracy, który na naszych oczach tworzył swoje wyroby. W zakładzie fryzjerskim ukazano fryzury z różnych epok historycznych oraz dekad XX w. Po skansenie przechadzały się zwierzęta gospodarskie – kury, gęsi i świnie, a na łąkach pasły się krowy, konie i kozy. Dla bardziej zmęczonych, po skansenie można było przejechać się wozem konnym.
Po kilku godzinach zwiedzania, ponownie udaliśmy się do karczmy, tym razem na obiad. zamówiliśmy porcję risotto z grzybami (23 CHF) oraz porcję wątróbki cielęcej w sosie z pomidorami, podanej wraz z rösti (28 CHF). Do tego nie mogło zabraknąć piwa Kündel (5,80 CHF za ½l).
Bitsch – Na kolejną kwaterę jechaliśmy drogą przez Alpy Berneńskie. Trasa była bardzo widokowa, ale też emocjonująca, gdyż prowadziła niezliczonymi serpentynami i agrafkami. Wokół nas rozpościerały się wysokie szczyty, którym towarzyszyły zbiorniki wodne o pięknej zielonej barwie, utworzone na różnych poziomach za pomocą tam.
Niestety najgorsze było przed nami. Musieliśmy dojechać i namierzyć obiekt Arve w miejscowości Bitsch, mieszczący się dużo wyżej, na wąskiej dróżce na zboczu góry. Cały czas jechaliśmy drogą mieszczącą ledwo jeden samochód, więc mijanie możliwe było tylko w niewielu miejscach. Ostatecznie byliśmy już niemal u celu, ale minęliśmy nasz nocleg. Droga zrobiła się jeszcze węższa, po jednej stronie była skała, a po drugiej przepaść… Nie było możliwości wycofania się, więc chcąc nie chcąc jechaliśmy dalej. W końcu zatrzymaliśmy się w pierwszym dostępnym miejscu. Na szczęście zauważyliśmy, że z jednego z domów wyszedł mieszkaniec, który kazał nam się wycofać. Dojechaliśmy aż do końca drogi, gdzie był niewielki parking, na którym udało nam się zawrócić. Jadąc na dół, ponownie minęliśmy Arve. Tym razem było jednak łatwiej, gdyż kolejna napotkana osoba wskazała nam właściwy dom, a w oddali zobaczyliśmy machającą do nas gospodynię.
Ufff… Podjechaliśmy pod kwaterę i ulokowaliśmy się w wyjątkowo fajnym apartamencie. Nie dość, że był ona bardzo przestronny (73 m²), ładnie urządzony, to do dyspozycji mieliśmy ogród z hamakiem i wspaniałym widokiem.
27.08.2021 r.
Mörel – Mieszkaliśmy nieopodal najdłuższego lodowca Alp i zarazem całej Europy, czyli Aletschgletscher. Lodowiec Aletsch można oglądać z kilku punktów widokowych (w średnim sezonie dostępne są trzy punkty z czterech), na które się wjeżdża w ramach kompleksu kolejek linowych Aletsch Arena (55 CHF za osobę, bilet całodzienny). Pierwszy punkt widokowy to Moosfluh (2.333 m n.p.m.), do którego można się dostać z Mörel (parking tuż przy stacji – 7 CHF za 2 h). Trasa składa się z dwóch odcinków. Po przejechaniu pierwszego etapu kolejką kabinową do Riederapl Mitte musieliśmy dojść około 650 m do kolejki gondolowej, która zawiozła nas na sam Moosfluh. Nad lodowcem przetaczały się gęste chmury, ale udało nam się trafić na moment, gdy jęzor lodowca był pięknie odsłonięty i oświetlony przez promienie słońca. Dodać należy, że lodowiec ma ponad 22 km długości i do 900 m grubości.
Betten Talstation – Na dół zjechaliśmy tą sama drogą, przejechaliśmy samochodem na następny parking – Betten Talstation (5 CHF za 3 h), z którego wyrusza kolejka kabinowa na Bettmeralp. Następnie trzeba przejść wyjątkowo urokliwą miejscowość ponad kilometr do kolejki gondolowej, która dowozi na Bettmerhorn (2.647 m n.p.m). Warunki pogodowe były doskonałe, aczkolwiek i tu chmury pojawiały się co chwilę i przysłaniały lodowiec.
Zjeżdżając do Bettmeralp postanowiliśmy podejść nad górskie jezioro Bettmersee, skąd roztaczały się cudowne widoki na góry otaczające okolicę, wśród których w oddali majaczyła chyba najbardziej znana góra Szwajcarii, czyli Matterhorn. Wracając do kolejki zaliczyliśmy Konditorei, czyli kawiarnię, w której zjedliśmy wspaniałe tarty jagodowe z bitą śmietaną (6 CHF – duża porcja), popijając cafe crema (4,5 CHF) i sycąc wzrok niezwykłymi widokami.
Fiesch – Po zjechaniu na dół, musieliśmy znowu przejechać kawałek, tym razem do Fiesch. Parking okazał się zagadką, a to z tego powodu, że nie wiedzieliśmy jak spowodować, żeby otworzył się szlaban… Jeździliśmy i szukaliśmy sensownego parkingu, ale ostatecznie wróciliśmy na pierwszy, gdzie w końcu odkryliśmy, że należy przyłożyć do czytnika kartę kredytową… Kolejka gondolowa wwiozła nas do Fiescheralp, a następnie kabinowa na punkt widokowy Eggishorn (2.869 m n.p.m.). Stąd są najwspanialsze widoki na Aletschgletscher, poza tym na górę Aletschhorn, Jungfrau i wiele innych niesamowitych szczytów wraz z towarzyszącymi im lodowcami.
Dość blisko znajduje się pokaźny lodowiec Fieschergletscher, który doskonale widać z tego miejsca. Po zjechaniu na dół mieliśmy kolejną zagadkę związaną z parkingiem. Nie mieliśmy biletu parkingowego, którego żądał od nas parkometr. Postanowiliśmy więc spróbować wyjechać tak jak wjechaliśmy i to był dobry trop. Po przyłożeniu karty do czytnika, opłata została pobrana (2 CHF za 2 h), a szlaban podniesiony. Obiad zjedliśmy w przydrożnej knajpce Restaurant Alpina, gdzie zamówiliśmy Bauernwurst oraz Rusticowurst w sosie pieczeniowym z wielkimi porcjami frytek (po 19,50 CHF za danie) plus oczywiście piwo :-)
28.08.2021 r.
Zermatt – Do Zermat chcieliśmy udać się pociągiem z Brig, jednakże dzięki uprzejmości przemiłego gospodarza naszej kwatery, który odradził nam ten pomysł, zaoszczędziliśmy sporo kasy. Zdecydowanie oszczędniejszym rozwiązaniem jest dojazd do Täsch, pozostawienie samochodu na dworcowym parkingu (16 CHF za cały dzień – powyżej 8 h) i przejazd pociągiem Zermatt Shuttle do celu (16,40 CHF za osobę w dwie strony). Przejazd pociągiem z Brig kosztuje wielokrotnie więcej, parking tyle samo, a dojazd samochodem to zaledwie niecałe 40 km.
Niemal od razu wsiedliśmy do wygodnego pociągu, który do Zermatt dociera w zaledwie 12 minut. Do kolejki linowej na Klein Matterhorn jest od stacji jakieś 1200 m i jest to przepiękny spacer pośród górskiej, szwajcarskiej zabudowy, wśród której wyróżniają się stare, drewniane spichlerze z XVII i XVIII w. Do tego wzdłuż całej miejscowości płynie górska rzeka Vispa o mlecznobłękitnym kolorze, a w dali nad całością góruje majestatyczny szczyt Matterhorn (4.478 m n.p.m.).
Kolejka linowa (114,50 CHF za osobę w dwie strony) na nieco niższy Mały Matterhorn (3.883 m n.p.m.) składa się z dwóch odcinków, z których pierwszy stanowi kolejka gondolowa, która zatrzymuje się w kilku punktach pośrednich. Podczas wjazdu na górę zrobiliśmy przystanek przy jeziorku Schwarzsee, które samo w sobie jest efektowne, ale przede wszystkim jest tu niemal idealny widok na Matterhorn.
Po krótkim spacerze wsiedliśmy z powrotem do kolejki, którą zjechaliśmy nieco w dół, by po chwili wjechać wyżej aż do stacji przesiadkowej Trockener Steg, skąd wyruszają duże wagoniki na sam szczyt Klein Matterhorn. U góry okazało się, że zdecydowana większość turystów, to amatorzy białego szaleństwa, których celem jest Matterhorn Glacier Paradise, czyli całoroczny ośrodek narciarski ulokowany na lodowcu. Trochę dziwnie było oglądać narciarzy i skateboardzistów szusujących po stoku w środku lata :-) Atmosfera na górze była iście zimowa, a my sami nie omieszkaliśmy przejść po śniegu, bo w końca naprawdę rzadko ma się okazję, by zrobić to w sierpniu… Do tego temperatura kompletnie nie była letnia, bo wynosiła -5ºC…
Na dachu stacji kolejki widokowej ulokowano punkt widokowy, który pozwala rozkoszować się panoramą skalistych, częściowo ośnieżonych szczytów oraz towarzyszących im lodowców. Wrażenia są niezapomniane.
Drugą atrakcją Klein Matterhorn jest jaskinia lodowa z licznymi rzeźbami (wstęp w cenie biletu na kolejkę), wśród których wyróżniają się zwierzęta, takie jak wilki, byki, czy też wielki smok. Do tego wypróbować można tron lodowy, czy też zatrzymać się chwilę przy kaplicy. Generalnie całość jest bardzo efektowna. Po takich wrażeniach trzeba było się rozgrzać i posilić w barze na szczycie. Niemalże tradycją stało się dla nas piwo i frytki (dwa piwa 0,33 l i duże frytki – 26 CHF), które smakują w tych warunkach niesamowicie :-D
Zjeżdżając, wysiedliśmy na punkcie pośrednim – Furi, skąd wyruszyliśmy na krótki trekking do mostu wiszącego i atrakcji nazwanej Gletschergarten. Most o długości 100 m rozwieszony jest pomiędzy brzegami głębokiego kanionu. Sama przeprawa jest dość stabilna, ale jak to most wiszący, nieco buja się podczas przechodzenia, szczególnie, gdy jest na nim więcej osób. Na szczęście barierki stanowią dość grube siatki, dzięki czemu każdy może czuć się tu bezpiecznie.
Nieco dalej, przeszedłszy przez miejsce piknikowe z atrakcjami dla dzieci, dotarliśmy do Gletschergarten, czyli ogrodu polodowcowych form skalnych, wśród których najwięcej było kotłów, a nieopodal znajdowała się niewielka jaskinia. Sympatyczne miejsce pozwala zapoznać się z działalnością lodowca, który przez lata drążył skałę i zostawił po sobie wiele śladów.
Wróciliśmy do Zermatt, pospacerowaliśmy przyglądając się szpanerskim hotelom, próbując namierzyć restaurację, która nie zrujnuje naszego portfela. Jednak w tym luksusowym kurorcie takiej nie znaleźliśmy… Zjechaliśmy więc pociągiem do Täsch, gdzie tuż obok stacji namierzyliśmy hotel Matterhorn Inn, a w nim restaurację serującą obiady przez cały dzień. Tu musimy dodać, że w tych dniach byliśmy w kantonie Valais, w którym zapewne z racji sąsiadowania z Włochami, obowiązywała pora obiadowa dopiero od wieczora, a to oznaczało, że tylko niektóre knajpki serwowały obiad popołudniu. Na obiad zjedliśmy Spaghetti Carbonara (26 CHF za porcję), na które składał się makaron z serem i szynką, w doskonałym sosie śmietanowym.
29.08.2021 r.
Saas-Fee – Z naszego noclegu do kurortu Saas-Fee mieliśmy 40 km. Dojechaliśmy do wielkiego, wielopiętrowego parkingu u wrót do miejscowości, na którym zostawiliśmy samochód (8 CHF za 5 h), gdyż dalej nie można poruszać się autem. Co ciekawe wokół Saas-Fee znajduje się 13 szczytów powyżej 4.000 m n.p.m. oraz aż 40 lodowców. Naszym celem była kolejka na Mittelallalin (3.445 m n.p.m.), czyli szczyt będący całoroczną bazą narciarską. Jak na lato, imponuje ilość dostępnych tras narciarskich, gdyż jest ich aż 20 km. Po zakupie biletów (75 CHF za osobę w dwie strony) przejechaliśmy dwa odcinki kolejką gondolową, aby dotrzeć do nietypowego pociągu, czyli Metro Alpin wjeżdżającego z 2.980 m n.p.m. na sam szczyt. Jest to najwyżej położone metro na świecie i jak przystało na metro, cała trasa wiedzie w tunelu wykutym wewnątrz skały. W praktyce, pochyły wagonik przypominjący rzeczywiście kolejkę podziemną jest wciągany liną po szynach i w ten sposób w trzy minuty pokonuje 1447 m długości i niemal 500 m różnicy poziomów.
Na górze prócz atrakcji dla amatorów sportów zimowych jest taras widokowy, jaskinia lodowa oraz najwyżej położona na świecie restauracja obrotowa. Punkt widokowy pozwala zobaczyć z bliska szczyty i lodowce otaczające Saas-Fee, z kolei jaskinia lodowa (dodatkowo płatna, 20 CHF za osobę) wypełniona jest bardzo dużą ilością rzeźb lodowych (niedźwiedź, akwarium z rybami, łabędzie, mysz Jerry wprost z kreskówki, pingwiny pilnujące igloo, wielki smok), a także bar lodowy, sala tronowa oraz lodowy kominek). Była to nasz trzecia jaskinia lodowa w Szwajcarii i to najbardziej okazała.
Pobyt na Mittelallalin nie mógł zakończyć się inaczej niż w restauracji obrotowej, której obrót wokół osi trwa godzinę. Zamówiliśmy, a jakże – frytki, tym razem polane sosem z typowo szwajcarskim serem Raclette (porcja dla jednej osoby 9 CHF), a do tego zaszaleliśmy i zamówiliśmy gorący pomarańczowy poncz (punch) z rumem i whisky (11 CHF za 0,3 l). Były to nasze ostatnie chwile, gdy mogliśmy napawać się z bliska widokami szwajcarskich Alp.
Brig – Zupełnie nadplanowo pojechaliśmy do Brig (parking Parkhaus Altstadt – 2,40 CHF za 3 h), gdzie znajduje się barokowy zamek Kaspara Stockalpera. Budowla ma trzy wieże zakończone w bardzo symboliczny sposób: słońcem, księżycem i gwiazdą, ma też arkadowy, trzypoziomowy dziedziniec. Zamek wybudował wyjątkowo bogaty handlowiec, który mieszkał w pobliskim domu, traktując zamek połączony arkadowym przejściem, jako miejsce pracy. Kaspar miał monopol na handel niemal wszystkim, począwszy od soli, przez jedwab, skończywszy na ślimakach… Zwiedziliśmy zamek z przewodniczką (8 CHF od osoby), która oprowadzając po niemiecku, starała się przetłumaczyć niektóre słowa na angielski. Niestety były to wyłącznie najprostsze wyrazy, które my doskonale rozumieliśmy po niemiecku… Cóż liczą się chęci ;-) Zamek obejrzeliśmy głównie z zewnątrz, aczkolwiek mieliśmy okazję zobaczyć salę rycerską, kaplicę i pomieszczenie pokryte efektownymi malowidłami, dziś salę rozpraw mieszczącego się tam sądu.
Po zwiedzaniu zamku przeszliśmy uliczkami starego miasta w Brig, które zaskoczyło nas swą atrakcyjnością. Nie spodziewaliśmy się tylu zabytkowych domów i urokliwych zaułków na tle malowniczych gór. Przyszedł czas na obiad, na który wybraliśmy kolejne szwajcarskie danie, czyli cordon bleu w Ristorante-Pizza Matza. Parokrotnie przymierzaliśmy się do tego dania, ale było po prostu bardzo drogie. W małej, nieco mniej turystycznej miejscowości, cena była bardziej przystępna, więc skusiliśmy się na ten sznycel cielęcy nadziewany serem i szynką, podawany z frytkami. Jako przystawkę dostaliśmy smaczną surówkę, a do picia włoskie piwo. Cały dość luksusowy obiad dla dwojga kosztował 59 CHF).
30.08.2021 r.
Tego dnia zaplanowaliśmy przejazd do drugiego państwa na naszej trasie, czyli do Liechtensteinu. Mieliśmy dość duży odcinek do przejechania, bo ponad 220 km górskimi drogami. Górskimi w tym przypadku oznaczało niezliczoną ilość ostrych zakrętów i wjazd na niemal 2.500 m n.p.m. Do tego trasa nie należała do zbyt szerokich, w wielu miejscach była mgła, a droga nie była zabezpieczona żadnymi barierkami. Generalnie przejazd ten był dość emocjonujący ;-)
Liechtenstein – Burg Gutenberg – Liechtenstein to niewielkie księstwo (160 km² i niecałe 40 tys. mieszkańców) między Szwajcarią i Austrią, w którym postanowiliśmy odwiedzić dwa miejsca: Zamek Gutenberg i stolicę Vaduz. Warownia, której początki sięgają XII w góruje nad miasteczkiem Balzers. Zamek, który nie jest niestety udostępniony do zwiedzania z wyjątkiem przedzamcza, otaczają winnice. Warto wejść na górę i zobaczyć piękną panoramę okolic oraz sam zamek z bliska.
Liechtenstein – Vaduz – Do Vaduz z Balzers można dojechać drogą przez Liechtenstein, ale szybciej i prościej jest przejechać szwajcarską autostradą. W stolicy (niewiele ponad 5,5 tys. mieszkańców) zaparkowaliśmy tuż pod neogotycką katedrą Św. Floriana z XIX w. Niestety zaczął padać deszcz, więc zdecydowaliśmy się przeczekać go w Engel-Restaurant naprzeciwko Ratusza. Była pora obiadowa, więc zamówiliśmy liechtensteinską specjalność – Käseknöpfli mit Alpkäse (23 CHF za porcję), czyli lane kluseczki z doskonałym sosem serowym, posypane prażoną cebulą, do których dodatkiem był mus jabłkowy. Dość specyficzne połączenie smaków, ale danie rewelacyjne! Jedliśmy na tarasie z widokiem na ciekawy, aczkolwiek dość nowy Ratusz, popijając obiad lokalnym piwem Hells.
Po obiedzie, cały czas w mżawce, spacerowaliśmy główną ulicą, a raczej deptakiem Vaduz. Po drodze oglądaliśmy co ciekawsze budynki. Miasto to jest raczej nowoczesne, więc można tu znaleźć niewiele zabytkowych budynków. Na wysokiej górze stoi Schloss Vaduz – rezydencja panującej rodziny książęcej, a na dole do ciekawszych obiektów należy Konsulat Szwajcarii, budynek rządu i kilka kamienic. Nasze zainteresowanie wzbudził nowoczesny budynek parlamentu, zbudowany z jasnej cegły z wyjątkowo stromym dachem, wokół którego posadzka wyłożona była taką sama bardzo jasną cegłą. Dawało to ciekawy efekt, szczególnie w ten deszczowy dzień.
Stein am Rhein – Po wizycie w Księstwie Liechtenstein wróciliśmy do Szwajcarii, dojechaliśmy do niezwykłego i niewielkiego miasteczka (trochę ponad 3 tys. mieszkańców). Zameldowaliśmy się w Garni-Hotel Mühletal, który nie ma niestety własnego parkingu. Oznaczało to skorzystanie z aplikacji na telefonie i hotelowego WiFi… No cóż, trzeba było znaleźć takie miejsce, w którym aplikacja uznała, że jest się na parkingu, a jednocześnie w zasięgu hotelowej sieci Internet… Sam pokój do luksusowych nie należał, aczkolwiek nie był zły. Największe zdumienie wzbudziła wykładzina pcv położona na podłodze i ścianach całej łazienki zamiast płytek… Za to pani z obsługi była bardzo miła i przygotowała nam całkiem fajne śniadanie jako suchy prowiant, gdyż następnego dnia planowaliśmy wyjechać bardzo wcześnie. Największą zaletą hotelu była lokalizacja jakieś 200-300 m od starówki.
Stein am Rhein jest ponoć najczęściej fotografowaną miejscowością w całej Szwajcarii. No cóż, trudno się dziwić, bo jego zabudowa jest niezwykła. Budynki pamiętają czasy średniowiecza, wiele z nich ma elementy szachulcowe, kolorowe okiennice, a przede wszystkim piękne malowidła na fasadach. Spacer uliczkami miasta przeniósł nas w dawne czasy i gdyby nie współczesne samochody, to złudzenie byłoby pełne. Niewątpliwie najciekawszym miejscem jest Plac Ratuszowy z najpiękniejszymi kamienicami w mieście.
Od czasu do czasu kropił deszcz, a już po chwili świeciło słońce. Wieczorem postanowiliśmy zjeść kolację w Restauracji Adler na Placu Ratuszowym. Zamówiliśmy po zupce – Gerstensuppe, czyli rodzaj krupniku (9,50 CHF) oraz Tomatensuppe, to jest pomidorową (7,50 CHF), a do tego Adlerteller – talerz wędlin, serów wraz z pomidorami i ogórkami. Wszystko było bardzo smaczne, a jedynie żal było nam, że to ostatni posiłek w Szwajcarii…
31.08.2021 r.
Wcześnie rano, to znaczy przed szóstą, wyruszyliśmy w drogę do domu. Mieliśmy do pokonania nieco ponad 1.200 km, więc już po 18:00 byliśmy w Toruniu. Podsumowując, musimy powiedzieć, że potwierdziły się nasze przypuszczenia, iż wyjazd do Szwajcarii i Liechtensteinu jest doskonałym wyborem i spokojnie może konkurować z wieloma egzotycznymi destynacjami.