09.11.2024 – 13.11.2024
Skrócony plan podróży
Informacje praktyczne
OPIS PODRÓŻY
09.11.2024 r.
W naszą 30-tą rocznicę poznania, postanowiliśmy wybrać się w romantyczną podróż do Lizbony. Polecieliśmy o 13:05 z Warszawy portugalskimi liniami TAP (lot nr TP1205) i już o 16:20 dotarliśmy do stolicy Portugalii.
Lizbona – Na lotnisku, przy wyjściu 4, kupiliśmy karty miejskie Lisboa Card na 72h za 54€ od osoby (są wersje na 24h i 48h). Karta daje wstęp do 50 atrakcji za darmo, w tym kilku najważniejszych, przejazdy komunikacją miejska oraz pociągami do pobliskich miejscowości, a także zniżki.

Z kartą w ręku ruszyliśmy do metra, żeby linią czerwoną dojechać do stacji Alameda, gdzie przesiedliśmy się na linię zieloną, którą dotarliśmy do stacji Baixa. Pozostało nam dojść pieszo około 1100 m do naszego apartamentu Nice View Apartment Bairro Alto w dzielnicy Santa Catarina. Może nie było to daleko, ale w Lizbonie położonej na wielu wzgórzach, trzeba co chwilę wchodzić pod górę i schodzić, żeby znów iść pod górę.
Na miejscu nikt na nas nie czekał, więc musieliśmy zadzwonić po właściciela. Po dłuższej chwili, syn gospodarzy zaprowadził nas do dużego apartamentu na poddaszu starej kamienicy. Do dyspozycji mieliśmy wszystko co potrzeba, a z okna rozpościerał się widok na zabytkową stolicę. Głodni, poszliśmy w poszukiwaniu obiadu. W końcu postanowiliśmy wejść do Calçada do Combro, opisanej jako Taberna Portugues. Założyliśmy, że dostaniemy tu dania lokalne i nie zawiedliśmy się.

Było chwilę po 19:00, więc dopiero co otwarta restauracja, świeciła pustkami. Byliśmy trochę zaskoczeni, ale potem dowiedzieliśmy się, że część lokali w Portugalii jest otwierana wyłącznie wieczorem. Na stole stały przystawki, które były do wyboru. Wybraliśmy pikantny ser z dżemem (6€), a resztę zabrał kelner. Miękki, aromatyczny ser z dodatkiem jakichś nietypowych powideł smakował wyśmienicie. Potem zamówiliśmy trzy dania: warzywa z jajkiem, które przypominały nieco jajecznicę (10,50€), malutkie żeberka wieprzowe z cytryną (11,50€) oraz potrawkę z wołowiny z ciecierzycą i kiełbasą chorizo, która przypominała fasolkę po bretońsku (10,50€). Do tego wypiliśmy piwo Imperial, podane w glinianych kubkach (3€ za kubek). Obiad, a może raczej kolacja, pierwsza klasa.
10.11.2024 r.
Lizbona – Na śniadanie zjedliśmy kupione dzień wcześniej portugalskie specjały, czyli puszkę sardynek w sosie teriyaki, pikantny ser Queijo pica i wędlinę z jelenia. Tak posileni mogliśmy ruszyć na zwiedzanie. Niedaleko nas była pierwsza z atrakcji, punkt widokowy Miradouro de Santa Catarina, z którego widać estuarium rzeki Tag oraz czerwony most przypominający słynny Golden Gate w San Francisco, a nad nim figurę Chrystusa Króla na wysokim postumencie.

Tuż obok znajduje się jedna z czterech słynnych lizbońskich wind, czyli Elevador da Bica, która przypomina tramwaj jadący stromym zboczem i przez to mający nietypowy, skośny wagonik. Musieliśmy chwilę poczekać na odjazd, ale za to bilet był w cenie Lisboa Card. Żółty wagonik zwiózł nas na dół, na ruchliwą Rua de Sao Paulo z kamienicami pokrytymi płytkami ściennymi, zwanymi azulejos. Efektowne kafelki, przeważnie w kolorze niebieskim, ozdabiają ściany w Portugalii już od XV w.

Przeszliśmy na Plac Corpo Santo i dalej nad Tag wzdłuż pomalowanego na błękit arsenału. Z Placu doskonale widać było jak na różnych poziomach wzgórza stoją zabytkowe budynki lub wręcz pałace. Nabrzeżem przeszliśmy na najważniejszy plac Lizbony, czyli Praça do Comércio, który z jednej strony jest otwarty bezpośrednio na rzekę Tag. W dawnych czasach do Cais das Colunas, czyli Nabrzeża Kolumn przybijały statki z ważnymi osobistościami i dzieje się tak do dziś.

Na środku wielkiego placu stoi konny pomnik króla Józefa I, a po przeciwnej stronie w stosunku do nabrzeża, plac zamyka Arco de Rua Augusta, czyli monumentalny łuk tryumfalny zbudowany po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w 1755 r. Kataklizm zniszczył większość lizbońskiej zabudowy i dlatego w mieście zachowało się niewiele starszych budynków. Weszliśmy na łuk (wstęp w ramach Lisboa Card), z którego świetnie widać większość lizbońskiej starówki, a przede wszystkim deptak Rua Augusta. Z dołu rzeźby przedstawiające Chwałę koronującą Geniusz i Odwagę, wieńczące łuk tryumfalny, nie wydają się tak wielkie, jak wtedy, gdy stoi na górze u ich stóp.

Po zejściu ruszyliśmy Rua Augusta aż do Praça do Rossio, jednakże wiedząc, że na sąsiednim Placu Figowym jest bardzo popularna, działająca od 1829 roku cukiernia – Confeitaria Nacional, nie mogliśmy oprzeć się lizbońskiemu specjałowi Bolo Rei (2,80€ za duży kawałek), czyli ciastu bez którego nie ma w Portugalii Świąt Bożego Narodzenia. Była pora kawowa, więc prócz Bolo Rei będącego drożdżowym ciastem z mnóstwem bakalii, zamówiliśmy inny specjał – Pastéis de nata (1,55€), czyli babeczki z ciasta francuskiego z nadzieniem śmietanowym i kawę abatanado (1,60€), będącą kawą americano po portugalsku.

Przez Plac Rossio poszliśmy do dworca kolejowego Rossio o niezwykłej architekturze w stylu neomanuelińskim, który przypomina bardziej pałac niż dworzec. Jest to ważne miejsce, gdyż stąd odjeżdżają pociągi do Sintry, która jest celem wielu wycieczek. Przeszliśmy na Largo de São Domingos z kościołem św. Dominika oraz najstarszą pijalnią likieru wiśniowego Ginjinha Espinheira. A Ginjinha to miniaturowy lokal z 1840 r., do którego przychodzi się na typową „lufkę” likieru, wypijaną wprost przy ladzie (1,55€ za kieliszek około 40 ml). Nie odmówiliśmy sobie kieliszeczka pysznego, wiśniowego alkoholu, wypitego w towarzystwie innych turystów i lokalnych „smakoszy” ;-)

Do pobliskiego Elevador de Santa Justa, jedynej prawdziwej, pionowej, miejskiej windy w Lizbonie, trzeba było zaczekać w kolejce (wjazd bezpłatny Lisboa Card). Dwie windy mieszczą zaledwie po 18 osób, a chętnych jest znacznie więcej. Na górze jest świetny widok na Lizbonę z zupełnie innej perspektywy. Tuż przy windzie, w małym lokalu, skusiliśmy się na kolejny portugalski smakołyk, czyli Pastéis de Bacalhau, czyli kotleciki z dorsza z serem w środku (5€ za szt.). Ta oryginalna przekąska bardzo przypadła nam do gustu.

Stąd już było blisko do zrujnowanego podczas trzęsienia ziemi w 1755 r. klasztoru karmelitów. Niestety klasztor był zamknięty, więc poszliśmy w kierunku kolejnego punktu widokowego. Po drodze zatrzymaliśmy się przy kościele św. Rocha z XVI w. z bardzo bogatym wnętrzem. Świątynia zachowała swoje wspaniałe ozdoby, dzięki temu, że jako jedna z niewielu budowli w Lizbonie przetrwała trzęsienie ziemi.

Z punktu widokowego Miradouro de São Pedro de Alcântara doskonale widać miasto oraz Castelo de Sao Jorge górujący nad starówką. Tuż obok działa trzecia z lizbońskich wind – Ascensor Glória (gratis z Lisboa Card), która zjeżdża na Praça dos Restauradores. Wielki i bardzo ruchliwy plac przechodzi w długą i szeroką aleję pełną platanów. My jednak skręciliśmy do ostatniej windy – Ascensor Lavra (przejazd darmowy z Lisboa Card). Nie chcieliśmy długo czekać, więc postanowiliśmy wejść pieszo na górę, zerknąć na miasto i zjechać kolejką. Tak też zrobiliśmy. Niestety ta część jest mocno zabudowana i nie ma tu zbytnio widoków.

Wróciliśmy windą Glória na Miradouro de São Pedro de Alcântara. Na punkcie widokowym trwał w najlepsze festyn. W różnych budkach serwowano jedzenie niemal z całego świata. Była pora lunchu. Wybraliśmy sandes queijo e presunto, czyli kanapki z serem i długodojrzewającą szynką, podane na ciepło (8,50€ za naprawdę pokaźną kanapkę) oraz białą sangrię (6€ za 0,4l). Smaczny posiłek zjedzony w atmosferze fiesty.

Tuż obok punktu widokowego zatrzymuje się tramwaj słynnej linii 24, jednej z dwóch historycznych tras obsługiwanych przez stare, żółte tramwaje. Nie odmówiliśmy sobie przejazdu zabytkowym wagonikiem, który dowiózł nas na Praça Luís de Camões, skąd mieliśmy blisko do naszej kwatery.

Wieczorem czekała nas kolejna lizbońska atrakcja, a przy okazji rocznicowa kolacja. Wybraliśmy lokal z muzyką fado na żywo. Zarezerwowaliśmy stolik w kameralnej, klimatycznie urządzonej tawernie Bohemia Lx St António, która słynie z autentycznych występów. Ma to wielkie znaczenie, bo pieśni fado muszą być wykonywane z duszą. Muzyka w tej formie wykonywana jest od XIX w., ale ma starsze korzenie. Początkowo fado grane było w biednych dzielnicach Lizbony, w tym także w Alfamie, w której znajduje się tawerna Bohemia. Melancholijna, wyrażająca silne emocje i różne tęsknoty pieść, wykonywana jest przy akompaniamencie dwóch gitar, w tym jednej dwunastostrunowej portugalskiej i drugiej akustycznej.

Po przyjściu dostaliśmy przystawki – ser i oliwki, do których wypiliśmy kieliszek porto. Potem była kolej na obiad, na który zaserwowano wykwintnie podanego na klarowanym maśle dorsza z ziemniakami purée i cebulą karmelizowaną oraz do wyboru napojami – piwem i winem. Po obiedzie rozpoczął się koncert, który składał się z trzech długich bloków śpiewanych przez łącznie cztery osoby, w tym dwoje właścicieli oraz dwoje śpiewaków. Mimo, że nie znamy portugalskiego, to pieśni były na tyle przejmujące, że trafiały wprost do serca. W pierwszej przerwie zaserwowano deser – mus czekoladowy z koglem-moglem i wiórkami białej czekolady, a w drugiej mocne alkohole. Skusiliśmy się na długo leżakujące portugalskie brandy, podane w ogrzanych płomieniami kieliszkach. Ten rytuał był zdecydowanie dodatkową atrakcją. Cały impreza trwała 3 godziny i kosztowała 125,40€ za całość dla dwóch osób. Na kwaterę wróciliśmy pieszo.

11.11.2024 r.
Sintra – O 7:41 mieliśmy z dworca Rossio pociąg do Sintry (bilet w ramach Lisboa Card), gdzie zaplanowaliśmy obejrzenie dwóch wspaniałych pałaców. Dojazd zajął nam 45 minut. Tuż obok stacji kolejowej w Sintrze jest przystanek autobusu nr 434, który robi pętlę dowożąc do najważniejszych zabytków (bilet całodzienny – 13,50€ od osoby).

Krętymi drogami, stromo pod górę, dojechaliśmy do pierwszej atrakcji, czyli Pałacu Pena (Palácio Nacional da Pena, wstęp 16,15€ przy zakupie przez Internet). Zarezerwowaliśmy bilety na 9:30, więc musieliśmy się dość mocno spieszyć, gdyż od wyjścia z pociągu, do wejścia do Pałacu minęła aż godzina. Prócz przejazdu autobusem, do samego pałacu jest jeszcze kilkanaście minut pieszo pod górę.

Kolorowy pałac romantyczny z XIX wieku stoi na wzniesieniu, na ruinach XVI-wiecznego klasztoru św. Hieronima. Wraz z innymi zabytkami Sintry, budowla znajduje się na liście Unesco. Styl pałacu jest eklektyczny, ale szczególnie widać wpływy architektury manuelińskiej i mauretańskiej, przez co przywodzi na myśl obrazy z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Głównie czerwono-żółta bryła mocno kontrastuje z zielenią otaczających wzgórz. Mimo, że pałac może wydawać się nieco kiczowaty, to i tak wywołuje zachwyt.

Przeszliśmy przez ciąg niezwykłych bram, aby dotrzeć na dziedziniec i dalej do zachwycających wnętrz. Dziedziniec to tak naprawdę dawny wirydarz klasztoru, choć dziś trudno tu dopatrzeć się ascetycznych murów przybytku hieronimitów. Z kolei wnętrza to w zasadzie apartamenty królewskie z niezwykłymi dekoracjami. Jest tu mnóstwo sztukaterii, ścian pokrytych azulejos, realistycznych, trójwymiarowych przedstawień, a do tego zabytkowe meble, pamiątki, a także kuchnia i kaplica.

Zwiedzanie zajęło nam około godzinę. Na koniec przysiedliśmy w pałacowej kawiarni na tarasie z widokiem na zabudowania i okolicę, gdzie zjedliśmy miejscowy przysmak – travesseiro de Sintra, czyli wypieki z ciasta francuskiego z nadzieniem migdałowym z cynamonem, do których wypiliśmy espresso doppio (2 ciastka i dwie kawy – 12,50€).

Autobusem 434 przejechaliśmy do Pałacu Narodowego w centrum Sintry (Palácio Nacional de Sintra, wstęp 10,50 przy zakupie przez Internet). Biała fasada góruje nad Placem Republiki, który otoczony jest zabytkowymi budynkami oraz mnóstwem lokali. Pałac swą historią sięga VIII wieku, gdy stała tu rezydencja arabskiego kalifa. Budowla była wielokrotnie przebudowywana, a w XIV wieku dodano charakterystyczne, wielkie, białe kominy, odprowadzające dym z kuchni.

Pałac charakteryzuje się niezwykłymi, drewnianymi stropami, wśród których wyróżnia się Komnata Srok, Komnata Łabędzi, a przede wszystkim niezwykła Sala Herbowa, która prócz zachwycającego sufitu, ma całe ściany pokryte płytkami azulejos, przedstawiającymi sceny rodzajowe w kolorze błękitnym. Co ciekawe, płytki pojawiają się niemalże w każdym pomieszczeniu, co czyni pałac atrakcyjnym, bo nie ma w nim zbyt wielu mebli, czy też bibelotów. Ciekawym miejscem jest kuchnia, gdzie można spojrzeć do góry, w kierunku wielkich, lejkowatych kominów.

Przyszedł czas na lunch w Café de Villa na Placu Republiki, gdzie zjedliśmy danie przypominające hiszpańską paellę, czyli marriscos arroz, będące ryżem z owocami morza (dwuosobowa porcja plus dwa piwa Bohemia 0,33l – 38,50€). Smaczny i sycący posiłek.

Cabo da Roca – Niedaleko Placu, na głównej ulicy Sintry, wsiedliśmy do autobusu nr 1253 (bilet 2,60€ za osobę w jedną stronę), który zawiózł nas na najbardziej wysunięty na zachód kraniec Europy – Cabo da Roca. Przylądek, o którym portugalski poeta pisał: „Tu, gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”, to wysoki, 144-metrowy klif ponad Oceanem Atlantyckim z białą latarnią morską. Krajobraz Cabo da Roca został mocno ukształtowany podczas trzęsienia ziemi w 1755 r., które miało magnitudę 8,6-8,9 w Skali Richtera i wywołało tsunami o wysokości aż 50 m!

Poszliśmy w kierunku południowym by z różnej perspektywy obserwować klif. Później wróciliśmy pod latarnię morską z XIX w. i omijając ją, ruszyliśmy w przeciwną stronę. Szliśmy różnymi ścieżkami, pośród ciekawej roślinności, wśród której królował kwitnący na żółto karpobrot jadalny o mięsistych, zielonoczerwonych liściach. Z wody wystają liczne skały, o które rozbijają się wzburzone fale Oceanu.

Do Sintry wróciliśmy tym samym autobusem, który zawiózł nas pod dworzec. Pociągiem o 16:00 wróciliśmy na stację Rossio w Lizbonie i poszliśmy do pobliskiej restauracji na zestaw ryb z grilla. Dostaliśmy całego okonia morskiego, po kawałku łososia, cztery duże sardynki i cztery królewskie krewetki, a do tego frytki, chleb i litr czerwonej sangrii. Uczta niemalże królewska (55,65€ za cały obiad).

12.11.2024 r.
Lizbona – Ten dzień rozpoczęliśmy w dzielnicy Belém. Aby się tam dostać, pojechaliśmy pociągiem ze stacji Cais do Sodré do stacji Belém (przejazd 7 minut, bilet w ramach Lisboa Card). Od pociągu mieliśmy jakieś 2 km do pierwszego z ważnych zabytków, czyli Torre de Belém. Idąc wzdłuż nabrzeża minęliśmy marinę, a przede wszystkim ogromny Pomnik Odkrywców o wysokości aż 52 m, upamiętniający wielkich portugalskich podróżników, którzy zdobywali kolejne zakątki świata, w tym w szczególności Henryka Żeglarza, któremu zawdzięczamy odkrycie Madery, Azorów i Wysp Zielonego Przylądka, Vasco da Gamę, który jako pierwszy dopłynął do Indii, Ferdynanda Magellana będącego pierwszym żeglarzem, który opłynął całą kulę ziemską.

Po drodze zupełnie z innej perspektywy mogliśmy oglądać czerwony most przez Tag – Ponte 25 de Abril oraz znacznie węższą w tym miejscu rzekę. Torre de Belém dziś stoi przy samym brzegu Tagu, a jeszcze przed trzęsieniem ziemi w 1755 r., wieża znajdowała się na samym środku rzeki. Trudno w to uwierzyć patrząc dziś na zabytek. Torre de Belém to strażnica wybudowana w 1520 r. w celu ochrony portu w Lizbonie. Co ciekawe, budowla wpisana na listę Unesco, jest jedynym zachowanym zabytkiem na świecie, zbudowanym całkowicie w stylu manuelińskim.

Musieliśmy chwilę poczekać na otwarcie (wstęp w ramach Lisboa Card), żeby zobaczyć wieżę w środku. Prócz sali z armatami na najniższym poziomie, nie ma tu żadnego wyposażenia. Na pozostałych trzech poziomach, zobaczyć można salę gubernatora, salę królewską i kaplicę, jednakże dziś nie ma zbyt wielkiej różnicy między nimi. Głównym atutem Torre de Belém jest architektura i ozdoby na jej fasadzie. Co ciekawe, przez wieki, wieża pełniła nie tylko funkcję obronną, ale była także więzieniem, gdzie więziony był m.in. Józef Bem, który w XIX w. próbował utworzyć w Portugalii Legion Polski.

Drugim zabytkiem w dzielnicy Belém, który trzeba zobaczyć, jest ogromny Klasztor Hieronimitów (Mosteiro dos Jerónimos). Najłatwiej dojść do niego pieszo, gdyż jest to tylko kilometrowy spacer. Przeraziła nas gigantyczna kolejka do wejścia do klasztoru, więc aby mieć siłę na czekanie, musieliśmy się posilić :-) Poszliśmy do pobliskiej, kolejnej, sztandarowej atrakcji, czyli kawiarni Pastéis de Belém, działającej od 1837 r. i serwującej jak sama nazwa wskazuje pastéis de Belém, będące odmianą pastéis de nata, z tą różnicą, że ciasteczka śmietanowe są serwowane z cukrem pudrem i cynamonem (1,46€ za szt.). Dwa małe ciasteczka nie były wystarczające, więc skusiliśmy na drugi lokalny smakołyk – bola, czyli portugalski pączek, przekładany kremem lub czekoladą (1,66€) oraz oczywiście kawę abandonado (1,26€). Rewelacja!

Wróciliśmy pod klasztor, gdzie z przykrością stwierdziliśmy, że kolejka nic a nic się nie zmniejszyła ;-) Po półgodzinnym oczekiwaniu, w końcu weszliśmy do zabytku, który jest olbrzymim kompleksem w stylu manuelińskim (za darmo w ramach Lisboa Card). Budowla z początku XVI w. miał być zaledwie kościołem, ale zbierane na ten cel podatki od kupców przypraw były tak duże, że zbudowano o wiele więcej. Dziś mieści się tu m.in. Muzeum Morskie i Muzeum Narodowe Archeologiczne.

Mimo ogromu klasztoru, wpisanego na listę Unesco i podobnie jak Torre de Belém uznanego za jeden z siedmiu cudów Portugalii, zwiedza się stosunkowo niewielką jego część, w tym przede wszystkim niesamowite, dwupoziomowe krużganki. Prócz tego można obejrzeć w zasadzie tylko kaplicę i piękny refektarz ze ścianami pokrytymi azulejos. Wart zobaczenia jest wielki kościół, ale podczas naszego pobytu był niestety w remoncie.

Tramwajem 15E (Lisboa Card) wróciliśmy do centrum na Praça do Comércio. Musieliśmy przejść kawałek na tramwaj 28, jeżdżący drugą z zabytkowych linii w Lizbonie. Wiekowym tramwajem pojechaliśmy aż na pętlę na Largo da Graça, gdzie tuż przy torach tramwajowych zjedliśmy oryginalny lunch – krewetki w klarowanym maśle z czosnkiem (11,90€ za porcję), do których dostaliśmy bułkę (0,60€) oraz piwo Super Bock (2,50€ za butelkę 0,33l). Proste i przepyszne danie, ale niezwykle ciężkostrawne :-D

Posileni, poszliśmy w dalszą drogę. Dotarliśmy do Vila Sousa, czyli ciekawego budynku w całości pokrytego turkusowymi kafelkami, zbudowanego w 1890 r., w którym mieszkali robotnicy wraz z rodzinami. Tuż obok znajduje się Miradouro da Graça dający rozległe widoki na Lizbonę, a przede wszystkim na Castelo de São Jorge. Trudno więc, żeby kolejnym celem nie był Zamek św. Jerzego, a tak naprawdę to co z niego pozostało.

Castelo de São Jorge stoi na najwyższym wzgórzu Lizbony już od II w. p.n.e., aczkolwiek jego dzisiejsza postać to efekt wielu przebudów oraz co najmniej kilku trzęsień ziemi. Rozległe ruiny, których najlepiej zachowaną częścią są masywne mury, pozwalają na obserwację stolicy Portugalii z najróżniejszej strony i perspektywy.

Schodząc na dół w kierunku lizbońskiej katedry, zatrzymaliśmy się na chwilę na Miradouro de Santa Luzia, skąd widać nabrzeże, przy którym cumują wielkie wycieczkowce. Nieco niżej stoi Sé de Lisboa (katedra) zbudowana w stylu romańskim w XII w. na ruinach meczetu. Chcieliśmy zobaczyć niezwykły dom – Casa dos Bicos, ale żeby się tam dostać, musieliśmy zjechać windą (taką zwykłą) na niżej położoną ulicę.

Dom Kolców jest budowlą renesansową z XVI w., której szara fasada jest najeżona ostrosłupami. Wygląda to naprawdę dziwnie i wyróżnia dom wśród wszystkich w okolicy. Ostatnim zabytkiem, który chcieliśmy zobaczyć był Chafariz d’El-Rei, czyli XIX-wieczny pałacyk, będący dawniej siedzibą arystokracji, a dziś efektowny hotelik w stylu neomauretańskim. Nieopodal przysiedliśmy na odpoczynek w popołudniowym słońcu, popijając białą sangrię (18€ za litr).

Wieczorem poszliśmy jeszcze na kolację w restauracji w naszej dzielnicy. W wąskiej uliczce znajdowało się kilka stolików, dzięki czemu po zmroku było to bardzo klimatyczne miejsce. Zamówiliśmy tradycyjne, portugalskie danie – kaczkę na ciemnym ryżu z nerkowcami, do której dostaliśmy sałaty z dressingiem (cały obiad dla dwojga 47,50€). Chwilę siedzieliśmy rozkoszując się ostatnimi chwilami w Lizbonie.

13.11.2024 r.
Na 4:30 zamówiliśmy Bolta, który zawiózł nas na lotnisko. Wylot do Warszawy mieliśmy o 7:00 (lot nr TP1204). W Polsce wylądowaliśmy o 12:05 i wróciliśmy do domu. Naszą 30-tą rocznicę uznaliśmy za bardzo, bardzo udaną, spędzoną dokładnie tak, jak tylko mogliśmy sobie wymarzyć :-)