Turcja

25.08.2012 – 15.09.2012

Skrócony plan podróży
Informacje praktyczne

OPIS PODRÓŻY

25.08.2012 r.

Novi Sad w Serbii
Novi Sad w Serbii

Wcześnie rano wyjechaliśmy z domu, ponieważ czekała nas bardzo długa podróż, którą podzieliliśmy na dwa etapy. Pierwszego dnia przejechaliśmy przez Słowację, Węgry i Serbię aż do miejscowości Novi Sad (1230 km), gdzie zarezerwowaliśmy nocleg w Hotelu Fontana (ładny, przestronny pokój z klimatyzacją).  Bez większych problemów dotarliśmy aż do samej Serbii i tu spotkała nas miła niespodzianka, bo nie spodziewaliśmy się tak dobrej drogi (GPS podawał znacznie gorszy czas przejazdu). Dzięki temu u celu byliśmy dużo wcześniej niż się spodziewaliśmy, bo już koło 19:00. Miłą niespodziankę sprawił nam również hotel, któy okazał się bardzo ładny, a co ważniejsze obsługa była bardzo przyjazna. Postanowiliśmy pójść na spacer po mieście, które należy do najbardziej zabytkowych i atrakcyjnych turystycznie w Serbii. Było gorąco, ale wspaniale chodziło się po tym pięknie oświetlonym mieście, podziwiając zadbane zabytkowe budynki. Uroku miastu dodawała atmosfera fiesty i tłumy rozbawionych ludzi. W klimatycznej restauracji w hotelu, czekało na nas gratisowe piwo od właściciela.

26.08.2012 r.

Drugi etap podróży obejmował przejazd przez resztę Serbii, Bułgarię i Turcję, aż do Eceabat (1030 km). Nie dość, że wyjechaliśmy stosunkowo późno, bo po śniadaniu o 8:00 w hotelu, drogi były zdecydowanie gorsze. Od Belgradu znacznie węższa droga po górach, w Bułgarii poza niewielkimi odcinkami autostrad kiepskiej jakości, jeszcze gorsze drogi zwykłe, a w Turcji zbyt dużo czasu spędziliśmy na granicy ponieważ nalezało kupić wizę i do tego tureckiej służbie granicznej nie podobała się nasza zielona karta wypisana odręcznie… Sporo czasu straciliśmy nim ktoś rozsądny uznał nasze ubezpieczenie. Do tego wszystkiego doszła zmiana czasu, która “ukradła nam” kolejną godzinę. Ostatecznie nad Cieśniną Dardanele w Eceabat, skąd odpływają promy do Azji Mniejszej byliśmy niemal o 23-ej.  Nadaremnie szukaliśmy jakiegoś campingu w miejsce zaplanowanego po drugiej stronie cieśniny.  Zaczęliśmy szukać jakiegokolwiek noclegu w pobliżu przystani promowej. Na szczęście znaleźliśmy pensjonat, w którym przyjęła nas sympatyczna Turczynka, która nie znała ani słowa po angielsku (porozumiewaliśmy się na migi i na kartce papieru, ustalając warunki i cenę).

27.08.2012 r.

Starożytna Troja
Starożytna Troja

Troja – Poprzedniego dnia byliśmy tak zmęczeni, że zapomnieliśmy przestawić zegarek na czas turecki i obudził nas o godzinę później niż chcieliśmy. Na szczęście promy pływały co godzinę :-) Przeprawiliśmy się z Eceabat  do Canakkale promem linii Dardanelles Car Ferries i mimo godziny opóźnienia na ruinach starożytnej Troi bylimy przed czasem. Przywiatała nas replika słynnego konia trojańskiego, a dalej rozległe ruiny pochodzące z różnych czasów. Najciekawsze jest wejście na ruiny, gdyż idzie się pomiędzy nieźle zachowanymi murami, później ogląda się pozostałości budynków o różnym przeznaczniu, takie jak bramy, łaźnie, cysterna, rampa, sanktuarium, teatr, czy też cytadela. Na ruinach znajdują się tabliczki określające epokę, z której pochodzą budowle. Ciekawym pomysłem były liczne wizualizacje, dające wyobrażenie o dawnej świetności Troi. Prawdę mówiąc byliśmy zaskoczeni, bo spodziewaliśmy się znacznie gorszych ruin, niż zastaliśmy. Na koniec poszliśmy na chwilę do niewielkiego muzeum. Jak na początek wyjazdu, całkiem nieźle.

Teatr na Akropolu w Pergamonie
Teatr na Akropolu w Pergamonie

Pergamon – Bez problemów dojechaliśmy do obecnej Bergamy, czyli starożytnego Pergamonu. Do zwiedzenia są obecnie trzy miejsca: górujący nad miastem Akropol, Czerwona Bazylika w centrum i Asklepiejon, czyli sanktuarium Asklepiosa na obrzeżach Bergamy. Zaczęliśmy od Akropolu, do którego prowadzi górska droga. Początek, jeszcze w mieście jest niezwykle stromy, a przynajmniej my trafiliśmy na wyjątkowo ostry podjazd wąską uliczką. Na górze, po zaparkowaniu przywitał nas przepiękny widok na zalew, góry i Bergamę. Weszliśmy na teren ruin, wśród których na szczególną uwagę zasługuje świątynia Trajana, z której zachowało się sporo kolumn oraz zapierający dech w piersiach, stromo położony na zboczu teatr. Pozostałe obiekty są raczej słabo zachowane i trudno wyobrazić sobie, jak wyglądały w starożytności. Tego dnia panował ogromny upał, a my dopiero przyzwaczajaliśmy się do wysokich temperatur. Niestety nie wzięliśmy na wykopaliska dostatecznej ilości wody, a ruiny są rozległe i bez jakiegokolwiek cienia, więc szybko odczuliśmy skutki upału. Na szczęście po wyjściu mogliśmy kupić butelkę wody, a raczej bryłę lodu pływającą w wodzie. W tym momencie był to najlepszy napój na świecie :-)

Zjechaliśmy do centrum, aby obejrzeć Czerwoną Bazylikę, która była niegdyś świątynią Serapisa, później bazyliką chrześcijańską pw. św. Jana Apostoła, a w czasach tureckich na terenie bazyliki zaczął funkcjonować meczet i tak jest do dziś. Generalnie bazylika jest w ruinie, ale można ją w miarę swobodnie penetrować, podziwiając licznie biegające jaszczurki. Przed bazyliką oglądaliśmy charakterystyczny dla Turcji obrazek, czyli kramy z różnej wielkości dywanami.

Stoa, czyli kolumnada w Asklepiejonie w Bergamie
Stoa, czyli kolumnada w Asklepiejonie w Bergamie

Na koniec pojechaliśmy do Asklepiejonu, ale nim weszliśmy, kupiliśmy kapelusze chroniące od słońca. Dobry zakup, zważywszy na towarzyszące nam przez wszystkie dni palące słońce. Na początku szliśmy Via Tecta, czyli świętą drogą mijając pozostałości kolumn ustawionych po obu jej stronach. Minęliśmy bramę i weszliśmy na rozległy dziedziniec, po którego prawej stronie ustawiony był szereg kolumn z dawnego Stoa, czyli krytej kolumnady zakończonej ścianą, a prowadzącej do teatru. Teatr jest niezbyt duży, ale dobrze zachowany. Ze środka dziedzińca przeszliśmy tunelem do szpitala, czyli okrągłego budynku, który jest nieźle zachowany. Teoretycznie nie można był do niego wejść, ale przy odrobinie chęci, można obejść budowlę i wejść do środka od tyłu.

Przyszedł czas na nocleg, który zaplanowaliśmy na campingu Caravan Camping & Restaurant w Bergamie. Przywitał nas około dwunastoletni chłopiec, który dobrze mówił po angielsku, był bardzo miły i udało się nam załatwić z nim formalności. Camping był bardzo przyjemny, z dużą ilością zieleni, a do tego po całodziennym zwiedzaniu, mogliśmy schłodzić się w basenie.

28.08.2012 r.

Przedstawienie na ruinach starożytnego Efezu
Przedstawienie na ruinach starożytnego Efezu

Efez – Starożytne rzymskie miasto zaczęliśmy zwiedzać od Arkadiany, czyli długiej alei z kolumnami po obu stronach, która wiodła w starożytności od teatru do bramy portowej i portu. Na Arkadianie natrafiliśmy na krótki spektakl, przedstawiający pokaz walk gladiatorów dla przybyłych na niego Cezara i Kleopatry. Prócz walk zobaczyć można było również tańce. Całkiem fajne wprowadzenie do zwiedzania :-) Stąd udaliśmy się do pobliskiego teatru, który należy do największych w basenie Morza Jońskiego (25.000 widzów), ale na pewno do najlepiej zachowanych. Miło, że prócz widowni, całkiem nieźle zachowała się scena. Stąd poszliśmy przez Dolną Agorę w kierunku Górnej Agory.

Biblioteka Celsusa w Efezie
Biblioteka Celsusa w Efezie

Po drodze mijaliśmy pozostałości budynków, całkiem nieźle zachowaną fontannę, aż przeszliśmy przez Bramę Mazeusa i Mitridiusza do Biblioteki Celsusa. Jest to obok teatru najbardziej efektowna budowla na całych wykopaliskach. Uwagę przykuwa fasada, gdzie zachowały się dwie kondygnacje kolumn, rzeźby i sporo zdobień. Jest to jeden z ładniejszych budynków w starożytnym świecie. Nieco powyżej znajduje się Ulica Marmurowa, czyli ulica, która wyłożona jest płytami marmuru, a wzdłuż niej stoją resztki kolumn i dzięki temu jest naprawdę efektowna. W bezpośredniej okolicy znajdują się resztki zabudowań mieszkalnych i doskonale zachowane latryny miejskie. Kolejnym naszym celem były domy na tarasach, czyli oddzielne muzeum pod dachem, z oddzielnym biletem, w którym można zobaczyć domy bogatych mieszkańców z pięknymi mozaikami, freskami i kolumnami.

Domy bogatych mieszkańców Efezu
Domy bogatych mieszkańców Efezu

Naprawdę warto tu wejść, gdyż nie jest zbyt wiele miejsc, w których można zobaczyć tak dobrze zachowane domy. Do tego jest przyjemnie chłodno i można uciec od tłumów przelewających się ulicami starożytnego Efezu. Dalej wartymi uwagi zabytkami są Świątynia Hadriana i Nimfeum Trajana. Wyżej znajduje się Górna Agora, dużo mniej atrakcyjna, co nie znaczy, że nie warto do niej iść, na której znajduje się Świątynia Domicjana, a raczej dość nikłe jej resztki, dobrze zachowany Buleuterion i w znacznie gorszym stanie Bazylika z resztkami kolumn oraz mnóstwo innych ruin. Generalnie Efez robi duże wrażenie i podczas zwiedzania Turcji jest punktem obowiązkowym.

Teatr w Milecie
Teatr w Milecie

Milet – Ruiny starożytnego Miletu znajdują się z dala od utartych szlaków. Ich dużą zaletą jest niewielka ilość turystów. Pierwsze co rzuca się w oczy po minięciu kasy, jest okazały teatr, który jednocześnie jest najlepiej zachowanym zabytkiem na całych wykopaliskach. Ciekawym elementem teatru jest dobrze zachowany system korytarzy umożliwiających dojście na trybuny. Z teatru oraz twierdzy znajdującej się powyżej teatru rozsiągają się ciekawe widoki na wykopaliska oraz okolicę. Zeszliśmy na dół na Północną Agorę, na której jedynym wyróżniającym się elementem są cztery jońskie kolumny nakryte architrawem, czyli pozostałość Stoa. W pobliżu znajdują się niewielkie i mocno zarośnięte pozostałości łaźni Capito. Wszędzie walają się różne detale architektoniczne świadczące o dawnej świetności miasta. Ciekawym miejscem był gaj oliwny, w którym mogliśmy pohuśtać się na gałęziach :-) Potem przeszliśmy w kierunku południowej agory z całkiem nieźle zachowanymi Łaźniami Faustyny z posągami lwa i boga rzeki Meandra. Wychodząc z łaźni minęliśmy jeszcze resztki bizantyjskiego kościoła.

Jadąc do Bodrum po raz pierwszy w Turcji skorzystaliśmy z autosrady. Spotkała nas niespodzianka, bo bramki nie posiadały szlabanów i nie można było wziąć żadnego biletu. Jednocześnie widzieliśmy, że niektórzy Turcy przystają i wyciągają jakąś kartę. Przejechaliśmy przez bramkę i zatrzymaliśmy się na poboczu widząc innych, którzy robili to samo. Próby dowiedzenia się o co chodzi kończyły się męskimi uściskami (“miśkami”) i niczym więcej. W końcu znalazł się ktoś kto mówił parę słów po angielsku i wystarczyło to, żeby zrozumieć, że należy kupić specjalną kartę na stacji Shell i załadować jakąś kwotę pieniędzy. Tak też zrobiliśmy i dzięki temu mogliśmy taką przedpłaconą kartą zapłacić przy zjeździe z autostrady.

Dojechaliśmy do Bodrum na Zetas Camping Gümbet, którego zaletą było położenie tuż przy promenadzie nadmorskiej i co jeszcze ważniejsze naprzeciwko biura turystycznego, gdzie wykupliśmy rejs na następny dzień.

29.08.2012 r. 

Rejs w Bodrum
Rejs w Bodrum

Bodrum – Rano przyjechał po nas bus, który zawiózl nas do portu. Tego dnia wybraliśmy się w rejs statkiem z Bodrum do pięciu wysp. Rejs polegał raczej na zatrzymaniu się w pięciu miejscach, a głównym celem było pływanie. Ulokowaliśmy się na odkrytym dachu na poduszkach. Mieliśmy wersję all inclusive, co dla nas mieszkańców campingów było nie lada atrakcją ;-) Wypływając obejrzeliśmy panoramę Bodrum z imponującym zamkiem – Bodrum Kalesi. Najatrakcyjniejszy był pierwszy przystanek, gdzie mogliśmy popływać w jaskini. Pozostałe cztery przystanki polegały już tylko na pływaniu w różnych fajnych miejscach. Do tego mogliśmy podziwiać piękne wysepki i wypoczywać. Dodatkową atrakcję zapewnił nam jeden z członków załogi, dając pokaz tańca na relingu na dziobie statku. Nie obyło się też bez dreszczyka emocji, gdy podczas cumowania część pasażerów zeszła do wody, a statek nie mogąc zakotwiczyć zaczął odpływać. Jedno z nas było w wodzie, a drugie na statku, więc emocje były tym większe. Trwało to około 15 minut, więc pływacy mieli szansę się nieźle zmęczyć, a pozostali na pokładzie nieźle zdenerwować. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło i statek zacumował. Rejs był bardzo sympatyczny, a wielonarodowościowe towarzystwo świetnie się bawiło.

Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na pięknie oświetloną i tętniącą życiem promenadę. Spokojnie spacerowaliśmy wśród licznych restauracji, kramów z pamiątkami i oświetlonych palm.

Zamek w Bodrum - Bodrum Kalesi
Zamek w Bodrum – Bodrum Kalesi

30.08.2012 r. 

Bodrum – Po spakowaniu namiotu podjechaliśmy pod zamek w Bodrum. Kluczyliśmy wąskimi uliczkami, żeby gdzieś zaparkować, bo publiczne parkingi były zajęte. Ostatecznie trafiliśmy na mały parking na posesji tuż przy przystani obok której znajduje się zamek. Kupiliśmy bilety i przez kamienną bramę po kamiennych schodach weszliśmy do środka zamku joannitów z XV w.  Zamek pełni funkcję Muzeum Archeologii Podwodnej, a na jego terenie rośnie mnóstwo kwitnących krzewów. Weszliśmy przez kolejną bramę na dziedziniec, na którym znajduje się meczet, kolekcja amfor, a przede wszystkim sala gotycka, czyli dawna kaplica rycerzy. Wewnątrz kaplicy jest zrekonstruowana łódź z VII w. wraz z ładunkiem wydobytym z dna morza. Po dziedzińcu biegały pawie i kogut. Przeszliśmy do wystawy szklanych wyrobów wyłowionych z morza. Jest to największa taka kolekcja na świecie. Po drodze minęliśmy mozaikę bizantyjską. Ponieważ zamek jest bardzo rozległy, trudno byłoby się odnlaeźć wśród wszystkich obiektów do zwiedzenia,  gdyby nie drogowskazy. Następnym miejscem, które obejrzeliśmy była wystawa monet i wyrobów jubilerskich, w tym wielu ze złota.

Widok z zamku w Bodrum
Widok z zamku w Bodrum

Zwiedzaniu towarzyszyły wspaniałe widoki rozciągające się z murów zamku. Na zamku znajduje się pięć wież zbudowanych przez rycerzy różnych narodowości. Przeszliśmy obok wieży wloskiej, spod której doskonale widać było w odddali nieźle zachowany teatr rzymski. Kolejna była wieża francuska, obok której z blanków wychylały się lufy armat. W wieży angielskiej zaaranżowano salę rycerską, czyli wystawę uzbrojenia. Kolejnym naszym celem był przeszklony, statek czyli przekrój starożytnego statku ze znalezionym wewnątrz ładunkiem. Zeszliśmy dużo niżej po wyjątkowo wysokich stopniach do lochów z podświetlonymi na czerwono celami pod podłogą. Wróciwszy na górę obejrzeliśmy znajdujące się na zewnątrz niczym nie zakryte toalety i doszliśmy do wieży niemieckiej. Ostatnią wieżą była wieża wężowa z wizerunkami węży na fasadzie, zbudowana również przez rycerzy francuskich, wewnątrz której znajdowała się wystawa amfor. W następnym pomieszczeniu zobaczyliśmy pozostałości prawdziwego wraku z epoki brązu.

Następnie czekała nas dość długa droga do Afrodyzji. Wiodła bocznymi drogami przez góry porośnięte lasami piniowymi, aż do płaskowyżu z ziemią w kolorze czerwonym. Początkowo asfaltowa droga zamieniła się w szutrową, by w pewnym momencie wąwozem zjechać do strumienia, nad którym nie było mostu. Widząc ślady kół po obu stronach rzeczki postanowiliśmy przejechać. Mimo dreszczyku emocji nasza decyzja okazała się słuszna, bo niedaleko za strumieniem były siedziby ludzkie i asfaltowa droga, która zaprowadziła nas do ruin starożytnej Afrodyzji.

Podwójna agora w Afrodyzji
Podwójna agora w Afrodyzji

Afrodyzja – Niemiłosiernie zakurzonym samochodem zaparkowaliśmy na wyznaczonym parkingu (pod same ruiny nie można podjechać), skąd traktorem ciągnącym wagonik (to pewnie miał być pociąg :-) ), w cenie biletu wstępu, dojechaliśmy do wykopalisk. Afrodyzja nas kompletnie zaskoczyła i to w sensie pozytywnym. Już po wejściu na teren wykopalisk zobaczyliśmy mnóstwo rzeźbionych sarkofagów. Następnie doszliśmy do wspaniałego sebasteionu będącego świątynią cesarzy zrównanych z bogami, który wyróżniał się pięknymi płaskorzeźbami oraz kolumnadą.

Stadion w Afrodyzji
Stadion w Afrodyzji

Potem udaliśmy się do niewielkiego, ale nieźle zachowanego teatru. Ze ścieżki wiodącej powyżej teatru widać było w dole malowniczą podwójną agorę otoczoną resztkami stoa. Zeszliśmy na dół aż do Łaźni Hadriana, które nie są zbyt efektowne. Gdzieniegdzie widać było resztki mozaik. Znacznie ciekawiej prezentował się odeon (w świetnym stanie), bazylika z wysokimi jońskimi kolumnami oraz pozostałości pałacu biskupiego z kolumnami z niebieskiego marmuru. Następną atrakcją był niesamowity, wspaniale zachowany stadion. Nie spodziewaliśmy się aż tak świetnej budowli.

Tetrapylon w Afrodyzji
Tetrapylon w Afrodyzji

Efekt był tak realistyczny, że zadziałała nasza wyobraźnia wizualizująca starożytne widowiska. Widownia na 30.000 widzów zachowała się niemal w całości, podobie jak brama wjazdowa. Ostatnim miejscem w Afrodyzji był tetrapylon, czyli wspaniała brama z ośmioma kolumnami. Na koniec udaliśmy się do muzeum, w którym oglądać można niesamowitą ilość rzeźb oraz płaskorzeźb z sebasteionu.  Naszym zdaniem Afrodyzja oferuje najlepsze poza Efezem starożytne ruiny w Turcji i to w przeciwieństwie do innych miejsc, niemal bez turystów. Świetna okazja do kontemplowania antycznych zabytków.

Dojechaliśmy do Pamukkale, gdzie zatrzymaliśmy się na Campingu położonym dokładnie naprzeciwko Parku Narodowego ze słynnymi białymi skałami trawertynowymi. Po rozbiciu namiotu poszliśmy na krótki spacer po okolicy, gdyż zwiedzanie Parku mieliśmy zaplanowane na kolejny dzień. Gdy wróciliśmy, postanowiliśmy zjeść nasz obiad, czyli spaghetti z sosem ze słoiczka. Widząc to siedząca niedaleko, przy swoim namiocie Turczynka przyniosła nam tradycyjną turecką herbatę w charakterystycznej szklance w kształcie tulipana na szklanej podstawce z obowiązkowym cukrem w kostkach. Jakiż miły gest.

31.08.2012 r.

Trawertynowe misy w Pamukkale
Trawertynowe misy w Pamukkale

Pamukkale – Z samego rana poszliśmy do Parku Narodowego i ruin starożytnego miasta Hierapolis w Pamukkale. Zanim weszliśmy na biały trawertyn, musieliśmy zdjąć buty. Efekt jest niesamowity, bo z pozoru wydaje się, że chodzi się po śniegu, a nie po skale. Wszędzie otaczała nas biel, a wśród tej bieli misy skalne wypełnione błękitną wodą. Z rana większość mis była jeszcze pusta i stopniowo wypełniała się wodą. Na ścieżce znajdowały się sztuczne baseny, w których można było się kąpać. Mimo wczesnej pory, turystów było co niemiara, wśród których wyróżniali się liczni tutaj Rosjanie. Weszliśmy na górę, na której ku naszemu zaskoczeniu znajduje się piękny ogród z kwitnącymi roślinami. W tej części szliśmy po drewnianych pomostach, gdzie po jednej stronie mieliśmy ogród, a po drugiej piękne trawertyny. Wspaniałe widoki na okolicę z górami w tle, towarzyszyły nam przez cały czas. Dotarliśmy do ruin rzymskiego miasta Hierapolis, kierując się w stronę nekropolii rzymskiej. Minęliśmy pierwsze grobowce i sarkofagi, aż doszliśmy do ruin łaźni rzymskich. Za łaźniami zaczęłą się prawdziwa nekropolia, czyli setki, a może tysiące sarkofagów na postumentach lub bezpośrednio na ziemii, grobowców, do których można było wejść i tumulusów, czyli okrągłych grobowców przykrytych ziemią.

Nekropolia rzymska w starożytnym Hierapolis w Pamukkale
Nekropolia rzymska w starożytnym Hierapolis w Pamukkale

Wszystko to zrobiło na nas ogromne wrażenie. Takiej antycznej nekropolii nigdzie nie widzieliśmy. Miejsce naprawdę warte zobaczenia. Poszliśmy w kierunku właściwego Hierapolis ulicą Frontinusa. Przeszliśmy przez dobrze zachowaną Bramę Domicjana składającą się z trzech arkad. Minęliśmy słabo zachowane forum i kolejną bramę, czyli bizantyjską. Dalej były resztki nimfeum, bazyliki, łaźni i katedry z VI w. (niezbyt okazałe). Ciekawym zabytkiem był doskonale zachowany teatr, w którym prócz widowni podziwiać można scenę. Wróciliśmy do białych skał, gdzie były już w pełni napełnione wodą misy. Zeszliśmy na dół i pojechaliśmy dalej. Czekała nas dość długa, bo niemal 240 km droga do Oludeniz.

Jedząc saç kavurma
Jedząc saç kavurma

Zgłodnieliśmy, a widząc przydrożne bary, zatrzymaliśmy się w jednym z nich. Na próżno próbowaliśmy zamówić jakieś dania z naszego przewodnika, gdyż właściciel uparcie powtarzał dwa słowa: saç kavurma (nie mówił ani słowa po angielsku). W końcu domyśliliśmy się, że nie jest to nazwa lokalu, lecz jedynego dania, które można było tu zamówić :-) Warto było, gdyż na metalowej patelni dostaliśmy przepyszny gulasz z mięsa wołowego z duszonymi warzywami, a do tego zamiast surówki surowe warzywa: pomidory, cebulę, ogórki i mega ostre papryczki, ponadto chleb i wodę mineralną. Na deser przyniesiono nam owoce: arbuza, winogrona i śliwki oraz kawę po turecku, czyli bardzo mocną i słodką, podaną w małej filiżaneczce. Dodać musimy, że jedliśmy w czymś w rodzaju altanki, siedząc “po turecku” na dywanikach, w otoczeniu spacerujących kur. Ale cóż tam, ważne, że było smaczne! Na koniec właściciel przyniósł nam rachunek, który był dwukrotnie zawyżony, ale ciężko było dyskutować z kimś kto kompletnie nic nie rozumie, a poza tym w naturze Turków leży naciąganie turystów…

Po dobrym obiedzie dojechaliśmy na camping The Sugar Beach Club w Oludeniz. Nie był on zbyt wysokich lotów, ale miał jedną zaletę, był położony nad zatoką. Nie omieszkaliśmy skorzystać więc z popołudniowej kąpieli w morzu, które w tej zatoce przypominało raczej jezioro. Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na spacer do miejscowości, aby pooglądać kramy z pamiątkami.

01.09.2012 r.

Wąwóz Saklikent
Wąwóz Saklikent

Wąwóz Saklikent – Tego dnia zaplanowaliśmy sobie spacer po Wąwozie Saklikent. Zaparkowaliśmy na dużym parkingu i zeszliśmy ścieżką w dół, mijając stragan z butami do pływania. Zastanwialiśmy się nawet po co w tym miejscku taki towar. Myśleliśmy, że będzie to wędrówka pomostami, kładkami nad strumieniem. Na miejscu okazało się, że pomosty są tylko na samym początku, a dalej trzeba brodzić w strumieniu. Podszedł do nas przewodnik, który poinformował, że dalej nie powinno się iść samemu, ponieważ jest to niebezpieczne z uwagi na silny nurt, śliskie i ostre kamienie oraz miejsca z głęboką wodą. Nie zastanawialiśmy się długo (cena była przystępna) i postanowiliśmy pójść. Przewodnik kazał nam wszystko schować do plecaczka i nieść maksymalnie wysoko. Szybko okazało się, że to nie będzie spokojny spacer, lecz kanioning. Już początek był trudny, ponieważ ciężko było przebić się przez nurt strumienia, mając wody po pas. Przewodnik praktycznie nas ciągnął. Do tego woda była lodowata. Potem było trochę łatwiej, bo wyszliśmy na płytką wodę.

Wąwóz Saklikent
Wąwóz Saklikent

Ściany wąwozu zwężały się, a my musieliśmy wspinać się po śliskich głazach. Tylko dzięki przewodnikowi, który pomagał nam wejść oraz pokazywał, które miejsca omijać lub gdzie postawić stopę, udało nam się przejść pierwszy etap. Za dopłatą przewodnik zaproponował nam drugi etap (do wodospadu), który był jeszcze trudniejszy, gdyż woda miejscami sięgała niemal po szyję, a przejścia były jeszcze węższe. Wrażenia były jednak wspaniałe, a przeżycia niezapomniane. Do dziś pamiętamy tę lodowatą wodę i momenty, w których wpadamy po ramiona w czeluść, a potem jesteśmy siłą wciągani przez przewodnika na górę. W końcu doszliśmy do wodospadu. Można iść dalej, ale tylko ze sprzętem wspinaczkowym, a na to ani przewodnik, ani tym bardziej my nie byliśmy przygotowani. Wróciliśmy tą sama drogą, któa była niewiele łatwiejsza. Poszliśmy się przebrać, gdyż byliśmy całkowicie przemoczeni. Koło przebieralni zostaliśmy poczęstowani przez turecką rodzinę pysznymi, żółtymi figami, był to kolejny przejaw tureckiej gościnności. Poszliśmy też na “balik + salat”, czyli rybę (chyba pstrąga) i surówkę z kapusty, popijając ayranem, czyli słonym jogurtem pitnym. Siedzieliśmy po turecku na platformie na strumieniu. Rybka mała, ale jak smakowała po przeżyciach. Na koniec, wychodząc spróbowaliśmy po raz pierwszy opuncji figowej, która jest specyficznym owocem, ale nam smakowała.

Drogą przypominającą magistralę adriatycką w Chorwacji pojechaliśmy do Kaş, gdzie mieliśmy nocleg na malowniczo położonym na skalnych tarasach Campingu Kaş. Przywitał nas przemiły pracownik campingu, którego ochrzciliśmy “mały terti-torti”, gdyż po pierwsze był bardzo niski, ale przede wszystkim mówił wyjątkową angielszczyzną, którą trudno było zrozumieć. Hitem, były liczby: 30, czyli “terti” i 40, czyli “torti” ;-) Znaleźliśmy sobie miejsce na namiot z pięknym widokiem i poszliśmy do miasta, żeby zarezerwować rejs na następny dzień. Nie musieliśmy długo szukać, bo w porcie było kilka agencji turystycznych. Po powrocie skorzystaliśmy z uroków morza i trochę popływaliśmy. Wieczór upłynął na błogim wpatrywaniu się w światła w oddali :-)

02.09.2012 r.

Zaginione miasto na wyspie Kekova
Zaginione miasto na wyspie Kekova

Rejs statkiem wokół Wyspy Kekova – Z samego rana przyjechał po nas bus, który zabrał nas do centrum, a stamtąd dużym auokarem pojechaliśmy do przystani, z której odpływał nasz statek w kierunku wyspy Kekova, czyli położonych na niej zaginionych, czy raczej zatopionych miast. Po drodze minęliśmy twierdzę na skale, do której zawinęliśmy pod koniec rejsu. Pierwszy przystanek to Aquarium Bay ( Zatoka Akwarium), w której mogliśmy popływać w lazurowej wodzie. Popłynęliśmy dalej delektując się podaną nam turecką herbatą z obowiązkowymi dwiema kostkami cukru. Drugi przystanek znajdował się w zatoczce z nikłymi ruinami Świątyni Dionizosa pełniącej później funkcję bazyliki chrześcijańskiej, do której można było dopłynąć wpław, co oczywiście zrobiliśmy.

Twierdza Simena
Twierdza Simena

Teraz zaczęliśmy płynąć wzdłuż wyspy Kekova, z której podczas trzęsienia ziemii do morza obsunęło się ze zbocza o 80 m całe miasto. Widać było ruiny na brzegu, ale także pod powierzchnią turkusowej, krystalicznie czystej wody. Ciekawe wrażenie sprawiały stopnie schodzące wprost do wody i znikające w czeluściach. Wśród ruin zobaczyć można fragmenty sklepów, portu, świątyń, domów, latarni morskiej, kaplicy bizantyjskiej, czy też cysterny na wodę. Kolejnym celem była Jaskinia Piratów. W tym czasie grillowały się meze, czyli przystawki / przekąski będące naszym lunchem. Do Jaskini Piratów wpłynęliśmy dziobem statku, trudno więc powiedzieć jaka jest duża. Generalnie nie zrobiła wrażenia.

Widok z Twierdzy Simena
Widok z Twierdzy Simena

Po jaskini był czas na lunch, a potem na pływanie. Później kolejna kąpiel, aż dopłynęliśmy do twierdzy Simena z czasów otomańskich. Na twierdzy powiewała turecka flaga, a u podnóża znajdowała się rzymska nekropolia z licznymi sarkofagami. Wysiedliśmy ze statku i musieliśmy się wspiąć wysoko pod górę, aby obejrzeć okazałe z zewnąrz, ale w sumie słabo zachowane ruiny zamku. Za to widok z twierdzy był bajeczny… Postanowiliśmy dotrzeć do samotnego sarkofagu znajdującego się w płytkiej wodzie nieopodal przystani. Kluczyliśmy uliczkami tej niewielkiej miejscowości mijając ukwiecone krzewy i mnóstwo knajpek. Na ostatnim postoju były bardzo wysokie fale, więc trudno było pływać, za to turecka rodzina poczęstowała nas gruszkami :-) Wróciliśmy do Kaş na nocleg.

03.09.2012 r.

Grobowce skalne w miejscowości Myra
Grobowce skalne w miejscowości Myra

Myra – Przez punkt widokowy ponad Kaş (piękny widok na miasteczko, morze i wyspy) pojechaliśmy do starożytnej Myry przez Demre, które planowaliśmy zwiedzić później. W Myrze znajdują się wspaniałe grobowce skalne datowane na V-IV w. p.n.e. i dobrze zachowany, dość duży teatr rzymski. Szczególną atrakcją są jednak bardzo efektowne i niezwykle oryginalnie położone grobowce, które przypominają domy w skale. Można je zobaczyć jedynie z zewnątrz, ale i tak robią ogromne wrażenie. Na ścianie skalnej jest ich przynajmniej kilkadziesiąt. U podnóża góry, w której znajdują się grobowce jest teatr rzymski, wokół którego zobaczyć można wiele detali pochodzacyh prawdopodobnie z teatru.

Kościół Św. Mikołaja w Demre
Kościół Św. Mikołaja w Demre

Demre – Drugim naszym celem tego dnia była położona w pobliżu miejscowść Demre, a konkretnie Kościół Św. Mikołaja, którego początki sięgają IV w. n.e. Prócz grobowca słynnego Świętego (czego nigdy nie udowodniono), na uwagę zasługuje interesująca architektura z licznymi kolumnami, mozaiki, a przede wszystkim piękne freski. Kościół jest licznie odwiedzany przez turystów oraz prawosławnych pielgrzymów, którzy przyjeżdząją tu do grobu Św. Mikołaja. Wyjeżdzając z Demre po raz wtóry nie mogliśmy się nadziwić pięknym sarkofagom rzymskim stojącym na środku skrzyżowania… Takich widoków u nas się nie zobaczy…

Çıralı – Droga do Çıralı była bardzo widokowa, kręta i wiodła po półce skalnej nad morzem. Po dojechaniu do miejscowości, mieliśmy trochę problemów ze znalezieniem pensjonatu, który zarezerwowaliśmy. Widzieliśmy w oddali nasz obiekt, ale nie mogliśmy do niego dojechać samochodem, doszliśmy więc wąską dróżką przez pole. Na miejscu okazało się, że właściciel pensjonatu Fire Pansiyon zapomniał, że zarezerwował nam nocleg i nie miał już wolnych miejsc. Na szczęście zaprowadził nas do swoich sąsiadów Duńczyków prowdzących İoanna Pansiyon, którzy mieli wolny pokój i powiedzieli nam jak dojechać. Korzystając z upału poszliśmy na ładną i prawie bezludną plażę, żeby się ochłodzić. Po powrocie zjedliśmy pyszny, domowy obiad przygotowany przez gospodarzy, zupę i sznycle z kurczaka.

Ognie Chimery
Ognie Chimery

Chimera – Gdy się ściemniło, wybraliśmy się na pobliską górę zwaną Chimerą, a to dlatego, że pod powierzchnią góry rzekomo spoczywa ten starożytny stwór. Dowodem na to są ognie, które wydobywają się wprost z ziemii. W rzeczywistości jest to ulatniający się od tysiącleci gaz, zapalający się w zetknięciu z powietrzem. Daje to niezwykle interesujący efekt i trudno się dziwić, że intryguje od wieków. Na górę weszliśmy w niemal zupełnej ciemności, gdyż mieliśmy tylko jedną latarkę i to ze słabymi bateriami. Najpierw szliśmy lasem, a potem wyszliśmy na otwartą przestrzeń, na której niczym ogniska paliły się ognie Chimery. Efekt niesamowity. Atrakcja niezwykle oryginalna, której nie można pominąć zwiedzając Turcję.

04.09.2012 r.

Przed wyjazdem zjedliśmy śniadanie w Fire Pansiyon. Właściciel, który praktycznie nie mówił po angielsku, zaprosił nas na śniadanie mówiąc “breakfast ok”, co nas bardzo rozbawiło. Śniadanie rzeczywiście było ok ;-)

Teatr w Aspendos
Teatr w Aspendos

Aspendos – Do Aspendos przyjeżdża się głównie, aby obejrzeć bodaj najlepiej zachowany teatr rzymski jaki widzieliśmy. Zachował się w całości i można po nim swobodnie chodzić. Należy on do dużych teatrów z wieloma rzędami siedzeń, przejściami pod widownią, kolumnadą na szczycie oraz świetnie zachowaną sceną, na której stał żołnierz rzymski chętnie pozujący do zdjęć. Po obejrzeniu teatru, poszliśmy na Akropol mijając po drodze słabo zachowany stadion. Akropol również nie zrobił zbyt dużego wrażenia, gdyż poza ruinami bouleuterionu, bazyliki, czy też hal targowych nie pozostało zbyt wiele. Do ciekawszych pozostałości należy akwedukt, ale także niezbyt dobrze zachowany. Wyszliśmy drugą bramą i zeszliśmy na parking.

Alanya – Kluczyliśmy uliczkami Alanyi, aby namierzyć Green Garden City Hotel. Dopiero uczynny tubylec na swoim skuterze poprowadził nas pod sam hotel. Hotel był całkiem przyzwoity, z basenem i klimatyzacją, aczkolwiek musieliśmy się o nią doprosić, a pokój już dawno powinien być wyremontowany ze względu na pleśń w łazience. Miał za to świetne położenie, tuż przy plaży, niemal w samym centrum. W pobliskim Biurze Podróży zarezerwowaliśmy wycieczki na dwa kolejne dni: rafting w Kanionie Koprulu i rejs po jaskiniach. Potem zjedliśmy obiad – kebab osmański, czyli wołowina z warzywami, duszona i podana w glinianym naczyniu. Rewelacja. W restauracji mieliśmy kocie towarzystwo, które niczym dobry księgowy liczyło nam każdy kęs :-) Następnie poszliśmy na plażę poobserwować parasailing, czyli ludzi uczepionych do spadochronu i ciągniętych przez motorówkę. Na koniec poszwędaliśmy się po kramach z przeróżnymi podróbkami drogich ubrań i torebek.

05.09.2012 r.

Rafting w Kanionie Koprulu
Rafting w Kanionie Koprulu

Rafting w Kanionie Koprulu – Rano przyjechał po nas bus, który w dwie godziny zawiózł nas do miejsca, w którym rozpoczynał się spływ. Organizacja była raczej kiepska. Wszystko bardzo długo trwało, dzielenie na grupy, wydawanie sprzętu. Kazano nam się zamoczyć pod wodospadem z lodowatą wodą, a potem prowadzono nas kawałek drogi do pontonów. Towarzystwo było bardzo sympatyczne, piątka Polaków ze Śląska oraz dwie Rosjanki, które wolały być z nami, niż ze swoimi rodakami. Przewodnik był strasznym żartownisiem i generalnie kładł nacisk na zabawę niż na spływ. Za punkt honoru postawił sobie, żeby każde z nas wrzucić do lodowatej wody. Trasa była spokojna, wręcz mało emocjonująca. Więcej było chlapania niż prawdziwego raftingu. Tak naprawdę były dwa bystrza i to łagodne. Większe emocje były na postju, gdzie można było skoczyć z około pięciu metrów do rzeki. Trudność polegała na dopłynięciu do brzegu w bystrym nurcie. Na koniec przewodnik wskoczył do wody i tu się przeliczył, bo nasza załoga popłynęła dalej bez niego… Zlitowaliśmy się jednak i pod prąd wróciliśmy po niego. Po raftingu zjedliśmy obiad i wróciliśmy do Alanyi. W hotelu skorzystaliśmy z basenu i ponownie poszliśmy na spacer po mieście.

06.09.2012 r.

Rejs po jaskiniach w Alanyi
Rejs po jaskiniach w Alanyi

Rejs statkiem po jaskiniach w Alanya – Po zjedzeniu dobrego śniadania w hotelu (obfity i urozmaicony szwedzki stół), przyjechał po nas bus, który zawiózł nas do portu. Wsiedliśmy na statek Lara 5, przypominający statek piratów i wyruszyliśmy w rejs. Z daleka obejrzeliśmy twierdzę górującą nad okolicą, której mury schodziły aż do wody. Pierwsze pływanie było już po chwili. Następnie podpłynęliśmy pod Jaskinię Piratów, którą obejrzeliśmy z zewnątrz i płynęliśmy dalej pod wysokim klifem, którego skały miały kolor czerwony. Dopłynęliśmy do  Jaskini Fosforyzującej, gdzie przyglądaliśmy się skokom do wody z kilkunastu metrów. W okolicach Plaży Kleopatra mieliśmy kolejny postój na pływanie. Po minięciu plaży, uraczono nas niezwykle wczesnym lunchem, bo już o 11:30. Dopłynęliśmy na Plażę Paradise, gdzie mogliśmy zejść ze statku i dopłynąć do brzegu. Łatwiej było płynąć na ląd, niż wrócić na statek, a to za sprawą dużych fal. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w okolicy Jaskini Kochanków, aby poskakać do wody ze skał do wody, z jakichś 8-9 m. Czekał nas dość długi powrót do portu, podczas którego obsługa uraczyła nas raczej marnym występem. Po powrocie z rejsu przeszliśmy się uliczkami Alanyi, gdzie zjedliśmy kebab zawinięty w placek, trochę przypominający tortillę oraz wypiliśmy ayran. Wracając do hotelu kupiliśmy baklavę, czyli pyszne ciastka tureckie.

07.09.2012 r.

Mamure Kalesi
Mamure Kalesi

Mamure Kalesi  – Dojechaliśmy do zamku tuż za miejscowością Anamur. Jest to wspaniała warownia z XII w. o początkach rzymskich, z trzema dziedzińcami, 36 wieżami oraz meczetem na jednym z dziedzińców. Tuż przy wejściu, w dawnej fosie, zobaczyć można pływające w mętnej wodzie żółwie. Jest ich bardzo dużo i świetnie się mają w tym środowisku. Tuż po przejściu przez bramę zaczepił nas starszy mężczyzna, który chciał nam pokazać najciekawsze miejsca na zamku. Skorzystaliśmy z jego usług i był to dobry pomysł, ponieważ znał dobrze zamek i zaprowadził nas w różne zakamarki, z których był najlepszy widok na zamek i okolicę.

Meczet na terenie Mamure Kalesi
Meczet na terenie Mamure Kalesi

Mimo, że nie mówił po angielsku, starał się nam w taki sposób przekazać różne informacje, że rozumieliśmy o co chodzi. Poza tym pilnował, żeby nic nam się nie stało. Zerwał nam pyszne figi z drzewa, oprowadził po wszystkich dziedzińcach, pokazał miejsce gdzie był harem, miejsce, w którym zachowały się relikty rzymskiej budowli. Warownia jest imponująca i co ważne kompletnie nie przygotowana do zwiedzania, co oznacza brak barierek, zabezpieczeń, ale dzięki temu zamek jest zupełnie autentyczny. Daliśmy napiwek naszemu przewodnikowi i pojechaliśmy dalej.

Dilek Camping w Göreme w Kapadocji
Dilek Camping w Göreme w Kapadocji

Göreme – Przyjechaliśmy do Kapadocji. Mieliśmy zaplanowany nocleg w samym jej sercu, czyli w Göreme na Dilek Camping. Ulokowaliśmy się pod charakterystyczną stożkowatą skałą i poszliśmy dowiedzieć się o lokalne atrakcje. Właściciel campingu wraz ze swoim synem Muratem zaprosili nas do stołu, poczęstowali tradycyjną herbatą i rozpoczęli rozmowę. Zaproponowali nam lot balonem, ceremonię tańczących derwiszy oraz inne atrakcje. Na ceremonię tańczących derwiszy zdecydowaliśmy się od razu, bo była w dobrej cenie, natomiast lot balonem, który nas interesował, wydał się nam bardzo drogi. Powiedzieliśmy, że musimy się jeszcze zastanowić, ale tak naprawdę, chcieliśmy sprawdzić, czy nie ma tańszych ofert. Nie wzięliśmy pod uwagę, że wszyscy się tu znają, więc od razu kierowano nas do naszego “szefa”. Wróciliśmy i zamówiliśmy lot.

08.09.2012 r.

Göreme w Kapadocji
Göreme w Kapadocji

Nad ranem obudził nas dziwny dzwięk. Wyszliśmy z namiotu i oczom naszym ukazał się niezapomniany widok. Na niebie zobaczyliśmy dziesiątki balonów. Kilka z nich leciało bezpośrednio nad naszymi głowami. Leciały niemal bezgłośnie, gdyż jedynym dźwiękiem był szum dysz napełniających balon gorącym powietrzem. Ogień lecący z dysz pięknie podświetlał balony. Staliśmy i patrzyliśmy jak zauroczeni. Było tylko 15 stopni, a my w samych piżamach nie czuliśmy chłodu.

Muzeum w Göreme – Zwiedzanie tej cudownej krainy, czyli Kapadocji rozpoczęliśmy od Muzeum pod gołym niebem. W drodze do niego podziwialiśmy skały o dziwacznych kształtach w oddali, a wśród nich zielone drzewa. Przeszliśmy koło rancza z końmi. Minęliśmy drzewko życzeń, kolejne obieszone glinianymi garnkami oraz trzecie, na którym zawieszone były “oczy proroka”.

Muzeum pod gołym niebem w Göreme
Muzeum pod gołym niebem w Göreme

Po wejściu na teren okazało się, że w większości obiektów jest zakaz filmowania i robienia zdjęć. Rozpoczęliśmy od Kościoła Św. Bazylego w ładnymi freskami i niszami grobowymi w podłodze. Kolejny był Kościół Jabłka, który wziął swoją nazwę od rosnącej tam dawniej jabłoni. Wewnątrz znajdowały sie bardzo efektowne freski z życia Chrystusa umieszczone na ścianach i dziewięciu kopułach. Część twarzy w tym kościelem oraz innych była wydrapana przez muzułmanów, gdyż w tej religii obowiązuje zakaz przedstawień ludzkich. Nieopodal znajdował się jeden z wielu refektarzy wewnątrz, którego był kamienny stół i dwie długie ławy. Z refektarza można było przejść malutkim przejściem do kuchni z wieloma niszami, paleniskiem i osmalonym stropem. Przeszliśmy do Kościoła Onufrego, a następnie do malutkiego Kościoła Pankratora, w którym przeważały wzory geometryczne bez przedstawień ludzkich z okresu ikonoklazmu. Następnie weszliśmy do Ciemnego Kościoła z najlepiej zachowanymi freskami przedstawiającymi Chrystusa oraz świętych. Kościół robi naprawdę wielkie wrażenie. Obok znajduje się Kaplica Św. Katarzyny z nikłymi freskami. Kościół Sandałowy nazwę wziął od odcisku sandała Mahometa odciśniętego w progu kościoła lub od sanadłów na nogach wszystkich świętych przedstawionych wewnątrz. Kościół jest bardzo bogaty w malowidła. Ostatnim na terenie Muzeum jest Kościół Św. Barbary z freskami geometrycznymi. Na terenie Muzeum znajdują się także inne pomieszczenia głównie mieszkalne, ale także różne pomieszczenia gospodarcze. Pozostał nam jeszcze ostatni kościół poza głównym kompleksem, czyli Tokali, największy z kościołów, pełen fresków, ale podczas naszej wizyty w remoncie. Spacer po Muzeum to wspaniała podróż w przeszłość do niemal bajkowej krainy.

Z Göreme do Rose Valley
Z Göreme do Rose Valley

Treking do Rose Valley – Z Muzeum poszliśmy w kierunku Doliny Róż (Rose Valley) i Czerwonej Doliny (Red Valley), prowadziły tam oznaczone ścieżki, więc nietrudno było iść we własciwym kierunku. Idąc mijaliśmy liczne kompleksy sakralne i domostwa. Niektóre z nich były pozamykane, ale do większości można było wejść. Natrafiliśmy na pozostałość kaplicy z krzyżem i ołtarzem, a następnie weszliśmy na górę, gdzie oczom naszym ukazał się przepiękny widok na niezliczoną ilość skał o stożkowatych kształtach, którym towarzyszyły liczne zielone drzewa i krzewy. Potem zeszliśmy w dół, gdzie obejrzeliśmy kościół z malowidłami. Zadziwiła nas uprawa dyni pośród skał. W tej części skały generalnie miały biały kolor, ale w oddali widzieliśmy już skały o różowym kolorze.

W drodze do Rose Valley
W drodze do Rose Valley

Wchodząc do różnych pomieszczeń wyobrażaliśmy sobie, że przez kilka stuleci żyli tu ludzie, a są przecież takie miejsca, w któych żyją do dziś… Jaskinie są świetnym schronieniem przed upałem, ponieważ panuje w nich przyjemny chłód. Mieszkania były bardzo rozbudowane, niejednokrotnie dwu- lub nawet trzykondygnacyjne z siecią pomieszczeń i schodami. Minęliśmy też kościół z kolebkowym sklepieniem, kolumnami, freskami i pochówkami w podłodze. Następnie szliśmy wąwozem, a raczej czymś w rodzaju wyschniętego koryta strumienia. Doszliśmy do Doliny Róż, która swą nazwę wzięła od różowego zabarwienia skał. Po drodze zrywaliśmy bardzo słodkie białe, różowe i czerwone winogrona, które świadczyły, że dawniej zamieszkiwali tu ludzie, były przepyszne.

Rose Valley
Rose Valley

Poszliśmy skalnym tunelem wyrzeźbionym przez naturę. Następnie podążając za strzałkami udaliśmy się w kierunku Haçlı Kilise, musieliśmy się wspiąć stromo pod górę, ale warto było ponieważ otworzył nam się piękny widok na Dolinę Róż oraz Dolinę Róż II. Oprócz skał w kolorze różowym, zaobserwowaliśmy też skały żółte i zielone. Chwilę odpoczęliśmy w pobliskiej “kawiarni”, a nastepnie obejrzeliśmy kościół Haçlı Kilise, który charakteryzował się pięknymi kolorowaymi freskami i płaskorzeźbionym krzyżem na suficie. Pierwotnie zakładaliśmy, że pójdziemy do Czerwonej Doliny, ale z uwagi na brak czasu wróciliśmy Rose Valley II, zajadając się winogronami.

Ceremonia Derwiszy
Ceremonia Derwiszy

Ceremonia Derwiszy – Wieczorem Murat zawiózł nas na Ceremonię Derwiszy, która odbywała się w okrągłej sali. Podczas ceremonii nie wolno było filmować, ani robić zdjęć, gdyż jest to ceremonia religijna, mająca na celu pochwałę proroka. W ceremonii uczestniczyło pięciu derwiszy oraz muzycy (bęben, flet, śpiew wersetów z Koranu). Derwisze wirowali przez kilkadziesiąt minut. Jest to na pewno bardzo oryginalne widowisko i zdecydowanie warto je obejrzeć. Po ceremonii nastąpił jeszcze krótki pokaz dla turystów, podczas któego do woli można używać apartau, czy też kamery.

09.09.2012 r.

Lot balonem nad Kapadocją
Lot balonem nad Kapadocją

Lot balonem nad Kapadocją – Obudziliśmy się wcześnie rano, ponieważ o godzinie 5:00 była zbiórka w siedziby firmy, której balonem mieliśmy lecieć. Na szczęście mieliśmy bardzo blisko, zaraz obok naszego campingu. W miejscu zbiórki dostaliśmy kawę, herbatę i ciasteczko oraz formularze do wypełnienia. Następnie zabrano nas busami do miejsca startu. Gdy dojechaliśmy część balonów była już w trakcie napełniania gorącym powietrzem. Wszędzie dookoła widzieliśmy “rosnące” czasze balonów. Bardzo ciekawy widok. Kosz leżał bokiem na ziemi, a do środka czaszy skierowane były dysze zionące metrowymi płomieniami, które ogrzewały powietrze wewnątrz. Gdy balon był w pionie wsiedliśmy wraz dziesiącioma innymi osobami (ośmioro Azjatów, Australijczyk i Angielka). Były też balony dwudziestoczteroosobowe, ale odradzono nam taki, gdyż nie ma z niego tak dobrej widoczności. Powoli, jako pierwsi zaczęliśmy się wznosić.

Lot balonem nad Kapadocją
Lot balonem nad Kapadocją

Zrobione nam pamiątkowo zdjęcia. Będąc na pewnej wysokości widzieliśmy dookoła dziesiątki gotowych do startu balonów oraz pola, skały i samochody. Nad sobą słyszeliśmy co chwilę szum dysz podgrzewających powietrze w balonie. Wystartowaliśmy niedaleko Muzeum Zelve oraz miejsca zwanego Paşabağ i przelecieliśmy nad grzbietem gór. W oddali zobaczyliśmy trzy największe miejscowości, czyli Çavuşin, Göreme i Uçhisar, a pod sobą piękną Rose Valley. Po mału rozpoczynał się wschód słońca, a wokół nas były już niemal setki balonów malowniczo wyglądających na tle skał. Otaczała nas błoga cisza przerywana szumem dysz i seriami zdjęć Azjatów :-) Balony wznosiły się i opuszczały w doliny, nasz również. Czasami byliśmy bardzo wysoko, a czasami kilkanaście metrów nad ziemią. W oddali widzieliśmy Love Valley, nasz camping, a pod nogami farmy ze zwierzętami, pola uprawne, domy z basenami. Podróż balonem pozwala na niezapomniane widoki z lotu ptaka. Jest to też bardzo błogie uczucie, pełne ekscytacji i o dziwo pozbawione lęku wysokości i przestrzeni. O tej porze i na tej wysokości było bardzo zimno, ale podgrzewał nas ogień lecący z dysz. Lot trwał ponad godzinę, przyjęliśmy pozycję do lądowania i po dwóch niezbyt silnych uderzeniach o ziemię wylądowaliśmy. Kosz wraz z nami umieszczono na lawecie i zaczęto kłaść czaszę na ziemię. Gdy balon był niemal pusty mogliśmy wysiąść i “opić” lot lampką szampana. Dostaliśmy również pamiątkowe certyfikaty i zdjęcia.

Podziemne miasto Kaymaklı
Podziemne miasto Kaymaklı

Kaymaklı – Drugą atrakcją tego dnia było podziemne miasto Kaymaklı mieszczące się na czterech poziomach do głębokości 35 metrów, w którym chrześcijanie ukrywali się przed muzułmanami. Tutejsze spiżarnie zapewniały pożywienie nawet na pół roku. Weszliśmy w wąskie i niskie korytarze, które doprowdzały nas do domostw i kościołów. Trasa była oznaczona strzałkami, a część pomieszczeń posiadała tabliczki określające ich przeznaczenie. Wewnątrz było mnóstwo wycieczek, które z trudem poruszały się w wąskich korytarzach, na szczęście udawało nam się zejść ze szlaku i bez tłumów krążyć po labiryncie w spokoju kontemplując mniejsze i większe pomieszczenia. Wszystkie pomieszczenia charakteryzowały się dużą ilością nisz różnej wielkości i głębokości o przeróżnym przeznaczeniu, jak choćby na stągwie do wina. W wielu miejscach widać było kamienne drzwi w postaci dużego koła, którym można było zasłonić przejście. Obrazek niczym z Indiany Jonesa ;-) Główny szlak był dobrze zabezpieczony, natomiast wiele odnóg było zupełnie ciemnych, z kolei część stropów dawno runęła. Bardzo ciekawe miejsce.

Podziemne miasto Derinkuyu
Podziemne miasto Derinkuyu

Derinkuyu – Drugie podziemne miasto było znacznie głębsze (55 metrów) i sięgało osiem poziomów w dół. Mogło się tu ukrywać nawet 20.000 ludzi, a ostatni raz było używane w 1839 r. Chodziliśmy podobnymi korytarzami, którymi zeszliśmy zdecydowanie niżej. Od razu rzuciło nam się w oczy, że pomieszczenia, w porównaniu do poprzedniego miasta, były większe. Ciekawym efektem było obserwowanie ludzi na niższym poziomie przez kratkę w stropie. Wśród interesujących pomieszczeń zobaczyliśmy salę spotkań, baptysterium i potężny kościół z przylegającymi do niego celami. Ponownie staraliśmy się uciec od tłumów w labirynty małych pomieszczeń.

Zamek Uçhisar
Zamek Uçhisar

Uçhisar – Ostatnim celem tego dnia był zamek składający się w zasadzie z trzech zamków w jednej skale. W miejscu tym nie ma zbyt wiele do zwiedzania. Najpierw przechodzi się przez parę pomieszczeń, a następnie wychodzi na zewnątrz i schodami wspina się na sam szczyt, z którego rozciąga się piękna panorama na skały i góry w tle. Zamek został opuszczony, gdyż przestał wystarczać dla rosnącej populacji, a do tego zaczął się zawalać. Poniżej zamku znajdują się ruiny budynków oraz współczesna wioska z kramami. Na jednym z dachów zauważyliśmy dywany. Na dole kupiliśmy suszoną morwę i pestki moreli. Wieczorem na campingu wypiliśmy dobre, lokalne, czerwone wino z pobliskiego Ürgüp.

10.09.2012 r.

Muzeum Zelve
Muzeum Zelve

Muzeum Zelve – Z samego rana udaliśmy się do Open Air Museum Zelve, czyli skansenu Zelve. Miejsce to nazywane jest Doliną Mnichów, jak dla nas zakończenia skał przypominają postaci ludzkie. Charakterystyczny dla Zelve jest różowy kolor skał oraz to, że znaczna część zabudowań jest zawalona. Na terenie skansenu spotkaliśmy dwie polskie wycieczki, ale był to jedyny przypadek w Kapdocji. Rozpoczęliśmy od młyna, gdzie zachował się kierat koński. Kawałek dalej zobaczyliśy kościół winogronowo – rybny (fish and grape) nazywany tak z  powodu fresków z winogronami i rybami. Winogrona znaleźliśmy, a ryb nie. W Zelve odbywała się produkcja wina, więc do dziś można zobaczyć miejsce, w którym ugniatano owoce oraz naczynie poniżej, do którego przez wydrążoną dziurę spływał sok.

Paşabağ
Paşabağ

Dodatkowo w odkrytej ścianie widać było półki na wino. Wiele pomieszczeń było w dobrym stanie, ale dużo popękanych i przez to nie udostępnionych do zwiedzania. Część zabudowań jest wielokondygnacyjnych i nadal można wejść na wyższe piętra. Dalej był kościół św. Krzyża z inskrypcją głoszącą, że krzyż to brama do nieba oraz reliefami w ścianach. Z ciekawych budowli obejrzeć można meczet z mihrabem i małym minaretem na zewnątrz, który wyjątkowo nie jest wydrążony w skale, lecz zbudowany z ciętych kamieni. Kolejne budynki to: stajnia dla osłów ze żłobami, ciekawy gołębnik z malowidłami w islamskim stylu, wielki i mocno pozawalny klasztor oraz kościół kolumnowy ze sklepieniem krzyżowo – żebrowym. Jest to bardzo ciekawe miejsce i nie należy go pominąć w planie podróży do Kapadocji.

Paşabağ
Paşabağ

Paşabağ – W Paşabağ zaczęliśmy od zjedzenia lodów, które znacznie różnią się konsystencją od europejskich i ciągną się jak guma do żucia. W smaku są aksamitne i naprawdę pyszne. Ciekawostką jest, że tureccy sprzedawcy lodów rozciągają je przy pomocy dwóch kijów nad swoją głową. Trochę to przypomina żonglerkę. Następnie poszliśmy w kierunku skały przypominającej wielbłąda, pod którą stał prawdziwy wielbłąd pozujący do zdjęć z turystami. Wokół stały liczne skały o przeróżnych kształtach, o których powiedziałoby się skalne grzyby, a które nam przypominały: hipopotama, pingwina, derwisza, zająca, grobowiec z pokrywą i reliefami oraz lwa.

Love Valley
Love Valley

Można tu bez ograniczeń rozwinąć wodze fantazji. Chodziliśmy wokół, a potem weszliśmy na górę, z której był świetny widok na całe to miejsce. Kolejna wspaniała atrakcja na naszym szlaku. Jadąc do Love Valley zatrzymaliśmy się w fabryce ceramiki w Çavuşin.

Love Valley – Nazwa doliny nasuwa się sama. Kilkanaście skał o fallicznych kształtach wpływa na wyobraźnię. Żartowaliśmy, że w końcu w Turcji Viagra jest dostępna w każdej aptece i to bez recepty :-)

Love Valley
Love Valley

Nie omieszkaliśmy zrobić sobie kilku niecenzuralnych zdjęć… Dość długo chodziliśmy między skałami zajadając się białymi i czerwonymi winogronami oraz jabłkami. Jedząc musieliśmy uważać na rezydujące w winogronach czarne pająki. Jedna ze skał u podstawy miała dziurę na przestrzał. Dolina Miłości to ciekawe miejsce, ale przede wszystkim śmieszne i dostarczyło nam sporo zabawy. Potem te zdjęcia pokazywaliśmy Muratowi, który się z nich śmiał, ale jednocześnie był zgorszony, w końcu to muzułmanin…

Dolina Gołębia
Dolina Gołębia

Nie przeszkodziło mu to jednak, żeby wypić z nami odrobinę polskiej cytrynówki.

Dolina Gołębia – Podjechaliśmy jeszcze do Doliny Gołębiej. Po tylu atrakcjach, które tu widzieliśmy postanowiliśmy obejrzeć ją tylko z góry ze specjalnego parkingu. Bardzo ładna dolina, ale widzieliśmy w Kapadocji już tyle pięknych skał, że nie wydała nam się aż tak atrakcyjna. Ciekawe w niej było to, że widzieliśmy ją na tle Göreme.

Zachód słońca nad Göreme
Zachód słońca nad Göreme

Zachód słońca nad Göreme – Wieczorem postanowiliśmy pożegnać się z Kapdocją i obejrzeć zachód słońca z pobliskiej góry. Kraina wspaniale wyglądała w takim świetle. Z jednej strony mieliśmy chowające się w cieniu Göreme, a po drugiej stronie góry i skały intensywnie pomarańczowej i czerwonej barwy. Staliśmy tak na górze, aż słońce całkiem zaszło i zrobiło się chłodno. Warto dodać przy okazji, że Kapadocja była w nocy bardzo zimna, a z każdym dniem robiło się coraz zimniej (najbardziej to odczuliśmy, ponieważ spaliśmy pod namiotem). Schodząc minęliśmy konie swobodnie chodzące wśród skał. Kapadocja to niesamowita, cudowna, bajkowa kraina, której nie można nie odwiedzić.

11.09.2012 r.

Safranbolu
Safranbolu

Jadąc do Safranbolu na stacji benzynowej spotkała nas niespodzianka. Podczas wizyty w toalecie umyto nam samochód, a jedyną zapłatą był napiwek co łaska. Daliśmy około 4 zł i obie strony były bardzo zadowolone.

Safranbolu – Jest to miasto od 1994 r. na liście UNESCO, a to z tego powodu, że jest to jedyne miasto w Turcji, które posiada zabytkową, osmańską zabudowę w tak znacznej części. Po zakwaterowaniu w Gokgozoglu Pansiyon, który mieści się w jednym z tradycyjnych domów ruszyliśmy na wzgórze Hidirlik Tepesi, skąd rozciaga się bodaj najlepszy widok na całe Safranbolu. Wśród budynków wyróżniają się meczety i łaźnie. Na wzgórzu znajduje się park z grobowcami znamienitych obywateli miasta. Ze wzgórza zeszliśmy pośród zabytkowych domów Safranbolu. Tradycyjne osmańskie domy charakteryzują się białą fasadą, ciemnobrązowymi belkami i obramowaniami okien oraz czerwonymi czterospadowymi dachami.  Doszliśmy do Kaymakamlar Evi, czyli udostępnionego do zwiedzania prywatnego domu z wyposażeniem z końca XIX w. Wewnątrz obejrzeć można pomieszczenia takie jak: jadalnia, kuchnia, spiżarnia, pokój wypoczynkowy, pokój rodziny, garderoba z wyposażeniem, a co ważniejsze z manekinami ubranymi w tradycyjne stroje przy różnych zajęciach. Na uwagę zasługują stroje weselne, kilka drewnianych sufitów, czy też wanna w szafie. Ciekawe jest też pomieszczenie, w którym zainscenizowano zabawę weselną wyłącznie z udziałem kobiet, przy wtórze tureckiej muzyki. Pod częścią mieszkalną zanjduje się gospodarcza ze sprzętami gospodarskimi z epoki, a przed domem ogród, w którym działa kawiarnia.

Safranbolu
Safranbolu

Doszliśmy do karavanseraju Cinci Hani, czyli dawnego hotelu dla podróżnych, a obecnie luksusowego hotelu. Na placu nieopodal zjedliśmy turecką zupę, czyli Çorba. Bardzo smaczna. Zaczęliśmy iść wąskimi uliczkami, wzdłuż których ciągnęły się warsztaty i sklepiki z różnościami, aż doszliśmy do bazaru kowali na zapleczu meczetu Mehmet Paşa Camii, na którym rzemieślnicy wykonywali i sprzedawali wprost ze swoich warsztatów wyroby z żelaza i mosiądzu. Było to trochę jak podróż w czasie. Chodziliśmy uliczkami, nad którymi wisiały kiście winogron. Dookoła były sklepiki z ubraniami, mydłem (wyjątkowo duży wybór), słodyczami lokum, czyli galaretkowatymi kostkami posypanymi najczęściej cukrem pudrem. Po drodze spotkaliśmy parę Polaków podróżujących po Turcji autobusami, jak widać tak też można zwiedzać ten kraj. Wróciliśmy do pensjonatu, gdzie właściciele poczęstowali nas wingoronem. Gdy podziękowaliśmy powiedzieli, że to od Allaha. Niestety nie mogliśmy z nimi za bardzo porozmawiać, ponieważ nie znali angielskiego, a my tureckiego. Przebraliśmy się stosownie do zwiedzania meczetów. Minęliśmy łaźnie z XVII w., czyli Cinci Hamami i weszliśmy do Kazdağlıoğlu Camii, niezbyt okazałego, a potem do Izzet Mehmet Paşa Camii największego w Safranbolu i znacznie bardziej okazałego, w środku wyłożonego zielonymi dywanami. Wąską uliczką wspięliśmy się na górę do muzeum miejskiego w ratuszu na terenie dawnego zamku. Przed budynkiem znajduje się muzeum miniatur. Pozostał nam jeszcze spokojny spacer po mieście i obiad. Zatrzymaliśmy się w jednej z restauracji po winoroślami i zjedliśmy manti, czyli tureckie pierożki przypominające ravioli. Pyszności.

12.09.2012 r. 

Istambuł – Dojechaliśmy do Istambułu przez mocno zakorkowany most nad Bosforem, ale dzięki temu mogliśmy podziwiać panoramę tego słynnego, wielowiekowego miasta z o dziwo nowoczesną zabudową. Baliśmy się, że jazda po Istambule będzie wyjątkowym wyzwaniem, ale w rzeczywistości poza korkami, które w końcu są normą w dużych aglomeracjach, było całkiem nieźle. Udało nam się namierzyć bez problemów nasz hotel Kariye Otel, który znajdował się w ładnej dzielnicy z kolorowymi, drewnianymi domami. Pokój też był ładny, stylowo urządzony, miał mnóstwo wyposażenia, prócz klimatyzacji (musiał nam wystarczyć wentylator). Łazienka tradycyjnie w Turcji do remontu…

Istambuł z Pałacu Topkapi
Istambuł z Pałacu Topkapi

Postanowiliśmy pojechać do centrum, kupiliśmy bilety (karty zbliżeniowe na z góry określoną ilość przejazdów) i wsiedliśmy do odpowiedniego autobusu. Wysiedliśmy tuż obok Yeni Camii i przystani, przy której cumowały statki wycieczkowe, a wokół unosił się silny zapach ryb. Poszliśmy w kierunku Wielkiego Bazaru (Kapalı Çarşı), ale okazało się, że nie tak łatwo było tam trafić. W zasadzie wszystkie ulice, to był jeden wielki bazar, gdzie można było kupić przede wszystkim ubrania, chusty oraz jedzenie. Zatrzymaliśmy się nawet w jednym z barów na ulicy na prawdziwy barani Döner Kebap w placku pide. Oczywiście lokal wyglądem wołajacy o pomstę do nieba, ale jedzenie rewelacyjne! W końcu trafiliśmy do zadaszonego Wielkiego Bazaru wyłożonego kafelkami na ścianach i suficie, w którym dominowały luksusowe towary i chyba przez to było w nim niewielu klientów, w przeciwieństwie do ulic (wyroby jubilerskie, torebki, ubrania).

13.09.2012 r.

Hagia Sophia - Kościół Mądrości Bożej
Hagia Sophia – Kościół Mądrości Bożej

Istambuł – Zwiedzanie Istambułu rozpoczęliśmy od Hagia Sophia, czyli Kościoła Mądrości Bożej. Już z daleka widzieliśmy tę piękną świątynię, której zasadnicza część pochodzi z 352 r. Przechodziliśmy koło fontanny ablucyjnej, a z oddali widzieliśmy Błękitny Meczet. Hagia Sophia wielokrotnie była poddawana trzęsieniom ziemii, a później przerobiono ją na meczet, o czym świadczą dobudowane minarety, mihrab i mimbar. Stanęliśmy w długiej kolejce do kasy, a potem weszliśmy do środka. Przeszliśmy przez surowy, pozbawiony ozdób narteks, dopiero kolejny przedsionek zdobiły mozaiki z dużą ilością złota. A gdy weszliśmy do głównej sali, poczuliśmy ogrom tej świątyni. Kościół przykrywała ogromna kopuła oraz mniejsze kopuły i półkopuły. Na uwagę zasługuje loża sułtańska, kolumny pochodzące ze Świątyni Artemidy w Efezie, mozaika przedstawiająca Matkę Boską z Dzieciątkiem pochodząca z IX w., która góruje nad mihrabem i o dziwo nie została zniszczona, tablice z imionami kalifa i proroków oraz pomniejsze mozaiki i marmury na ścianach. Weszliśmy na wyższą galerię, z której poza pięknym widokiem na świątynię, można było podziwiać liczne mozaiki: Jezus, Maryja i Jan Chrzciciel – Sąd Ostateczny z XVI w., Matka Boska z dzieciątkiem oraz dodani do nich późniejsi władcy z XII w., Jezus Chrystus Pankrator z XI w. a w nawie bocznej bibliotekę sułtana z XVII w. Po zejściu na dół nie omieszkaliśmy obejrzeć płaczącej kolumy, która jest wilgotna na skutek podsiąkania wody, a która rzekomo leczy choroby oczu i impotencję. Hagia Sophia to piękny, ale niestety dość zaniedbany zabytek, aczkolwiek jest obowiązkowym punktem w Istambule.

Błękitny Meczet w Istambule
Błękitny Meczet w Istambule

Przez plac z okazałą fontanną poszliśmy naprzeciwko do Błękitnego Meczetu. Jest to zabytek pochodzący z początku XVII w., stanowiący klasyczny przykład architektury osmańskiej, który w założeniach miał przewyższać Kościół Hagia Sophia. Weszliśmy do przedsionka z fontanną ablucyjną i kolumnadą dookoła. Staliśmy w bardzo długiej kolejce, a kobiety musiały zaopatrzyć się w chustę, która jest wypożyczana przed wejściem. Wnętrze meczetu zachwyca z uwagi na bogactwo zdobień. Całe ściany są pokryte wzorzystymi kafelkami z przewagą koloru błękitnego. Wszędzie znajdują się arabskie inskrypcje, a na środku wisi ogromny kandelabr. Meczet posiada dużą ilość kopuł i półkopuł. W trakcie zwiedzania zabrzmiała modlitwa, która dopełniła niesamowitego wrażenia.

Po wyjściu z meczetu, udaliśmy się w stronę Pałacu Topkapi. Minęliśmy łaźnie z 1550 r. Przez bramę weszliśmy na Dziedziniec Janczarów, gdzie rozciągał się piękny widok na Bosfor z Kościołem Hagia Eirene , czyli dawną katedrą Konstantynopola. Następnie po zakupieniu biletów, przeszliśmy Bramą Pozdrowień na Dziedziniec Dywanu, na który wyłącznie sułtanowi przysługiwał przywilej wjazdu konno. Znajduje się tu Izba Najwyższej Rady z trzema pomieszczeniami, czyli Divanu, którego obradom przysłuchiwał się potajemnie sułtan. Następnie poszliśmy do Skarbca, w którym zgromadzono wiele złotych przedmiotów oraz stroje sułtana. Przeszliśmy na mały dziedziniec z tarasem widokowym na Bosfor, a stąd do Sanktuarium Płaszcza Proroka, które znajduje się w pięknie zdobionych kolorowymi kafelkami pomieszczeniach, ale co najważniejsze zawiera przedzine relikwie, takie jak: laska Mojżesza, miecz Davida, odcisk stopy Mahometa, czy miska Abrahama. W Skarbcu i Sankturaium nie można niestety robić zdjęć i filmować. Kolejnym naszym celem była Biblioteka Ahmeda III, w której mogliśmy swobodnie filmować i obejrzeć piękne kafelki, kopuły i wyposażenie w gablotach. Widzieliśmy także małe, bardzo efektowne pawilony o różnym przeznaczeniu, a następnie udaliśmy się do Haremu, który był mieszkaniem dla 1.200 kobiet i eunuchów. W Haremie znajduje się około 300 pomieszczeń, z których 14 udostępniono do zwiedzania. Wydaje nam się, że Harem jest najbardziej efektowną cześcią całego Pałacu Topkapi.

Po wyjściu z Pałacu poszliśmy na iskender kebap do obskurnej knajpy. Danie było pyszne, z mięsa baraniego, pieczone w tłuszczu, z sosem pomidorowym gęstą śmietaną. Ponadto zjedliśmy pudding ryżowy i wypiliśmy sok ze świeżo wyciśniętej pomarańczy. Przedni obiad :-) Następnie poszliśmy na hipodrom bizantyjski , na którym znajdowała się fontanna ablucyjna, obelisk z Karnaku i kolumna wężowa ze świątyni Apolla w Delfach. Czas było zrobić zakupy, więc udaliśmy się na Targ Egipski (Mısır Çarşısı), na któym kupiliśmy przyprawy, herbatę i słodycze lokum. Stąd niedaleko było już do Yeni Camii, czyli Nowego Meczetu z XVI w. z piękną fontanną ablucyjną i ładnym wnętrzem.

14.09.2012 r.

Po obfitym i pysznym śniadaniu ruszyliśmy w długa drogę do domu. Każda granica oznaczała sporą stratę czasu, do tego bardzo długo jechaliśmy przez Bułgarię z uwagi na kiepskie drogi i duży ruch. Mieliśmy zarezerwowany nocleg pod Budapesztem w guestahausie Villa Maria. Właścicielka zaczęła się niepokoić, czy przyjedziemy, gdyż było już późno, a my dopiero przekroczyliśmy granicę serbsko – węgierską, na której straciliśmy mnóstwo czasu (zewnętrzna granica Strefy Schengen). Poinformowaliśmy ją, że możemy być nawet około północy. Powiedziała, że nie ma problemu i zaczeka. Niestety mieliśmy rację, gdyż pod Budapesztem czekała nas niespodzianka, zamknięty był zjazd z autostrady, którym zamierzaliśmy dostać się na kwaterę. Kilka razy krążyliśmy objazdami docierając ciągle w to samo miejsce, aż zauważyliśmy tablicę informacyjną, przy której wbrew jakimkolwiek zasadom, zatrzymaliśmy się i po przeanalizowaniu, w końcu zjechaliśmy w kierunku naszego noclegu. Kwatera była na bardzo wysokim poziomie, a właścicielka przemiła. Byliśmy jej bardzo wdzięczni za okazaną nam wyrozumiałość.

15.09.2012 r.

Po przepysznym śniadaniu w bardzo miłej atmosferze, bez większych problemów dotarliśmy do domu.