10.11.2022 – 13.11.2022
OPIS PODRÓŻY
10.11.2022 r.
Długi weekend listopadowy wykorzystaliśmy na szybki wypad do Bergamo, Werony, Mediolanu oraz nad Jezioro Garda i Como. Wybraliśmy popołudniowy lot z Modlina do Bergamo w czwartek o 17:05 (Ryanair, lot nr FR3899) i dzięki temu już przed 19-tą byliśmy na miejscu.
Bergamo – Lecieliśmy tylko z bagażami podręcznymi, więc od razu udaliśmy się w miejsce wskazane nam przez wypożyczalnię. Chwilę musieliśmy poczekać na busa opisanego Fast Parking / Autosystem, który dowiózł nas do SurPrice Car Rentals (AutoOne), gdzie w parę chwil wypożyczyliśmy Fiata Pandę, o dziwo hybrydę (około 80€ za trzy doby z pełnym ubezpieczeniem, depozyt – blokada 700€ na karcie kredytowej). Do naszego Hotelu Città Dei Mille mieliśmy zaledwie 6 km, więc szybko dotarliśmy do celu.
Byliśmy głodni, więc od razu udaliśmy się do upatrzonej już przed wyjazdem, restauracji Cresta Alta kilkaset metrów od hotelu. Wybraliśmy grillowaną ucztę dla dwojga o wdzięcznej nazwie Grigliata Speciale (28€), a do tego produkowane na miejscu piwa Italian Weiss (5,50€) oraz Italian Bock (5,50€). Obiad był doskonały, dostaliśmy grillowane żeberka, udka z kurczaka, kiełbasę oraz cukinię, a do tego frytki, które przypominały chipsy (cały obiad wraz z coperto, czyli doliczonym napiwkiem – 42€).
11.11.2022 r.
Salò (Jezioro Garda) – Po bardzo urozmaiconym i smacznym, włoskim śniadaniu w hotelu, pojechaliśmy nad Jezioro Garda do miasteczka Salò. Zaparkowaliśmy na Parcheggio Civico al Centro (3,60€ za 2 h), czyli podziemnym parkingu bardzo blisko promenady na jeziorem. Przeszliśmy wąskimi uliczkami wzdłuż urokliwych, kolorowych kamienic z charakterystycznymi ażurowymi okiennicami. Dotarliśmy na przepiękną promenadę z widokiem na górskie Jezioro Garda, które jest największym (370 km²) i najczystszym jeziorem we Włoszech.
Salò jest idealne na długi spacer, szliśmy więc deptakiem rozkoszując się pięknymi budynkami, widokami oraz napawając się lekko senną atmosferą tego niewielkiego miasteczka. Zachwycaliśmy się nadal kwitnącymi krzewami, owocującymi drzewami cytrusowymi, mimo, że był to już listopad. Zauważyliśmy, że przyroda na północy Włoch w listopadzie przypomina wrześniową, złotą, polską jesień. Do tego świeciło piękne słońce, prowokujące do ściągnięcia kurtek. Ot miła odmiana po chłodach i szarówce w naszej ojczyźnie.
Przeszliśmy do samego końca promenady i cofnęliśmy się, aby pójść w kierunku portu jachtowego, który wypełniony był po brzegi wszelkiej maści żaglówkami i motorówkami. Chciałoby się, żeby ta chwila trwała jak najdłużej, więc usiedliśmy w Barze Bellavista na poranne cappuccino (2,20€ za filiżankę). Kawa była pyszna, a widok na Jezioro Garda niezapomniany.
Werona – Wyjazd ten wieńczył 28 lat naszej znajomości, więc nie sposób było ominąć słynnego miasta miłości – Werony, która rozsławiona została przez samego Williama Shakespear’a w dramacie Romeo i Julia. Co ważne, miasto ma do zaoferowania znacznie więcej niż sławetny i okupowany przez turystów Dom Julii. Zaparkowaliśmy nieopodal Amfiteatru w Weronie (Parking Citadella – 16,50€ za 4,5h). Rozpoczęliśmy od lunchu tuż przy parkingu w niewielkim barze, gdzie zjedliśmy pyszne, typowo włoskie kanapki na ciepło – panini z prosciutto, mozarellą i rukolą (5,20€ za dużą kanapkę) , a do tego wypiliśmy piwo (5,20€ za 0,4l).
Do miasta weszliśmy przez Bramę Bra obok wieży pięciokątnej (Torre Pentagona), za którą ukryło się popiersie Williama Shakespear’a, który jak się okazuje, nigdy w Weronie nie był… Oczom naszym ukazał się wspaniały plac z kolorowymi kamienicami po jednaj stronie, pałacami na dwóch kolejnych pierzejach i wspaniale zachowanym rzymskim amfiteatrem na ostatniej stronie. Środek placu to niewielki park z fontanną. Naszym celem był oczywiście trzeci co do wielkości, świetnie zachowany amfiteatr, zwany powszechnie Areną (wstęp 10€ od osoby). Budowla z I w. n.e. zachowała się niemal idealnie, dzięki czemu można dziś podziwiać jej ogrom, wejść na samą koronę, z której świetnie widać miasto, a także przejść się korytarzami prowadzącymi na trybuny mieszczące 30 tys. widzów.
Potem poszliśmy malowniczymi uliczkami prosto do domu Julii. Casa di Giulietta (bilet 6€) to średniowieczna, gotycka kamienica z XIV w. ze słynnym balkonem, pod którym Romeo rzekomo wyśpiewywał swe serenady dla ukochanej Julii. Dziś jest to muzeum średniowiecznych wnętrz ze ścianami i sufitami pokrytymi malowanymi wzorami, pięknymi kominkami i sypialnią Julii przeniesioną wprost z jednej z filmowych adaptacji sztuki Romeo i Julia. Głównym miejscem, do którego zdążają turyści jest balkon, na którym można zrobić pamiątkowe zdjęcie. Z kolei na dziedzińcu znajduje się brązowa statua Julii, cała wytarta od nękających ją swym dotykiem odwiedzających.
Przeszliśmy na podłużny Plac Ziołowy (Piazza delle Erbe), który niemal w całości stanowi targowisko z mnóstwem stoisk, gdzie można kupić najróżniejsze towary. Dodatkowo plac jest otoczony bardzo efektowną zabudową, wśród której wyróżnia się Domus la Scala z wysoką wieżą, ceglany Domus Mercatorum z charakterystycznymi podcieniami, fontanna oraz kolumna z lwem św. Marka – symbolem Wenecji. Tuż obok znajduje się nieco mniejszy Plac Lordów (Piazza dei Signori), na którym mimo, że był dopiero początek listopada, stała już świąteczna choinka.
Kawałek dalej na Placu Świętej Anastazji (Piazza Santa Anastasia) prócz monumentalnej bazyliki poświęconej tejże świętej oraz kościoła św. Piotra, znajduje się niezwykły XIV-wieczny sarkofag, umieszczony ponad bramą pomiędzy dwoma kościołami. Jest to zdecydowanie dziwne miejsce na ulokowanie czyjegoś grobu, nawet jeśli ten ktoś był lokalnym możnowładcą i zbudował Bazylikę św. Anastazji…
Stąd było już bardzo blisko nad rzekę Adygę, ponad którą wznosi się Castel San Pietro, a przez którą przerzucony jest odbudowany, starożytny most Ponte Pietra, wzniesiony w roku 100 p.n.e. Doszliśmy do potężnej, romańskiej katedry o początkach w VIII w., która z każdej strony ma inną fasadę, a to zapewne dlatego, że była wielokrotnie przebudowywana. Ostatnim miejscem w Weronie, do którego dotarliśmy, to Arche Scaligere, czyli kompleks gotyckich grobowców rodziny Scaligera, ulokowanych na postumentach. Jest to niezwykłe miejsce, gdyż w środku miasta stoją kamienne sarkofagi, wystawione na widok publiczny.
Włóczyliśmy się jeszcze niespiesznie uliczkami Werony oglądając kolejne piękne budynki. Pogoda nam sprzyjała, więc nie odmówiliśmy sobie prawdziwych gelati, czyli słynnych włoskich lodów, które w niezliczonych smakach sprzedawane są w wielu miejscach (lody średnie, czyli 3 pokaźne gałki kosztowały 4,20€).
Po powrocie do Bergamo udaliśmy się na poszukiwanie pizzerii, ale szybko okazało się, że w pobliżu nie ma takiego lokalu. Dotarliśmy do centrum, gdzie w restauracji Dieci10 zjedliśmy mało typową pizzę, za to bardzo smaczną. Zamówiliśmy Pizza Trentina Gourmet, czyli pizzę z roszponką, mozarellą, pomidorami i prosciutto na stosunkowo grubym cieście, a do tego wzięliśmy piwo Ichnusa wprost z Sardynii (pizza – 17€, piwo 0,4l – 5€, coperto – 4€, cały obiad dla dwojga – 52€).
12.11.2022 r.
Mediolan – Autostradą szybko dostaliśmy się do centrum Mediolanu. Zaparkowaliśmy na parkingu na ulicy Corso Magenta bardzo blisko kościoła Santa Maria delle Grazie (4€ za h) i poszliśmy kupić bilety do klasztornego refektarza przy kościele, w którym prezentowany jest obraz Leonarda da Vinci – Ostatnia wieczerza. Niestety, mimo, że nie był to sezon turystyczny, bilety zostały już dawno wyprzedane… Nam pozostało podziwianie wnętrza renesansowej świątyni wpisanej na listę UNESCO, które jest jasne, zwieńczone kopułą w stylu bazyliki i stosunkowo nietypowe jak na włoskie kościoły, które oglądaliśmy dotychczas. Z zewnątrz kościół jest również ciekawy, a to z uwagi na ozdobne absydy oraz latarnię osłaniającą kopułę, świetnie widoczną z Krużganka Żab, który sam w sobie jest bardzo atrakcyjnym miejscem. Krużganek ten to niewielki ogród z fontanną pośrodku, ozdobioną brązowymi żabami, z którego można wejść wprost do kościoła.
Z Kościoła poszliśmy bezpośrednio do Zamku Sforzów (Castello Sforzesco), olbrzymiej, ceglanej rezydencji z XV w. (wstęp do muzeum 5€). Zamek ma wyjątkowo rozbudowaną bryłę i olbrzymi Dziedziniec Książęcy, na który prowadzą trzy bramy. Na narożnikach głównego dziedzińca stoją dwie bardzo masywne baszty, a główna brama zwieńczona jest wieżą. Rozpoczęliśmy zwiedzanie właściwego zamku, w którym mieści się muzeum, a raczej kompleks sześciu muzeów – sztuki antycznej, użytkowej, galeria obrazów, muzeum instrumentów muzycznych, muzeum egipskie i prehistoryczne. Na pobieżne zwiedzanie tego w sumie dość ciekawego przybytku, trzeba zarezerwować minimum dwie godziny.
Przed główną bramą do zamku stoi okazała fontanna, przy której zawsze kręci się dużo turystów. Dalej droga wiedzie do dużego ronda, a następnie na ulicę Dantego. Zgłodnieliśmy, więc przy rondzie znaleźliśmy piekarnię Van Bol & Feste serwującą drugie śniadania. Zamówiliśmy po kawałku pizzy z pomidorkami koktajlowymi i oliwkami oraz podłużne zapiekanki z ziemniakami i rozmarynem, do których było obowiązkowe cappuccino (10,20€ za wszystko dla dwóch osób). Świetny i tani sposób na syty lunch.
Postanowiliśmy poszukać jednego z najsłynniejszych teatrów na świecie, czyli teatru operowego La Scala. Teatro alla Scala okazał się niezbyt efektownym budynkiem z zewnątrz, a że wnętrza także nie są szczególnie oryginalne, zrezygnowaliśmy z ich zwiedzania. Za to, naprzeciwko znajduje się najstarsza galeria handlowa we Włoszech, czyli Galleria Vittorio Emanuele II. Jest to bardzo zatłoczone, a przede wszystkim szpanerskie miejsce, gdzie rezydują najsłynniejsze i najdroższe marki, począwszy od Prady, przez Gucciego, Diora aż po Rolexa. Zatrzymaliśmy się chwilę przed witryną Prady, gdyż naszą uwagę przykuły świecące sukienki i spódniczki przypominające strukturą zbroję, które składały się z małych blaszek. Cena takiego świecidełka to 7.800€ za sukienkę i 6.700€ za spódniczkę. Nic nie kupiliśmy, bo nic nam się nie podobało ;-)
Wprost z galerii wyszliśmy na ogromny Plac Katedralny (Piazza del Duomo), którego najcenniejszą budowlą jest wspaniała, gotycka katedra p.w. Narodzin św. Marii, z trzema tysiącami figur na fasadzie, złotą figurą Madonny na wieży oraz wieloma innymi ozdobami. Co ciekawe, zdobycie biletów do katedry nie jest wcale takie oczywiste. Kasa jest oddalona od budowli, a bannery zachęcają do zakupu przez Internet. Okazało się, że nie ma już możliwości zakupu podstawowych biletów do samej świątyni, a dopiero wybór biletu łączonego z muzeum katedralnym za 7€, pozwalał na jego zakup. Ucieszyliśmy się, bo jest to najważniejszy zabytek Mediolanu. Świątynia jest pięcionawowa, a jej nawy są niezwykle wysokie. W nawie głównej o wysokości 45 m rozwieszono wielkie płótna o tematyce religijnej, a sklepienia naw bocznych ozdobione są maswerkami. Generalnie katedra jest monumentalna, ozdobiona wieloma rzeźbami, a przede wszystkim uwagę przykuwają przepiękne, XIX-wieczne witraże.
Obok katedry znajduje się ciekawe muzeum katedralne (Museo del Duomo di Milano), w którym w ciemnych pomieszczenia z bliska zaprezentowane są rzeźby i różne detale architektoniczne zdobiące świątynię. Zastanawialiśmy się tylko, gdzie są kopie, a gdzie oryginały, bo to co zobaczyliśmy wyglądało nader autentycznie. W muzeum znajdują się również sprzęty liturgiczne, a na niewielkim dziedzińcu łączącym wystawy z kościołem św. Gotarda, stoi kopia Madonniny, czyli wspomnianej wcześniej przez nas figury Madonny z dachu katedry.
Na placu katedralnym znajduje się skwer z palmami i bananowcami, który kompletnie nie pasuje do zabudowy miasta, aczkolwiek jest bardzo dekoracyjny. Krążyliśmy jakiś czas po mieście, ale jest to duża aglomeracja, więc o spokojnym kontemplowaniu architektury, można mówić jedynie w małych, bocznych uliczkach. Na koniec usiedliśmy jeszcze w małym lokalu Bar Tabacchi na Piazza s. Alessando na słodycze i drinka. Zjedliśmy małe rurki z kremem czekoladowym i pistacjowym oraz mini croissanty również o smaku pistacjowym, a do tego wypiliśmy Aperol Spritz przyglądając się mieszkańcom Mediolanu (6 ciastek + 2 drinki – 22,80€).
Po powrocie do Bergamo mieliśmy jeszcze sporo czasu do obiadu, który mogliśmy zjeść zgodnie z lokalnymi zwyczajami najwcześniej o 19:00. Gdy nadeszła pora, ruszyliśmy w okolice dworca kolejowego do Baru Escondido, który nie jest może zbyt ekskluzywny, ale ma dobrą opinię i serwuje doskonałe jedzenie w umiarkowanych cenach (nie jest pobierane coperto). W barze zjedliśmy danie, które jest specjalnością Bergamo, czyli Casoncelli alla Bergamasca, będące mięsnymi pierożkami z dziurką, a może raczej wgłębieniem, z boczkiem, szpinakiem i posypane aromatycznym serem. Danie pyszne i sycące (porcja 6€). Zachciało się nam jeszcze spróbować lokalnych wędlin i serów więc zamówiliśmy dodatkowo talerz tych specjałów (7€). Do obiadu wypiliśmy Birra Moretti Rosso, czyli dość mocne, bursztynowe, włoskie piwo (0,4 l – 5€).
13.11.2022 r.
Lecco (Jezioro Como) – Wyjazd nie byłby pełny, gdybyśmy choć kilku chwil nie spędzili nad Jeziorem Como. W tym celu wybraliśmy malownicze miasteczko Lecco, zwane czasem Bramą do Jeziora Como. Rzeczywiście miejscowość jest niezwykle urokliwa i rozciąga się na długości 8 km nad brzegiem dwóch jezior: Como i Garlate. Słynne Jezioro Como jest trzecim co do wielkości we Włoszech, ale za to najgłębszym w całych Alpach (425 m) i jednym z najgłębszych w Europie. Co ciekawe, jezioro to tworzy tzw. kryptodepresję, czyli jego lustro jest poniżej poziomu morza. Zaparkowaliśmy przy samym centrum na Piazza Affari (4,50€ za 3,5h), a zwiedzanie zaczęliśmy od espresso, które było oczywiście smolisto czarne i niezwykle mocne (1,50€). Wzmocnieni kawą poszliśmy wprost na promenadę, z której roztacza się przepiękny widok na Alpy oraz miejscowość po przeciwnej stronie. Uroku deptakowi dodawały platany, które o tej porze roku mieniły się barwami jesieni.
Przy promenadzie znajduje się duży plac otwarty na Jezioro Como – Piazza Mario Cermenati z ładnymi kamienicami oraz pałacem w stylu weneckim. Nieco wyżej stoi Basilica Prepositurale di San Nicolò z ładnym, jasnym wnętrzem. Tuż obok pierwszego z placów znajduje się drugi plac – Piazza XX Settembre z jeszcze ładniejszą zabudową i dużą ilością restauracji oraz barów. Wróciliśmy nad jezioro, była niedziela, świeciło słońce, więc deptakiem spacerowało wielu mieszkańców Lecco. Doszliśmy promenadą do końca miejscowości i mimo, że ścieżka prowadziła dalej, stwierdziliśmy, że czas zawrócić.
Wróciliśmy do punktu wyjścia i poszliśmy deptakiem w przeciwną stronę. Doszliśmy aż do mostu, który prowadził przez rzekę Adda do miejscowości Malgrate, z której doskonale widoczne było całe Lecco. Wróciliśmy do centrum. Był czas na małe co nieco, więc wyszukaliśmy kawiarnię, gdzie zamówiliśmy tiramisu i tort Sachera, które nie mogły obyć się bez cappuccino (16,80€ za całość). W miłej atmosferze spędziliśmy kilka chwil.
Bergamo – Pozostało nam zwiedzenia miasta, w którym nocowaliśmy ostatnie trzy noce, czyli Bergamo. Zaparkowaliśmy na Piazza San Marco, skąd mieliśmy kilkaset metrów do dolnej stacji kolejki wwożącej turystów do Città Alta, czyli górnego Bergamo. Kolejka do kolejki był tak długa, że postanowiliśmy wejść na górę pieszo. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie jest to wcale aż tak daleko i tak wysoko, a spacer zajął nam tylko 10 minut.
Stanęliśmy przed niezwykle efektowną bramą miejską – Porta San Giacomo, zbudowaną z marmuru w XVI w., a będącą częścią murów weneckich okalających górne miasto. Stąd rozciągała się wspaniała panorama na dolne Bergamo i góry. Weszliśmy w plątaninę uliczek tłumnie obleganych przez turystów. Mimo, że nie był to sezon turystyczny, to zwiedzających było znacznie więcej niż gdziekolwiek. Momentami trudno było się przeciskać, nie mówiąc o znalezieniu wolnego stolika na lunch… Doszliśmy na Piazza Vecchia, czyli stary plac ze wspaniałą zabudową. Z jednej strony plac zamyka jasna fasada Palazzo Nuovo, a z drugiej Palazzo della Ragione z arkadowym parterem pozwalającym przejść na plac katedralny z trzema kościołami: Bazyliką Santa Maria Maggiore, Kaplicą Colleoni i Katedrą św. Aleksandra Męczennika oraz Baptysterium.
Chcieliśmy coś zjeść. W pierwszej restauracji na Piazza Vecchia poinformowano nas, że to nie pora na lunch. No cóż, poszliśmy do drugiej, w której przez dłuższy czas nikt się nami nie zainteresował, nawet nie podał kart. Do trzech razy sztuka, poszliśmy do trzeciej knajpy. Tym razem w Lalilmentari udało nam się coś zjeść. Wybraliśmy typowo włoskie danie, czyli pyszną lasagne, do której zamówiliśmy piwo wyprodukowane specjalnie dla tego lokalu, czyli La Blonda Artigianale (cały obiad dla dwóch osób wraz z coperto – 42€). Na placu trwała właśnie jakaś manifestacja, a mimo to posiłek przebiegł w bardzo miłej atmosferze.
Doszliśmy aż do końca górnego miasta, gdzie na terenie cytadeli trwał targ różności, na którym można było kupić typowe „mydło i powidło”. Skręciliśmy w boczne uliczki, żeby uciec od zgiełku tłumów i w spokoju kontemplować to bardzo ładne miasto. W oczekiwaniu na wieczorny lot do Polski, przysiedliśmy ponownie w Lalimentari, tym razem na drinka. Wybraliśmy klasyczne Campari Bitter na lodzie (5€ za drinka), do którego ku naszemu zaskoczeniu dostaliśmy sporo gratisowych przekąsek – chipsy, orzeszki i oliwki.
Potem spacerowaliśmy jeszcze po dość słabo oświetlonej starówce, na której cały czas były tłumy. Zeszliśmy na dół do samochodu, wróciliśmy do wypożyczalni, w której bez zbędnych formalności oddaliśmy naszą Pandę i zostaliśmy zawiezieni na lotnisko. W oczekiwaniu na lot do Polski o 21:30 (Ryanair, lot nr FR3898), zjedliśmy pyszne włoskie kanapki na ciepło. W pewnym momencie jedna z pasażerek z naszego samolotu zasłabła i przewróciła się na podłogę. Przytomni pasażerowie ruszyli jej z pomocą, a po chwili pojawiła się też obsługa medyczna lotniska. Miło było patrzeć jak rodacy zajmują się współpasażerką, a młody Polak cały czas dzielnie tłumaczy medykowi rozmowę. Na szczęście kobieta szybko doszła do siebie i o własnych siłach weszła do samolotu.
Tuż przed lądowaniem mieliśmy kolejną, nietypową sytuację. Kapitan kategorycznie kazał całkowicie wyłączyć wszystkie urządzenia elektroniczne, a nie tylko przełączyć w tryb samolotowy i poinformował, że ze względu na złe warunki pogodowe, podczas lądowania będzie wspierał się autopilotem. Mimo, że był to nasz siedemdziesiąty ósmy lot w życiu, to nigdy nie spotkaliśmy się z taką sytuacją. Wszystko przebiegło zupełnie normlanie, a ku naszemu zdziwieniu, warunki w Modlinie były bardzo dobre. Trudno powiedzieć co się tak naprawdę wydarzyło, że pasażerowie usłyszeli nietypowy komunikat, ważne, że około 23:30 wylądowaliśmy bezpiecznie.
Pozostał nam powrót do domu. Myśleliśmy, ze będzie to spokojny przejazd bez niespodzianek. A tymczasem na rozwidleniu dróg S7 i DK50 trwały roboty drogowe, które były bardzo źle oznakowane. Myśląc, że zaczyna się zjazd, zjechaliśmy na prawą stronę pomiędzy separatory i tablice. Niestety była to „ślepa uliczka” prowadząca prosto w pole… Co gorsza bezpośrednio za nami wjechała ciężarówka, więc problem był podwójny. Pozostało nam powolne wycofywanie się kilkaset metrów, pilnując aby nie uderzyć w separatory i nie spaść ze skarpy. Dla nas był to spory problem, ale jeszcze większy dla kierowcy ciężarówki, który w najwęższym miejscy potrzebował asysty… I znowu wszystko skończyło się dobrze, więc mogliśmy wrócić do domu, położyć się o 3:00 i wstać rano do pracy :-D